Rozdział 33

1 0 0
                                    

Camellia

Grayson Williams zniknął z mojego życia.
Gdy tego katastrofalnego ranka zastałam Raise, a nie Grayson od razu zaczęłam się pytać gdzie zniknął Gray. Raise przekazał mi wieścić o śmierci matki chłopka. Jak i to, że brunet wziął wszystkie swoje rzeczy i wyszedł wraz z swoim ojcem.
Nie płakałam. Choć bolało w chuj, nie płakałam. Ponieważ mój tata już kiedyś powiedział mi, że może zdążyć się sytuacja, w której nie będę mogła wybrać z kim się ożenię.
Było to spowodowane tym, że byłam pierwsza osoba, która przejmie interesy moich rodziców. A to dlatego że, Florence nie była moja bilogiczna siostrą, a Daisy nie mogła podjąć się temu wyzwaniu z względu na swój stan zdrowia. Więc to chonowore miejsce przypadło mi.
Dlatego zamiast płakać wstałam z łóżka, stajac się żyć tak jaby Grayson Williams nigdy nie pojawił się w moim życiu.
Moja mama, gdy już na samym początku znajomość z Grayson ostrzegła mnie, że ze względu na moją przyszłość nie będę mogła wziąć z nim ślubu. Obie wiedziałyśmy jak bardzo w naszych progach ważne są znajomość.
Gdyby ktokolwiek, by się mnie spytał, czy zazdroszczę czegokolwiek moim rodzica odpowiedziałabym szczerego uczucia.
Z rodzicami zaplanowaliśmy moją przyszłość, która mi się bardzo podobała.
Miałam skończyć studia, a po nich rodzice mieli zniknąć, aby ja mogła wkroczuc do akcji. Nasza trójka postanowiła zrobić ze mnie druga Rosanna Beck Warr. Gdy to uda mi się osiągnąć miałam znaleść kogoś kto będzie dobrym kandydatem na męża.
Oczywiście słowo ,,dobrym" nie miało nic spolnego z dobracia.
Lecz w świetle nowych widzenia to mój mąż znalazł mnie.
Ale musiałam to mu jeszcze przekazać.
Oto w taki sposób leżałam na łóżku, zastanawiając się jak przekazać Raise, że jego plan się po wiedzieć. Patrzyłam się w sufit, myśląc.
Od mojego inteswnie myślenie wyrwała mnie osoba, która weszła do pomieszczenia. Przeniosłam wzrok w tamtym kierunku, aby zobaczyć ojca, zmierzającego w moim kierunku.
- Jutro moje urodziny - mówiłam, patrząc w kierunku kalendarza, który stał na jedenje z komud.
Do mojego mózgu dotarłam ważna wiadomość. Skoro jutro będzie dwudziesty ósmy lutego to znaczy, że dziś jest dwudziesty siódmy, czyli urodziny Raise. Dlatego postanowiłam, że gdy skończę rozmowę z tatą pójdę do niego.
Brunet przystał obok mnie, uśmiechając się.
- Pamiętam jak ty i Daisy włożyliście sobie na wzajem głowy do tortu - zaśmiał się.
- Nie o tym przyszłeś pogadać - zauważyłam.
- Jak się czujesz? - Zapytał, a ja zmarszczyłam brwi nie za bardzo wiedząc o co mu chodzi. - Od śmierci jego matki minęły dwa tygodnie.
- Szkoda kobietay, a ja się wciąż czuje bez zmian
- mówiłam, wiedząc w jakim kierunku zmierza ta rozmowa.
- Czuje się trochę temu winny…
Przerwał, oczekując na jakąś reakcję z mojej strony. Nie mówiąc nic, przytuliłam się do niego.
- To nie twoja wina - powiedziałam, odsuwając się od niego. - Gdyby każdy z nas mógłby wybrać sposób jak chce żyć wielu z nas by tu nie było.
- Ciężko się z tobą nie zgodzić - zauważył, po czym wstał.
- A tato wychodzę do Elliot i czy być mógł zająć się Lilianna?
- Nie mam problemu.
Wyszedł z mojego pokoju.
Jakiś dziwny strach czułam przed powiedzeniem ojcu gdzie tak na prawdę idę. Pomimo tego i tak przecież ojceci sie dowie.
Może lepiej, żeby dowiedział się od niego niż ode mnie.
Nie tracąc więcej czasu wstałam z łóżka, idąc w stronę garderoby. Weszłam do niej, zapalając światło. Podeszłam do wieszaków z sukienkami. Przeglądałam każdą, zastanawiając się, która włożyć.
Aż w końcu znałam odpowiednią sukienke w kolorze wiśniowym. Ściągnęłam ja z wieszka i założyłam na siebie.
Miałam jeden mały problem. Była końcówka lutego, a w Filadelfii wciąż było zimno. Dlatego postanowiłam zarzucić na to wszystko czarną bluzę. Na nogi założyłam converse w tym samym odcieniu co sukienka. Zgarnęła jeszcze torebkę od Prady i wyszłam z pokoju.

***

Parkowałam w pod ziemnym garażu gdzie znajdowało się mieszkanie Raise.
Zanim tu przyjechałam poprosiłam tatę o jakiś dobry alkohol pod pretekstem picia z Elliot jego sukcesu. Tata do mi jeden z swoich najmocniej trunków. Zdziwiłam się, gdy ojciec nie zadał mi więcej pytań. Ufał mi, że umiem pić z głową.
Wstąpiłam jeszcze do cukierni, która kochaliśmy z czarnowłosym. Kupiłam nie za duży tort o smaku malin. Dokupiłam jeszcze świecki.
Wysiałam z porsche, obchodząc go całego, aby podejść do dzwi pasażera i wyciągnąć z nich to co ze sobą przywiozłam. Zamknęłam samochod, ruszajac w stronę windy. Weszłam do niej, opierając się o ścianę. Zmarszczyłam brwi, kiedy winda się zatrzymała. Opuściłam je, gdy zauważyłam, że do środka wchodziła starsza pani.
- Dobry wieczór - powiedziałam, wyprzedzając kobietę. Staruszka uniosłam na mnie wzrok, miło się uśmiechając.
- Dobry wieczór - odpowiedziała, przystając obok mnie. - Nigdy cię tu nie widzialam. Od kogo jesteś?
- Nazywam się Wilson Camellia - wyciągnęłam rękę do kobiety. - Przyszłam do przyjaciela, bo ma dziś urodziny - wyjaśniłam staruszce, która posłała mi teraz jeszcze większy uśmiech.
- Camellia mogę ci coś powiedzieć? - Zapytała, na co ja przytaknęłam. - Gdy o nim mówisz zasłaniaj oczy, bo inaczej nikt ci nie uwierzy.
Nie zdążyłam zareagować, bo kobieta zaczęła iść. Nie chciałam jej, zatrzymując, bo mogła się spieszyć. Jednak nie mogłam powiedzieć, że jej słowa sprowadziły na moje usta uśmiech. Miała rację ze swoimi słowami. Kiedy z tatą rozmawiałam na temat wspólnej przyszłości z Raise stwierdził, że musimy ją jak najszybciej skończyć, bo inaczej przez moje oczy uda mi się go na coś naciągnąć.
Teraz rozmawiałam o co mu chodziło.
Winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze, a ja pewnym krokiem ruszyłam w stronę mieszkania Rodriguez. Szłam rozglądając się za odpowiednim mieszkaniem, aż w końcu je znalazłam.
Podeszłam do dzwi zapukałam delikatnie w dzwi. Po drugiej stronie usłyszałam kroki, a zaraz potem dzwi się otworzył.
- Hejka - zawołałam radośnie. Chłopak przez chwilę miał zmarszczone brwi. Ale to było zupełnie ułamek sekund. Później na jego twarzy pojawił się duży uśmiech. Zaprosił mnie do środka, a ja weszłam. Nie zdążyłam wejść w głąb, ponieważ złapał mnie za łokieć, przyciągając do siebie. Położył dłonie na moich biodrach, łącząc nasze usta w długim pocałunku.
- Czyli mam przygotować się na świętowanie moich i twoich urodzin? - Zaśmiał się, uważnie mi się przyglądając. Przytaknęłam, zaczynając się śmiać. Wziął rzeczy, które trzymałam i skierował się do kuchni.
Jego mieszkanie nie było ogromne. Miał jasno szarą kuchnie połączona z salonem, który wyglądał identycznie jak kuchnia. Przy ścianie stały schody, które prowadziły na górę. Na górze były trzy pomieszczenia. Jedno z nich było pokojem Raise drugi należał kiedyś do Lea, a trzeci to była łazienka.
- Wyglądasz ślicznie - mówił, patrząc prosto na mnie. Ściągnęłam bluzę, odkładając ją na kanapę w salonie.
- Malinowy twój ulubiony - powiedziałam, kiedy chłopaka wyciągał przysmak z pudełka. - I mam świecki i zaśpiewam ci sto lat.
Wygoniłam go z kuchni. Odnalazłam świeczki z liczba dwadzieścia jeden, wtykając je w ciasto. Poprosiłam go, aby do mnie podszedł, a ja mu zaczęłam śpiewać sto lat. Raise patrzył się na mnie z ogromnym uśmiechem, nie dowierzając w to co się dzieje.
- Pomyśl życzenie - powiedziałam, kiedy skończyłam śpiewać. On chwilę się zastanowił i zdmuchnął świeczki.
- Jesteś najlepszym co mi się przytrafiło - mówił, zbliżając się do mnie. Przejął ode smakołyk. Ja w tym czasie pobiegłam do torebki po list, który miałam dla niego.
- Przyjechałam do ciebie, bo mam dwie - zaczełam kierując się w jego stronę. - Pierwszy to, że jak wszystko pójdzie zgodnie z planem tooo…
- specjalnie przyciągnęłam ostatnie słowo. Podeszłam do niego tak blisko jak tylko mi się udało. Raise uśmiechnął się jakby wiedział o co mi chodzi.
- Alexander zgodził się na mój pomysł? - Zapytał podekscytowany. Widziałam jak walczy z tym, aby się nie uśmiechnąć. Uśmiechałam się najszerzej jak potrafiłam mówiąc:
- Zgodził się!
Chłopaka stał jakbym powiedziała, że podróże w czasie są możliwe. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zamykał je. Oczy miał otwarte tak szeroko, że zaczęłam się obawiać, że wypada mu z orbit. W końcu ruszył się w moją stronę i mocno mnie objął. Czułam jak zostałam przez niego podniesiona. Zachichotałam, prosząc go, aby postawił mnie na ziemi.
- Mam coś jeszcze, ale nie wiem jak to ci powiedzieć, więc dam to - wyciągnełam w jego stronę list. Podniósł jedna brew, przejmując go ode mnie. Otworzył delikatnie, odkładając kopertę na wyspę kuchena. Czytał go powoli, a gdy dotarł do najbardziej wyczeniwanego przeze mnie mometu otworzył w szoku usta i znów zaczęłam się bać, że oczy mu wylecą.
- Żartujesz ze mnie? - Zapytał, przenosząc na mnie wzrok. Uśmiechałam się nie winie. - Alexander wie? - Zapytał po czym sam sobie odpowiedział.
- Oczywiście, że nie, bo inaczej by mnie wypatroszył - podszedł do mnie bliżej, łapiąc mnie za ramiona. - Przepraszam za wszystko, dobra? Gdybym wiedział jakoś bym temu zapobiegł. Jezu przecież ja ci życie spierdoliłem. - Zaczęłam się śmiać. Nie mogłam już dłużej na niego patrzeć, gdy był taki przejęty. - Dlaczego się śmiejesz? Zapytał zdezorientowany.
- Bo to się stało - mówiłam wciąż się śmiejąc. - W końcu Sokrates powiedział, że przeszłości jest nauka dla przyszłości.
- Kocham cię, wariatko.

***

Leżałam na kolanach Raise. Oboje nabijaliśmy się z tego w jakiej absurdalnej sytuacji się znaleźliśmy.
Z założenia mojego taty mnie i Raise nigdy nie miało nic łączyć. A dziś mieliśmy dziecko i planowaliśmy wspólną przyszłość.
Mojemu tacie coś nie pykło.
- Dolać? - Zapytałam się, podnosząc na niego wzrok. Spojrzał na mnie. Bajkę, która włączyłam pochłonęła go i nie mógł oderwać się od niej. Włączyłam nam Star Butterfly vs. Forces of Evil. Głównie dlatego, że ja lubiłam tej bajkę, ale wiedziałam, że jeśli ja to on też.
- Możesz - odpowiedział, przenosząc spowrotem wzrok na bajkę.
Wstałam, zabierając kieliszki od alkoholu. Powinniśmy przestać pić już dawno temu, ale Everclear był zbyt dobry, aby poprzestać na jednym kieliszku.
Wchodząc do kuchni zagarnęłam alkohol, stawiając go na blacie kuchenym. Wlałam resztki do dwóch kieliszków. Gdy odstawiłam na bok pustka butelkę po alkoholu poczułam duże dłonie na biodrach i mocne pociągnięcie. Przeniósł je z moich bioder na podbrzusze.
- Szkoda, że nie ma tam już Lilianna - mówił obok mojego ucha. - Miałbym z kim w nocy gadać.
- Wiesz zawsze można sobie zrobić takiego małego Rodriguez - zaśmiałam się. Zawtórował mi, odpinając zamek od mojej sukienki.
- A skoro jesteśmy przy łóżkowych sprawach, co ty na to by na górę? - Zapytał ściągnęłam moją sukienke, która upadła na podłogę. Obróciłam się do niego twarzą, aby zobaczyć jego pełen satysfakcji uśmiech. Złapałam za brzegi jego czarnej obcisłej koszulki, aby rzucić ją w stronę moich ubrań. Czarnowłosy położył rękę ma moich udach, by jednym ruchem posadzić mnie na wyspie kucheniej. Sam pozbył się swoich spodni wraz z bokserskami. Podszedł do mnie, rozdzielając moje uda, by ustać w środku. Ujął moją twarz w swoich dłoniach, by następnie intesywnie mnie pocałować. Puścił moją twarz, lecz nie przerwał pocałunku. Ponownie jego dłonie spoczęły na moich biodrach. Odnalazł moją bieliznę, szybko ją ściągając, odrzucając na stertę ubrań, która zrobiłyśmy.
Ponownie mnie podniósł prowadzą w stronę schodów. Rodriguez szybko po nich wszedł, otwierajac dziw od sypialni. Położył mnie na łóżku odchodząc gdzieś. Wdrapałam się wyżej, by zobaczyć Raise, szukającego czegoś w szafce.
- Nie chcesz małych Rodriguez? - Zaśmiałam się.
- Nie teraz - odpowiedział mi tym samym. Znalazł w końcu to czego szukał. Z tym swoim uśmiechem satysfakcji otwierał paczkę z prezerwatywą. Nie mogłam patrzeć na niego również się nie uśmiechając. - Jest już po północy wiesz co to znaczy? - Zapytał, a ja specjalnie pokręciłam głową. - Masz urodziny… Wiem, że ich nie obchodzisz. Zawsze ja to robie - zaśmiał się cicho. - Nigdy nie złożyłem ci życzeń osobiście, ale dziś się to zmieni. Pamiętaj, że zawsze będę chciał dla ciebie jak najlepiej, żebyś zawsze była uśmiechnięta i szczęśliwa. Mam nadzieję, że nie zwariujesz po roku ze mną. Że będziemy mieć wspaniałe dzieci. Że skończysz studia i zdobędziesz taki szacunek jak ma Alexander. Wyij sobie do głowy - pocałował mnie w czoło - że ja zawsze będę cię kochać. Nie ważne kim się staniemy, to się nigdy nie zmieni.
Przytuliłam go mocno, nie chcąc go puścić.
Tak strasznie go kochałam.
Faktem było, że to on od pięciu lat pamiętał o moich urodzinach. Zawsze gdy się w nie budziłam na moim biurku stał bukiet kameli. Z liścikiem, mówiącym o jakiejś ciekawostce na temat kwiata.
Pamiętam słowa Raise, kiedy mu powiedziałam, że nie obchodzę urodzni.
Będę to robić za ciebie, powiedział mi wtedy.
Odkleiłam się w końcu od niego, aby położyć się wygodnie na plecach.
Chłopak patrzył się na mnie dłuższą chwilę, po czym delikatnie wszedł we mnie.
Myślałam, że chłopka się rozkręci, ale nic. Każdy ruchy były delikatnie i wolne. Nie byłam do nich przyzwyczajona. Zawsze jego ruchy były brutalne, przez co jęczałam wniebogłosy.
- Raise - zacząłam spokojnie. - Chce do góry.
On jedynie uśmiechnął się, przewracając nas tak jak prosiłam. Podniosłam się, poprawiając.
- O kur… - jęknąłam, siadając na jego kutasie.
- Teraz rozumiesz dlaczego tak robiłem? - Zapytał, podśpiewując się ze mnie. - Urósł trochę.
- Trochę? - Zapytałam się, nie dowierzając. - Jebać. Mam urodziny. Pierdole mnie do tego stopnia, że będę cię błagać, żebyś przestał.
Alkohol uderzył mi do głowy.
Zrobił to o co go prosiłam.
Wiedziałam, że rano będzie mieć cały tylek w siniakach, ale teraz się tym nie przejmowałam. Liczyła się tylko przyjemność, która odczuwałam.
Jęczałam ciężko oddychając, lecz Raise nie przerwał. Jednie zmienił nasze pozycje.

That's why you loved meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz