†Rozdział 29. Cora Evans - Wood†

47 2 0
                                    

Luke

    Szedłem zaśnieżonym chodnikiem Nowego Yorku, do domu Maleficent. Czułem się, jakby burzowa chmurka była nad moją głową i padał na mnie deszcz. Nie czułem się dobrze. Właściwie to nic nie było dobrze. Bo doskonale wiedziałem, po co tam idę i nie byłem z tego dumny.

    Nie rozumiałem swoich uczuć skierowanych do Cory, ale wiedziałem, że w cale nie chcę mówić jej tego, co miałem w zamiarze. Polubiłem ją, stała się w moim małym świecie kimś więcej, niż tylko dziewczyną, którą chciałem zniszczyć. Stała się moją małą ostoją szczęścia, którego w swoim życiu nie miałem, a dzięki niej ono się pojawiło i na nowo rozświetliło mój szary świat. Cora nie była już nikim, ona była kimś za kogo mógłbym oddać swoje i tak nie warte życie, ale czy to miało sens, skoro i tak planowałem jej to życie odebrać? Nie wiedziałem, jak zareaguje, ale obraz przed moimi oczami nie był obsypany brokatem i tęczą. Doskonale wiedziałem, co przeszła w życiu, a mimo to, postanowiłem to zignorować, bo byłem tylko zjebanym hipokrytą, który nie widzi świata poza swoją dupą. Nie liczyło się dla mnie to, że ona ucierpi, w mojej głowie liczyło się tylko to, że w końcu pozbędę się problemu z oszukiwaniem jej. Chciałem mimo wszystko mieć od niej spokój.

    Śnieg prószył mi na głowę, co w cale nie poprawiało mi humoru, wręcz go pogarszał. Gwar na Nowojorskich ulicach też nie pomagał. Było tak głośno, że nie słyszałem swoich myśli, które pewnie i tak by spierdoliły z mojego mózgu. Nie miałem pojęcia co się ze mną działo.

    Gdy w końcu tam doszedłem, zawahałem się. Nie chciałem naciskać na dzwonek, ale moja ręka mnie nie posłuchała i sama go kliknęła.

    Po jakiejś minucie otworzyła mi rudowłosa kobieta, a ja zacząłem się zastanawiać czy nie brnąć w tym bagnie dalej. Jednak wiedziałem, że gdybym jeszcze chwilę ją oszukiwał, było by tylko gorzej. Może i była silną dziewczyną, ale nikt nie jest z betonu. Każdy prędzej czy później pęknie, a ona już miała na sobie niebezpieczne rysy, które wręcz krzyczały "UWAGA ZARAZ PĘKNIEMY".

    Zawsze byłem egoistą i nie zwracałem uwagi na innych, ale teraz realnie bałem się o nią, bo wiedziałem, że to miała być moja wina, a ja nie chciałem mieć krwi na rękach z jej psychiki. Nie byłem na tyle odważny by być na to gotów.

    – Cześć, wchodź śmiało – powiedziała rudowłosa i uśmiechnęła się, zapraszając mnie do środka.

    Wahałem się jeszcze tylko parę sekund po czym wszedłem do domu, ze świadomością, że właśnie zepsuje wszystko, co ona tylko miała.

    Kobieta odeszła, a ja zostałem sam na sam z Corą, która wyglądała obłędnie, ale nie miałem odwagi powiedzieć jej tego na głos.

    Zbliżyła się do mnie, a gdy stanęła na palcach prawdopodobnie z zamiarem pocałowania mnie, ja ją odepchnąłem. Nie mogłem. Nie chciałem jej w tak brutalny sposób rujnować. Kiedyś w jakiejś książce przeczytałem, że człowieka łamało się czynem, raniło słowem, a rujnowało pocałunkiem, o ile dobrze zapamiętałem.

    – Nie – wyszeptałem, widząc w jej oczach niezrozumienie i dezorientacje.

    Mimo, że bardzo chciałem po raz ostatni poczuć jej usta na swoich i poczuć jej zapach i ciało napierające na mnie, nie mogłem. Po prostu, kurwa, nie mogłem.

    – Dlaczego? – Spytała, a ja poczułem, jakby właśnie wbiła mi nóż w serce.

     – Nie mogę tego zrobić, przepraszam – wyszeptałem drżącym głosem, a łzy zaczęły napływać mi do oczu, czego nie chciałem, ale nie umiałem inaczej.

Together we will even burn hell -  Fire #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz