Rozdział 10.

5.3K 325 37
                                    

Daisy 

Zagotowałam się od środka dwa razy, a spędziłam z Parkerem dopiero niecałe pół godziny. I to nie przez złość na jego teksty, a to jak sobie ze mną pogrywał. Jego pewność siebie niebezpiecznie mi się podobała. 

Musiałam dać z siebie bardzo dużo, żeby nie przyglądać mu się w wersji, w której prezentował się tamtego dnia. Miał na sobie zwykły, biały T-shirt, kremowe spodenki i adidasy. Wyglądał jak chłopcy z mojego sąsiedztwa, a nie jak bogaty i starszy koleś z Bel Air. 

W kwiaciarni miałam ochotę na różne rzeczy. Począwszy od ucieczki przez zaplecze, później rozmyślałam nad rzuceniem w niego różami, które miały kolce, ale to jak przycisnął mnie do ściany, sprawiło, że złość przelała się w coś, co mnie zaskoczyło. Nigdy nie czułam tak obezwładniającej ekscytacji i napięcia. 

Zdawałam sobie sprawę z tego, że Parker nie patrzył na mnie jak na kobietę. Miał cel i aby do niego dążyć, musiał mnie utrzymać przy sobie. Gdybyśmy faktycznie się spotkali w kwiaciarni, tak jak opowiadał swojej rodzinie przy stole, nigdy nie zwróciłby na mnie uwagi…

Kręte dróżki Bel Air fascynowały mnie każdego razu tak samo. Wystawiłam rękę za drzwi, udając, że łapię wiatr. Oparłam głowę na niej i podziwiałam roślinność. Parker zwolnił, więc zerknęłam na niego, to wtedy szybko odwrócił wzrok na jezdnię. Nie wiedziałam, jak długo mi się przyglądał.

– Rozmawiałaś z ojcem? – zapytał. 

Przymrużyłam oczy przez słońce. Nie wiedziałam, że przyjedzie po mnie takim autem. Mężczyzna nachylił się do schowka, który znajdował się przed moimi nogami i podał mi męskie okulary. Wyglądały na bardzo drogie. Podobne miał na swoim nosie. Odebrałam od niego przedmiot, a kiedy je założyłam, jeden kącik ust Parkera powędrował w górę. Musiałam śmiesznie wyglądać. 

– Tata potrzebuje dwóch tygodni – odpowiedziałam smętnie. 

– Mam nadzieję, że się nie zgodziłaś? 

– Prosił mnie… 

– Daisy… – Nie pozwoliłam mu dokończyć. 

– Ma jakieś sprawy w urzędzie, musi pozałatwiać wszystko, zanim tam pójdzie. 

– Kłamie. To alkoholik. 

– Przestań. Dwa tygodnie i… 

– I będzie prosić o kolejne dwa – rzucił cicho. 

– Wtedy się nie zgodzę – zapewniłam. 

– Czy twój ojciec używa wobec ciebie przemocy psychicznej albo fizy… 

Dobrze, że miałam okulary, bo Tony mógłby zobaczyć strach w moich oczach. 

– Nie! – krzyknęłam. – Nic się takiego nie dzieje! 

– Nie denerwuj się. Nie atakuję cię, tylko próbuję pomóc. Widziałem ranę na twoim czole. Wczoraj twój ojciec czymś rzucił, kiedy rozmawialiście na zapleczu. 

– Nie wtrącaj się! – broniłam tatę, a Tony zacisnął szczękę. – Tata przecież nigdy by nie zrobił czegoś takiego.

Ojciec nie mógł iść do więzienia. Wtedy już nie byłoby żadnej szansy na naprawienie rodziny. 

– Uderzyłam się – wyjaśniłam. – Na treningu. Źle owinęłam szarfę wokół talii. Zamiast zatrzymać się nad podłogą, uderzyłam się w głowę. 

Przytaknął i chyba mi uwierzył. 

Chwilę później przejechaliśmy przez bramę posiadłości Parkerów. Mia przybiegła pod samochód, jak tylko się zatrzymał. Uśmiechnęłam się na jej widok. Chyba jeszcze nikt nigdy nie cieszył się tak bardzo, na moje odwiedziny. Poczułam w sercu ciepło. 

MUTUAL BENEFIT | zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz