Luke
Szedłem zaśnieżonym chodnikiem Nowego Yorku, do domu Maleficent. Czułem się, jakby burzowa chmurka była nad moją głową i padał na mnie deszcz. Nie czułem się dobrze. Właściwie to nic nie było dobrze. Bo doskonale wiedziałem, po co tam idę i nie byłem z tego dumny.
Nie rozumiałem swoich uczuć skierowanych do Cory, ale wiedziałem, że w cale nie chcę mówić jej tego, co miałem w zamiarze. Polubiłem ją, stała się w moim małym świecie kimś więcej, niż tylko dziewczyną, którą chciałem zniszczyć. Stała się moją małą ostoją szczęścia, którego w swoim życiu nie miałem, a dzięki niej ono się pojawiło i na nowo rozświetliło mój szary świat. Cora nie była już nikim, ona była kimś za kogo mógłbym oddać swoje i tak nie warte życie, ale czy to miało sens, skoro i tak planowałem jej to życie odebrać? Nie wiedziałem, jak zareaguje, ale obraz przed moimi oczami nie był obsypany brokatem i tęczą. Doskonale wiedziałem, co przeszła w życiu, a mimo to, postanowiłem to zignorować, bo byłem tylko zjebanym hipokrytą, który nie widzi świata poza swoją dupą. Nie liczyło się dla mnie to, że ona ucierpi, w mojej głowie liczyło się tylko to, że w końcu pozbędę się problemu z oszukiwaniem jej. Chciałem mimo wszystko mieć od niej spokój.
Śnieg prószył mi na głowę, co w cale nie poprawiało mi humoru, wręcz go pogarszał. Gwar na Nowojorskich ulicach też nie pomagał. Było tak głośno, że nie słyszałem swoich myśli, które pewnie i tak by spierdoliły z mojego mózgu. Nie miałem pojęcia co się ze mną działo.
Gdy w końcu tam doszedłem, zawahałem się. Nie chciałem naciskać na dzwonek, ale moja ręka mnie nie posłuchała i sama go kliknęła.
Po jakiejś minucie otworzyła mi rudowłosa kobieta, a ja zacząłem się zastanawiać czy nie brnąć w tym bagnie dalej. Jednak wiedziałem, że gdybym jeszcze chwilę ją oszukiwał, było by tylko gorzej. Może i była silną dziewczyną, ale nikt nie jest z betonu. Każdy prędzej czy później pęknie, a ona już miała na sobie niebezpieczne rysy, które wręcz krzyczały "UWAGA ZARAZ PĘKNIEMY".
Zawsze byłem egoistą i nie zwracałem uwagi na innych, ale teraz realnie bałem się o nią, bo wiedziałem, że to miała być moja wina, a ja nie chciałem mieć krwi na rękach z jej psychiki. Nie byłem na tyle odważny by być na to gotów.
– Cześć, wchodź śmiało – powiedziała rudowłosa i uśmiechnęła się, zapraszając mnie do środka.
Wahałem się jeszcze tylko parę sekund po czym wszedłem do domu, ze świadomością, że właśnie zepsuje wszystko, co ona tylko miała.
Kobieta odeszła, a ja zostałem sam na sam z Corą, która wyglądała obłędnie, ale nie miałem odwagi powiedzieć jej tego na głos.
Zbliżyła się do mnie, a gdy stanęła na palcach prawdopodobnie z zamiarem pocałowania mnie, ja ją odepchnąłem. Nie mogłem. Nie chciałem jej w tak brutalny sposób rujnować. Kiedyś w jakiejś książce przeczytałem, że człowieka łamało się czynem, raniło słowem, a rujnowało pocałunkiem, o ile dobrze zapamiętałem.
– Nie – wyszeptałem, widząc w jej oczach niezrozumienie i dezorientacje.
Mimo, że bardzo chciałem po raz ostatni poczuć jej usta na swoich i poczuć jej zapach i ciało napierające na mnie, nie mogłem. Po prostu, kurwa, nie mogłem.
– Dlaczego? – Spytała, a ja poczułem, jakby właśnie wbiła mi nóż w serce.
– Nie mogę tego zrobić, przepraszam – wyszeptałem drżącym głosem, a łzy zaczęły napływać mi do oczu, czego nie chciałem, ale nie umiałem inaczej.
CZYTASZ
Together we will even burn hell - Fire #1
RomanceOsiemnastoletnia Cora Evans przeprowadza się do Anglii na studia, gdzie nie ma nikogo bliskiego, jednak nie przeszkadza jej to aż tak bardzo jak powinno. Nienawidzi swoich rodziców, ponieważ odkąd pamięta, znęcano się nad nią, więc nie narzekam na t...