Rozdział 6

4 0 0
                                    

Grayson

W żaden sposób nie byłem przygotowany na to co usłyszę od młodszej siostry Wilson. W szoku patrzyłem się przed siebie, nie mogąc skupić na niczym myśli. Cały czas powtarzałam to co powiedziała mi Josephine.
Cami jest w szpitalu... Cioca powiedzala mi, że próbowała popełnić samobójstwo...
Na ganku stanął mój tata wraz moją córką, która trzymała go za rękę. Oboje szybko podeszliśmy do mnie. Czułem jak do oczu napływają mi łzy. Zacisnąłem mocno powieki i uniosłem głowę ku górę.
- W jaki jesteś szpitalu? - Zapytałem się łamiącym się głosem.
- Daj mi chwilę - powiedziała, po czym w słuchawce zapadła chwila ciszy. Ta cicha była jedna z najdłużych chwil w moim życiu. - Boston Children's Hospital - powiedziała, a ja potworzylem nazwę szpitala z pięć razy w głowie. Kazałem Aurora szybo się pożegnać, a ja w tym czasie próbowałem się choć trochę uspokoić. Dziewczynka poprosiła, aby pomógł jej wsiąść do samochodu.
- Coś się sało tatusiu? - Zapytała się mnie, gdy ja wlepiałem spojrzenie przed siebie.
- Pojedziemy pierw do szpitala, dobrze?
- Zapytałem cicho.
- Dobrze, ale czemu? - Ciągnęła temta.
- Dowierz się na miejscu.
Do bycia opanowany dużo mi brakowało. Wszystkie emocje szalały we mnie niczym jakiś silny wiatr. Starałem się trzymać te wszystkie emocje na smyczy, która w każdej chwili mogła się zerwać. Takie silne emocje nie targały mną nawet, gdy dowiedziałem się o chorobie mamy. Było to dla mnie coś nowego jak i za równo przerażającego. Nie wiedziałem do czego mogą doprowadzić tak silne uczucia. I jedyną osobą, która umiała, by mnie nauczyć właśnie spróbowała popełnić samobójstwo.
Kiedy ta ostatnia myśl przebiegła mi przez głowę parkowałem na parkingu przed szpitalem. Oparłem głowę o kierownice, przez chwilę zapominając o Aurora. Gdy przypominałem sobie, że dziewczynka jechała ze mną podniosłem głowę w natychmiast tepie. Szatynak stała obok mnie, a ja patrzyłem się na nią z uniesionymi brwiami. Zastanawiałem się jak ona sobie poradziła. Dziewczynka jak tylko zobaczyła, że nie trzymam głowy na kierownicy objęła mnie najmocniej jak potrafiła.
- Będzie dobrze, prawda? - Zapytała się mnie, gdy się odsuwała ode mnie. Nie wiedziałem co jej mogłem odpowiedzieć. Nie wiedzialem w jakim stanie znajdowała się kruszynka.
- Nie wiem, słońce - odpowiedziałem bardzo cicho. Bo wetyd nie było słychać jak głos mi się załamuje. Nie chciałem, aby Aurora wiedziała, jak bardzo mnie to boli.
Lepiej, aby nikt nie wiedział jak można mnie zranić.
Wyszłem z Aurora z samochodu. Szatynka cały czas o czymś mi opowiadała, ale ja nie umiałem skupić się na tym co mówiła moją córką. Za bardzo byłem przejęty tym co usłyszałem od Josephine.
W tym szpitalu byłem ostatnio raz miesiąc temu. Więc nie orientowałem się w nim w ogóle. Nawet miałem chujowa orientację w terenie. Poszłem wraz z Aurora do recepcie, licząc, że dowiem się chociaż gdzie znajdę ciocie dziewczyny.
- Dzień dobry - powiedziałem uważnie, obserwując kobietę. Nie wiem co mi się ostatnio stało, że obserwowałem wszystko z taką dokładnością.
Może to prze tą samą osobę prze, która tu przyszłem?
Kobieta no pierwszy rzut oko była młoda. Miała kręcone czarne włosy, ucięte w wysoki kucyki. Na jej twarzy znajdowało się mnóstwo pieców. Na sobie miała niebieski uniform.
- Dzień dobry, co się stało? - Zapytała, miło się uśmiechając.
- Szukam Nora Beck Warr - powiedziałem, zerkając na dziewczynkę, która mocno ściskała moją dłoń. Miała uniesioną głowę ku górę, patrząc się na mnie. Schyliłem się do córki, aby ja podnieść.
- O kurcze pani doktor chwilowo jest nie dostępna. - Odpowiedziała, posyłając mi przepraszający uśmiech.
- Tylko, że to jest ważne.
Nie wiem co ja sobie myślałem w tamtym monęcie. Ale chyba jedna z cech Camellia przeszła na mnie. Dziewczyna była nie ugiętą, zawsze dostawała to czego chciała.
- Dobrze - westchnęła kobieta - zobaczę co da się zrobić. - Powiedziała, odsuwając się na krześle w stronę telefonu. Przyłożyła telefon do ucha i czekała, aż ktoś odbierze.
- Cześć, wybacz, że ci przeszkadzam, aczkolwiek jakiś chłopak do ciebie przyszedł... - Kobieta przerwała, ilustrujac mnie wzrokiem. - Wysoki brunet, ciemne oczy i... cholerne przystojny - dwa słowa powiedziała ciszej, ale i tak znalazłem je usłyszeć. Prawie kurwa uśmiechnąłem się do siebie. Ale przewróciłem oczami, patrząc się na kobietę. - Dobra - powiedziała, wracając do biurka.
- Zaraz ktoś cię do niej zabierze.
Skinąłem głowę, odchodząc na bok. Szłem powoli, zastanawiając się jak wujek Camellia zaraguje na moją córką. O istnieniu Aurora wiedziała tylko moją rodziną i Camellia.
- Grayson Williams? - Usłyszałem głos za sobą. Nigdy w swoim życiu nie słyszałem, żeby ktoś miał tak oschle i obojętny głos. Mężczyzna był wyszy ode mnie o głowę.
Miał czarne idealnie założone do tyłu włosy. Ubrany był w garnitur podobne do tego, który za zwyczaj wkładał pan Wilson.
Co najbardziej przykuło moją uwagę to oczy, które były w odcieni jasnego niebieskiego. Gdy na niego patrzyłem miałem cały czas wrażenie, że już go gdzieś widziałem.
- Tak? - odpowiedziałem, podchodząc do niego.
- Chodź - mówił, nie zmieniając barwy głosu. Poczułem jak Aurora wtuliła się mocniej w moje ciała. Mężczyzna musiał ją przerażać. Bo w sumie facet był przerażający. Nie poświęcałam tej myśli więcej czasu.
Szłem cały czas za mężczyzną, zastanawiając się kim on mógł być dla Cami. Ciekawiło to mnie i to bardzo, ponieważ facet wyglądał znajomo, ale nie wiedziałem gdzie go przykleić. Chwilę później te myśl też porzuciłem. W pewnym momencie mężczyzna się zatrzymał, prze co prawie na niego wpadłem. Obrócił się w moją stronie, uważnie mnie obserwując. Poczułem jak na ten gest przeszły mi ciarki po plecach.
- Kim ty jesteś do Cami - Zapytał się, wciąż uważnie mnie obserwując. Pierwszy raz nie zabrzmiał obojętnie. Zminamka o dziewczynie sprawiła, że przestał być obojętny.
- To jego dziewczyna - powiedziała dumnie Aurora. Nabrałem ochoty udusić dwulatkę. Nie znałem go, a ten mały szatan o tak sobie o tym mówić.
- Dziękuję...
- Aurora! - Wykrzyczała, przerywając tym mężczyznę. A on mnie zaskoczył. Posłał dziewczynce duży uśmiech.
- Dziękuję Aurora - powiedział wciąż się uśmiechając.
Ludzie wciąż mnie zaskakiwali.
Mężczyzna odwrócił się do mnie tyłem, aby do kogoś szybko podejść. Nie zwracałem już na mężczyznę, bo zobaczyłem Josephine. Blondynka trzymała głowę w kolanach. Na te widok coś boleśnie zakuło mnie w klatce piersiowej.
I wtedy to zrozumiałem.
One nigdy nie były dziećmi. One od zawsze były dorosłe.
- Proszę pana - zawołała wesoło Aurora, wyrywając się z mojego uścisku, podbiegając do mężczyzny.
On znowu mnie zaskoczył.
Ustał, czekając, aż dziewczynka do niego podbiegnie. W momęcie, kiedy ta była przy nim, on wyciągneł rękę w jej stronę, która chwyciła. Obserwowałem to z uśmiechem na twarzy. Jednak on mi szedł, gdy usiadłem obok Jose, bo usłyszałem jak ona płacze. Nie myśląc wiele przyciągnąłem ją do siebie. W tym momencie potraktowałem ją jak Camellia.
- Josie musimy iść do domu - powiedział ktoś nade nami. Podniosłem wzrok na mężczyznę. Miał ciemne blond włosy i szare oczy oraz był ubrany w czarny dres. Był to ojcec Elliot. Jose w ogóle się nie ruszyła, prze co pan White uklęknął i przybliżył się. - Z twoją siostra już lepiej, musi tylko odpocząć. Nie mów wują, że ci powiedziałem.
Wiedziałem, że powiedzał to, by uspokoić Josephine. Ja mu nie wierzyłem.
Nie spodziewanie on przeniósł wzrok na mnie.
- Mogę wziąść ze sobą Aurora za twoja zgoda?
- Zapytał, na co ja zmarszczyłem brwi.
Skąd on wiedział jak ona mam na imię?
- Wykrzyczała je - wyjaśnił. Uśmiechnęłem się delikatnie. Pokiwałem głową, nie mając ochoty na jakąkolwiek wymianę zdań. Blondyn podniósł się i pomógł podnieść się Josie. Oboje się oddalili, a ja przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej i schowałem w niej głowę. Zaczęłem płakać jak małe dziecko. Wtedy miałem wyjebane w opnie innych o mnie.
Kochałem Wilson nad życie i za wszelką cenę nie chciałem jej stracić. Mogłem powiedzieć, że weszła do mojego życia nie proszona. Ale to ja już kazałem jej w nim zostać. Od zawsze lubiłem jej obecność w nim sprawiadala, że nie było takie chujowe. Za co byłem jej wdzięczny.
- Co zrobiliście Grayson? - Zapytała się Nora.
- Proszę pani - powiedział cicho, ale kobieta na pewno to usłyszała. Opuściłem kolan od klatki piersiowej, wycierając oczy od łez.
- Co jest? - Zapytała również cicho. Spuściłem nogi na ziemie, nie podnosząc wzrok na kobietę. Wyciągnąłem ręce w jej kierunku, aby szybko się do niej przytulić.
- Co z Cami? - Zapytał się wciąż mi nie znany mężczyzna.
- Ciężko powiedzieć... - zaczęła, kładąc mi dłonie na plecy. - Na razie jest stabilna.
- W ogóle, który z was gieniuszy wpadła na tak pomysł, aby uczyć ją samobrony?
Skierował swoje pytanie do wujka dziweczyny.
- Twój brat, idioto - odpowiedział mu pan Beck Warr.
Mężczyźni musieli znać się od lat. A przynajmniej tak mi się wydawało. Ta ich krótką wymian zdań była nawet zabawna. Byli dorośli, a zachowaywali się jak duże dzieci.
- Który, parafianie?
- Czy oni tak...
- Tak, Grayson - przerwała mi żoną Richard. Starałem się wyszeptać, a kobieta po prostu powiedziała to tak ignorując ich dialog. - Odkąd poznałam Dick, a potem Sonny tak się zachowują. Jak. Duże. Dzieci - zaśmiałem się cicho.
- Nie prawda, Nora - oburzył się Sonny
- patafianie? - Zwrócił się do Richard.
- Nicholas, zjebie - odgryzł się Richard.
- Dorośnijcie w końcu - mówiła, podnosząc głos. Nora odsunęła się ode mnie i kazała podnieść na siebie wzrok. - Za dobre spraowanie możesz do niej wejść, Grayson. - Powiedziała do mnie, promienie się uśmiechając. Odwzajemniłem go.
- Przyjdę do ciebie za jakieś dwadzieścia minut i porozmawiamy.
W odpowiedzi kiwnąłem głową, nie siłując się na jakąkolwiek odpowiedzieć. Kobieta posłała mi ostatni uśmiech, kierując się w stronę swojego męża. Podeszła do niego i pocałowała, ustała na przeciwko drugiego mężczyzny, aby popatrzeć się na niego i chwilę później przytulić się do niego mocno. Obserwowałem, odalajacą się sylwetkę kobiety.
- Uwielbiam ja wkurwiać - powiedział nagle Sonny. Przeniosłem na niego wzrok, a te uśmiechał się jak jakiś głupek.
- Też, stary - odpowiedział Richard, przenosząc na niego wzrok. On również się uśmiechał tak samo jak ten pierwszy. - Ale tylko z tobą.
- Pewnie masz nas teraz za jakiś pojebów
- odezwał się do mnie ciemno włosy. Nie dał mi odpowiedzieć i kontynuował: - Bo nimi jesteśmy.
Nic nie mówiąc wstałem i zaczęłem kierować się w stronę wyjścia do sali, w której leżała dziewczyna. Weszłem, stukając wzrokiem dziewczyny, gdy ją znałam usiadłem jak najbliżej łóżka.
- Hej kruszynko - powiedział, wpatrując się w dziewczynę. Dla innych mogła wyglądać jak oobaz nędzy i rozpaczy. Ale nie dla mnie. Dla mnie była najpiękniejszą dziewczynę jaką poznałem.
Parę kosmyków włosów spadło na jej twarz, delikatnie ogarnęłam je. Uśmiechnąłem się smutno i położyłem głowę obok ręki Camellia. Przymknęłam oczy.

Dziś do przedszkola jakiś pan przyprowadził blond włosa dziewczynkę, od której nie mogłem odwrócić wzrok. Miała piękne długie blond włosów. Jej ubranie trochę wyróżniało się, ponieważ była ubrana w fioletowy dres. Blondynka była bardzo ładna.
Prze większość dnia obserwowałem ją. Chciałem z nią porozmawiać, ale bałem się do niej podejść.
Wolałem ją obserwować.
Bawiłem się właśnie z moim najlepszym przyjacielem Ben. Moja ulubina zabawą było uciekanie przed Ben, on jej nie lubił, ale nigdy nie narzekał. Uciekałem prze nim, aż źle nie stopniem na nogę i się przewróciłem. Ben na początku głośno się śmiał, ale przestał, gdy zobaczył nachylając się ku mnie blondynkę. Była to ta sama dziewczynka, której się przyglądałem.
- Czy wszystko dobrze? - Zapytała się słodkim gloskiem blondynka. Wyciągneła rękę w moim kierunku, a ją chwyciłem. Pomogła mi wstać i zwróciła uwagę na mój łokieć. - Choć - mówiła, kierując nas do łazienki. Nic nie mówiłem do dziewczyny, ufając jej, że wie co robi. Gdy byliśmy już w łazience poprosiła mnie, abym usiadła na sedesie. Obserwowałem co robi, a ona moczyła papieru, aby podejść z nim.
- Może zaboleć - ostrzegła mnie, powoli przykładając papier do mojego łokcia. Syknąłem z bólu.
- Mam na imię Grayson - powiedziałem szybko, podnosząc wzrok na dziewczynę.
- A ja Camellia, ale możesz mówić mi Cami
Podniosłam w jej tęczówki, które były dwóch innych kolorach. Jedna była niebiesk, a druga zielona.
- Co stało ci się w oczy? - Zapytał nie pewnie.
- Moja mama mi mówiła, że to jest schozenie. Ale...
- Co się stało? - Zapytała się pani przedszkolanek. Cami wyjaśniła kobiecie co się stało i dlaczego jesteśmy tu teraz.
- Cami - zawołałem, gdy blondynka była już prawie przy wyjściu. Obróciła się w moją stronę, posyłając mi bardzo ładny uśmiech. - Dziękuję.

That's why you loved meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz