†Rozdział 21. Brak snu†

62 4 0
                                    

Cora

    Minęło kilka dni od robienia wspólnie lodów. W między czasie spotkaliśmy się jeszcze kilka razy i sądziliśmy ten czas miło i przyjemnie. Wspólne przechadzki nocą, w śniegu i deszczu. Wypady na plac zabaw, ponieważ moje wewnętrzne dziecko miało taką ochotę, a w nocy bawi się w końcu najlepiej. Kolacja przy świecach, oglądanie bajek, których nigdy nie było mi dane oglądać, przez co cieszyłam się jak głupia oglądając je. Mimo wszystko moje serce skradł zwierzogrud i zaplątani. Kocham te bajki ponad życie, ale Merida waleczna też była niczego sobie. Uczy przydatnych do życia rzeczy, to na pewno.

    Ale to jedna rzecz z tych wszystkich sprawiła, że moje serce na moment się zatrzymało po czym się roztopiło.

    Luke pieprzony Johnson kupił mi kwiaty. Piękne eustomy w kolorze ciemnego fioletu. Były piękne i zachwycałam się nimi jakieś trzy dni, puki nie zwiędły. Późnej wyglądały paskudnie, ale to nic. Najważniejsze, że na początku były idealne.

   Za jakoś ponad tydzień były święta, ale ja miałam je spędzić samotnie. Nie było mi jakoś specjalnie smutno z tego powodu, bo nie lubiłam przebywać z kimś i nie lubiłam świąt. Nie kojarzyły mi się dobrze, bo zazwyczaj święta spędzałam sama w pokoju, a po skończonej kolacji Charliego i rodziców, on czasem do mnie wpadał i przynosił jakieś jedzenie, ale to tyle.

   Normalne dzieci, których kochają rodzice dostają prezenty i tak samo było z moim bratem. On dostawał górę prezentów, a ja nic. Nawet złamanego lizaka. Na początku było mi smutno z tego powodu, ale później zobojętniałam w tym temacie. Święta były dla mnie dniem jak każdy inny tyle, że odrobinę smutniejszym. 

    Już w młodym wieku pojęłam, że jestem takim psem, którego wyrzuciło się na dwór do budy, bo pojawił się nowy pies, taki ładniejszy i bardziej idealny. Wtedy to bolało, ale teraz nie, bo taka już jest kolej rzeczy.

   Są osoby ważniejsze, ładniejsze, inteligentniejsze, po prostu bardziej idealni od nas, a my nie możemy nic z tym zrobić. No bo co? Staniemy na środku i krzykniemy " Hej! Spójrzcie na mnie! Ja też jestem warta waszej uwagi... "? No nie. Każdy by nas wyśmiał, a tego przecież nikt nie chce. Nikt nie chce stać się pośmiewiskiem i powodem do śmiechu innych. 

    Często jest tak, że gdy idziemy ulicą, zastanawiamy się co mogą o nas inni pomyśleć, ale prawda jest taka, że nikogo to nie obchodzi. Każdy jest zbyt zajęty martwieniem się o to, czy to nie on robi właśnie coś głupiego. Potkniesz się? Zrobisz głupią minę? Ludzie o tym zapomną za jakieś piętnaście sekund. Co innego jak jest się popularnym, wtedy w najlepszym przypadku zapomną po dwudziestu minutach.

    Dlatego często nie warto się tym przejmować i lepiej być sobą, bo w pewnym momencie życia, można się pogubić w tych wszystkich maskach, które codziennie są na naszych twarzach i wątpię, by ktokolwiek je kiedykolwiek zdejmował.

   Należy walczyć o swoje, bo bez tego szybko upadniemy, a przecież siła na wstanie z kolan nie przychodzi sama. Lepiej zużyć swoje siły na walkę z przeciwnościami losu, niż na ciągłe upadanie. 

   Tyle, że po co ja to wszystko mówię? Ja sama nigdy nie miałam dosyć odwagi, by walczyć. Ciągle tylko leżałam na ziemi i nigdy nawet nie pomyślałam o walczeniu, bo byłam za słaba i zbyt tchórzliwa.

    Bałam się życia, bo nie chciałam, żeby jeszcze bardziej dało mi w kość. Uważałam, że najlepszym wyjściem jest po prostu podwinięcie ogona i zgadzanie się na wszystko z opuszczoną głową. Ale nie. Teraz gdy zauważyłam jakie życie potrafi być piękne, uważałam inaczej. Uważałam, że trzeba walczyć, walczyć i jeszcze raz walczyć, bo życie czasami może okazać się najpiękniejszym, co może nas spotkać. Z czerni, mogą stworzyć się miliony kolorów, a świat znów będzie idealny.

Together we will even burn hell -  Fire #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz