Rozdział 3

3 0 0
                                    

Camellia

Patrzyłam się z przerażeniem na mężczyznę. Dopiero po dłuższej chwili zorietowlam się kim był ten człowiek.
Był to Sonny.
Przecież on był martwy!
Nie powinnie mnie dziwić widok żywego wujka… Jednak był to szok.
Ciekawe ile osób wie, że Sonny nie kopnął w kalendarz?
Obstawiałam, że jedyną martwa, osobą w mojej rodzinie jest babcia Beck. Upozowanie własnej śmierci w mojej rodzinie było popularne. Jednak każdy robił to, aby ochronić swoich bliskich. Więc można było nam to wybaczyć.
- Masz dużo pytań. Wiem. Aczkolwiek pierw musimy zamienić słowo o Jason Smith. - Mówił, podchodząc bliżej. Normalna osoba, by się bała w takie sytuacje, za to ja odczówałam, tylko ciekawość. Była ciekawa co mi powie.
- Dobrze, tylko powiem resztę żeby nie wychodzili z pomieszc...
- Dziękuję - przerwał mi, miło się uśmiechając. Poszłam do jadalni, by powiedzieć siostrze i przyjacielowi, że mamy gościa. Nie czekając na ich odpowiedzi wyszłam z pomieszczenia. Skierowałam się do wujek. Powiedziałam mu, że ma iść za mną. W kompletnej ciszy doszliśmy do gabinetu ojca. Weszliśmy do pomieszczenia, a ja chcialam iść otworzyć okno, aczkolwiek wujek mi tego zabronił. Usiadłam w fotelu taty, a Sonny poleciłam usiąść przede mną.
- A więc? - Zapytałam się, gdy on wciąż nic nie mówił. Patrzył się na mnie jeszcze przez chwilę, aby odchżaknac i się wyprostował.
- Co wiesz na temat Jason Smith? - Zapytał się, uważnie mi się przyglądając. Czułam jak po planach przechodziły mi ciarki.
- Nic - odpowiedziałam wzruszając ramionami.
- Tyle, że mama go się bała.
- Widać, że nie, tylko Ezra lubi ograniczać wiedzę
- powiedział bardziej do siebie niż do mnie. Posłałam mu podejrzliwe spojrzenie. - Jason to były twojej mamy, który jak widać szuka zemsty. Aczkolwiek nie zdaje sobie sprawy, że jestem żywy.  Uniosłam w zaciekawieniem brew. Wyprostowałam się i pochlilam lekko do przodu.
- Smith odkąd ich poznałem wydawali się podejrzani. Przeprowadzili się z Salt Lake City do LA. Zacząłem ich obserwowałem i dowiedziałem się wiele rzecz…
- Nie chce tego wiedzieć, wujku - przerwałam mu. Nie chciałam grzebać w przeszłości rodziców. Nie wiedziałam może dużo, ale tą wiedza, którą posiadałam wystarczała mi w stu procentach. Nie bez powodu rodzice mi o niej nie mowili.
- Rozumiem cie. Aczkolwiek oni najprawdopodobniej umrą, a ty musisz wiedzieć prze kogo.
Mówieni o tym przychodziło mu z taką łatwością. A mnie za każdym razem chciało się płakać.
Oni mieli odejść… Na zawsze.
Spuściłam głową wzięłam gleboki oddech i spowratrm ja podniosłam. Skinęłam delikatnie głową.
- Dowierzałem się, że chceli znaleść coś na rodzinę Beck Warr. Jason miał poznać się bliżej z twoją mamą. Myśleli, że Rosie jest głupa i gdy ten zada jej jakieś pytania na ten temat to ona mu odpowie. Niestety nic się od jej nie dowiedział, więc postanowił w nią stronę. Prawe zabił siebie i Rosie, aby sprawdzić ile w stanie jest zrobić Ezra. On też nie jest głupi, wiedział, że musi działać ostrożnie. Dlatego do pierdla wsadzić go moją ciocia, która nie miała naszego nazwiska. Teraz Smith szukał zemsty za to wszystko. I liczy, że zrobimy coś co da mu dowód, aby wsadzić nas wszystkich do widzenia.
Musiałam wstać z wrażenia.
Co raz bardziej rozumiałam rodziców, że nie chceli rozmawiać o swoje przeszłości. Nie była łatwa, a wręcz przeciwna. Nawet rozumiałam nasze częste znieniamie miejsca zamieszkania.
Pomimo tego kim byli, oni się też bali. O mnie i siostry. Czy będziemy mieć lepsze życie niż ono, czy może nawet gorsze. Wszystko co przez lata robili moi rodzice zajęło nabierać sensu.
- Więc co teraz? - Zapytałam się, siadając spowrotem.
- Szukamy go. Jak znajdziemy ty i porozmawiasz z nim.
- Dlaczego?
- Ma wiedzieć co zrobi.
- Ciekawie - przyznałam, będąc nawet trochę zaintrygowana. - Co u ciebie słychać? - Zapytałam się wujka, na co ten pokiwał głową z rozbawienie i zaśmiał się cicho.
- Mama by mi nie uwierzyła, gdyby powiedział jej, że nam żonę i syna.
To w ogóle nie pasowało mi do mojego wujka. Tata zawsze opowiadał, że Sonny był typowym playboyem. A teraz ten sam człowiek mówi mi, że ma swoją własną rodzinie.
Kosmos.
- Alexander mówił, że ty też nie próżnowałaś
- mówił, śmiejąc się, na co ja otworzyłam w szoku usta.
- Tata ci o mnie mówił? - Zapytałam się, wciąż nie dowierzając.
- Zawsze gdy się z nim widziałem pytałem o ciebie - przyznał, patrząc na mnie niebieskimi oczami. Uśmiechnęłam się na myśli, że on się mną interesował. Bo przecież mnie nie znał. Tata mu tylko opowiadał o mnie. - Pamiętam jak mi powiedział, że złamałaś łokieć. Byłem w takim szoku, bo myślałem, że nie da złamać się łokcia. A tu wierzdza moją bratanica ubrana całą na biało i łamie sobie łokieć.
Pierwszy raz od kąd tu siedzimy mnie tak nazywał.
Bratanica.
Nigdy wcześniej nie myślała, że te słowo wywalały, by u mnie tyle emocji. Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Dlaczego do moje mamy nie zwracasz się pełnym imieniem? - Zwróciłam uwagę, że do wszystkich mówi pełnymi imionami.
- Bo twoja mama od razu zyskała mój szacunek, Cami - powiedział, miło się uśmiechając. Przeniosłam wzrok, na otwierające się dzwi, w których stanęła Josephine z kawałkiem pizzy. Siostra podeszla do mnie, posyłając podejrzliwe spojrzenie Sonny.
- Proszę - powiedziała, podając mi talerz z pizza.
- Pan też chcę? - Zapytał się wujka. Tak bardzo chciałam jej powiedzieć kim on jest.
Ale nie mogła.
Wiedziałam, że bez powodu nie upozorował wslanej śmierci.
- Nie, obiecałem Xander, że przyjdzie dziś szybciej
- powiedział, a ja posłałam mu pytające spojrzenie. - Tak kocham tego kretyna inaczej zwanym moim bratem.
- Ja kocham te wariatkę inaczej zwaną moją Cami - powiedziała Josie, uśmiechając się radośnie.
- Pamiętaj Josephine, aby rodzeństwo stawać na pierwszym miejscu - powiedział, nachylajac się ku dziewczynce. Wstał i popatrzył się jeszcze chwilę na mnie. - Miło było cię poznać, Cami.
Skierował się w stronę wyjścia z gabinetu. Na chwilę ustał w progu i uśmiechał się do nas. Nie wiedziałam, kiedy będzie nam damę znów się spotkać. Mogło byś to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie. Więc nie mogłam mu dać odejść bez słowa.
- Cześć Sonny - powiedziałam, nie pewnie się uśmiechając.
- Cześć Camellia.
Posłał nam ostatni uśmiech i zniknął nam z pola widzenia. Zniknął, a w raz z nim mój uśmiech. Przez ten naszą nie za długą rozmowę poczułam, jak to całe gówno nie miało miejsca.
- To był wujek Sonny, prawda? - Zapytała się Josie, na którą przeniosłam właśnie wzrok. Wzięłam kawałek pizzy i go ugryzłam. Pochwaliłam jej jakość, patrząc na siostrę, którą strasznie się nie cierpilwoscia. - Nikomu nie powiem, słowo
- pisnęła zniecierpliwiona. Kiwnąłam głową, a ta otworzyła w szoku usta. Zachichotałam wyminęłam ją i skierowałam się do kuchni. Siostra dogoniła mnie dopiero na schodach, krzycząc coś nie zrozumiałego. Ignorując ją, weszłam do kuchni gdzie na blacie siedziała Lily, a Grayson mył łyżeczkę.
Wzięłam dziewczynkę na ręce, aby usiąść z nią w salonie. Grayson z Josie przynieli talerze. Jedliśmy, a ja pomagałam siostrze w matematyce. Usłyszałam pukanie do dzwi domu. Grayson się podniósł i poszedł otworzyć drzwi. Spojrzałam na siostrę, którą podzielała moje zaskoczenie. Nie spodziewałyśmy się gości. Jedynie dostałam wiadomości od Nora, że przyjdzie do sam na noc, aby odciążyć troche Grayson. Ale po za nią nikogo się nie spodziewałam.
Dobrze.
Wolę, aby ludziele mieli mnie za cholerny Ideał niż za dziecka, który nie poradzi sobie bez swoich rodziców.
Odwróciłam się, aby zobaczyć panią Williams. Twarz Grayson przypominała za pewne moją jak i mojej siostry. Kobieta upieła swoje brązowe włosy w wysokim kucyk. Miała na sobie szarą spodnie dresowe i do tego czarną koszulkę.
- Co tu robisz, mamo - Zapytał się zdezorientowany Gray.
- Spłacam dług u rodzinny Wilson - oświadczyła Stormi, a ja zmarszczyłam brwi. Moi rodzice nigdy nie wspominali, aby rodziną kobiety jakkolwiek u nas się zaposzyczyla.
Widać, że nie tylko Ezra lubi ograniczać wiedzę, przypomialam sobie słowa wujka.
Kobieta zjechała nas wszystkich wzrokiem, aby ostatecznie zatrzymać się na swoim synu. Zilustrowała go chwilę dłużej, by wydać co do niego werdykt.
- Grayson połóż się - mówiła, potrząc się wciąż na syna. On już otworzył jej usta, by coś powiedzieć. Jednak ta go zatrzymała unosząc rękę ku górę.
- Cami pójdziesz z nim?
Skierowałam swoje pytanie do mnie, na co ja jej przytaknęłam, miło się uśmiechając. Podeszłam do niego, aby położyć mu rękę na ramieniu i pokazać głową na schody. On jedynie posłała mi spojrzenie, które mówiło ,,Na prawdę?". Zjechałam rękę na jego plecy i lekko go pokrpalam. Chłopak nie chętnie zaczął kierować się w stronę schodów, a ja na chwilę podeszłam do jego mamy. Bez chwili zwłoki wzięła dziewczynkę na ręce.
- Mogła by pa…
- Oczywiście, że mogę - przerwała mi, z wielkim uśmiech na twarzy. Podziękowałam jej i skierowałam się w stronę schodów. Weszłam do sypialni zauważając, że Grayson trzyma w rękę jakieś zdjęcie. Podeszłam do niego bliżej, aby zobaczyć jakiemu zdjęciu się przygląda. Zajrzałam mu przez ramię i przyjrzałam się fotografią. Na pierwszy rzut oka wiedziałam, że był to czternasty luty dwa tysiące trzydziestego piewszego roku. Ponieważ na fotografia był El, trzymający tort z liczba ,,7". Po jego przeciwnej stronie stałam ją i moją bliźniaczka. A na środku na łóżku leżał Charlie, który miał jakieś badania w tamtym czasie i nie mógł spędzić urodzin w domu. Jako jego najlepsi i jedyni przyjaciele w tamtym czasie nie mogliśmy tego przemilczeć. Namówiliśmy naszych rodziców, aby kupić tort i pojechać z nim do szpitala. Daisy najbardziej cieszyła się że udało nam się namówić na to rodziców.
263 dni.
- Co to za dziewczynka? - Zapytał się mnie, wskazują palcem na siostrę. Patrzyłam się w fotografie, ignorując jego pytanie.
Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi.
Położyłam mu głowę na ramieniu, wciąż się nie odzywając.
- Nikt… - zastanowiłam się, czy aby na pewno chce mu tak odpowiedzieć. Ale nie chciałam o niej rozmawiać. Moja siostra stała się dla mnie tematem tabu. - Warty twojej uwagi - wydusiłam przez zaciśnięte gardło. Musiało jakkolwiek podziałać, bo Grayson odłożył fotografie i nie drążył tematu. Zdjęłam mu głowę z ramienia i położyłam się na łóżko. Williams poszedł w moje ślady, ale nie do końca moje. Ponieważ nie położył się obok mnie, tylko na moim brzuchu mocno, wtulając się w moje ciało.
- Dobranoc, kruszynko.
- Dobranoc, Gray.
Grayson zasnął w okamgnieniu. Ewentualnie wcześnie wstał i był zmęczony. Rozumiałam go w stu procentach, więc nie przeszkadzałam mu w spaniu. Sama się nie zorientowałam, kiedy usnęłam.
Nie wiem ile spaliśmy, ale gdy się obudziliśmy na dworzu było już ciemno. Sprawdziłam szybko, którą była godzina. Było coś po dziewietnastej. Zmarszczyłam brwi kiedy z dołu nie dobiegały żadne odgłosy. Przeniosłam zaskoczona wzrok na Grayson, który również sprawdził godzinę i również był tym zaskoczony. Wyszliśmy szybko z sypialni oraz szybkim krokiem zeszliśmy na dół. Widok, który zastaliśmy w salonie w ogóle się niespodziewaliśmy. Mama Williams leżała wraz z Lily na jednym końcu kanapy, a na drugim leżała Josie. Całą tą trójka spokojnie sobie spała. Poczułam wielką ulgę, że nic się nie stało. Poczułam jak mój telefon zaczął wibrować. Wyciągałam go z tylniej kieszeni i zobaczyłam numer cioci Nora.
Bez chwili namysłu odzwonilam połączenie.
- Hej Cami - odezwała się nie pewnie ciocia po drugie stronie. - Nie przeszkadzam?
- Hej, nie - powiedziałam, wlepiając spojrzenie w Grayson, który akurat teraz uważnie mi się przyglądał.
- Mogła byś przyjechać do szpitala?
Zapytała się, a ja w jej głosie słyszałam coś co mi nie pasowało.
- Co się stało? - Zapytałam się bez dłuższego onijamia w bawełnę.
- Masz brata.

That's why you loved meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz