Rozdział 5.

5.3K 335 42
                                    

Tony

Stanąłem autem pod kwiaciarnią Michellów. Obserwowałem ją przez duże okna. Była bardzo zajęta, bo ani razu nie podniosła głowy i nie spojrzała w moją stronę. Przenosiła kartony, rozpakowywała jakieś rzeczy, wychodziła co chwilę na zaplecze z ogromnymi donicami, a później wracała z nimi, bardzo się garbiąc i przystając co chwilę na odpoczynek. Musiała nalewać do nich wodę, a później ledwo sobie radzić z ich ciężarem. Zastanawiałem się, czy zdawała sobie sprawę z tego, że kąciki jej ust wędrowały do góry, za każdym razem, kiedy rozkładała w wazonach kwiaty.

O dwudziestej pierwszej Harry zaparkował tuż za mną. Wyszedł ze swojego samochodu i zajął miejsce pasażera w moim.

– Idziemy, panie Parker? – zapytał, trzymając w rękach teczkę.

– Jeszcze nie – mruknąłem i nieprzerwanie patrzyłem na pracującą Daisy. – Masz wszystko?

– Oczywiście – potwierdził. – Przygotowałem dwa warianty umowy: wpłata na konto stu tysięcy i wypłata finansowa co miesiąc. Będzie mogła wybrać.

Odczekaliśmy jeszcze jakiś czas. Dopiero kiedy zniknęła na tyłach, na dłużej, postanowiłem, że to idealny czas, na przedstawienie oferty, która była nie do odrzucenia.

Popchnąłem drzwi i poczułem zapach świeżych kwiatów. Mieszały się ze sobą, a ich różnorodne kolory sprawiały, że można było dostać zawrotu głowy. Mimo otaczającej nas palety kolorów, widok był przyjemny dla oka.

Daisy wyszła do nas z zaciekawionym wyrazem twarzy, ale po chwili spoważniała. Z pewnością zapamiętała nas, kiedy byliśmy na uczelni. Próbowała nas spławić, mówiąc, że już zamknęła. Postanowiłem nie owijać w bawełnę. Potrzebowałem jej. Obiad był już następnego dnia…

– Mnie? – szepnęła i rozchyliła usta. – Proszę stąd wyjść – podniosła głos.

Uśmiechnąłem się na jej reakcję.

– Mam dla ciebie pewną propozycję – zacząłem i postawiłem krok w przód.

– Zadzwonię po policję!

– Po co? – Zaśmiałem się.

Zbliżałem się wolno do lady, za którą stała.

– Proszę stąd wyjść. Jest zamknięte. Nie możecie sobie tutaj wchodzić jak do siebie!

– Wyrzucasz mnie z mojego lokalu? – Uniosłem brwi w górę. – Umowa, Harry.

– Twojego? Jak to, do cholery, twojego? – Patrzyła mi w oczy. – Co się stało z panem Tremblayem?

– Nic się nie stało – powiedziałem spokojnie i chwyciłem kartki papieru, które podał mi asystent. – Wzbogacił się o kilka milionów – Uniosłem kącik ust w górę.

Przewertowałem umowę, bez wpisanej kwoty i położyłem ją na blacie. Wysunąłem dłoń przed siebie. Daisy uważnie oglądała moje ruchy. Bała się mnie, bo wypuściła powietrze dopiero wtedy, kiedy przesunąłem kwiaty w bok, a następnie podłożyłem jej dokumenty pod nos.

– Co to?

– Oferta, której nie możesz odrzucić – powiedziałem głośno i wyraźnie.

Parsknęła na moje słowa. Ściągnęła na siebie mój wzrok ponownie. Odrzuciła blond włosy w tył. Były długie i lśniące. Miały idealne fale. Wcale się nie dziwiłem, że miała faceta.

Zaczęła czytać umowę. Prześledziła może kilka pierwszych linijek i zaśmiała się dźwięcznie. Wystawiła palec w górę, kiedy zobaczyła, że chciałem coś powiedzieć. Skutecznie mnie uciszyła. Ponownie wlepiła wzrok w kartki.

MUTUAL BENEFIT | zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz