Rozdział 34

2 0 0
                                    

Camellia

Jak tylko się przebudziłam do mojego mózgu dotarłam co się wydarzyło. Nie pamiętałam tego zbyt dobry. Pamiętałam jedynie, że przyszłam do Raise załatwić dwie sprawy. I jak widać zostałam na noc. Przekręciłam się na drugi bok z cichym jękiem. Otuliałam się mocniej kocem, licząc, że uda mi się jeszcze na chwilę zasnąć.
Może i nawet to by mi się udało, gdyby ktoś nie wszedł do pomieszczenia. Nie zareagowałam jakkolwiek wciąż leżąc wtulona w koc.
Słyszałam kroki postaci. Podeszła do szafki nocne, aby położyć na niej coś ciężkiego.
- Cami - powiedział cicho Raise. Poczułam jak kładzie jedna rękę na moim biodrze, po to aby leżała na plecach. Wtulił się w moje podbrzusze.
- Śpisz?
- Spałam - odpowiedziałam zrezygnowana. Spróbowałam otworzyć oczy, ale jasne światło, które panowało w pokoju mnie oślepiło. Raise się podniósł, idąc gdzieś. Ponownie spróbowałam otworzyć oczy i tym razem mi się udało. Odszukałam szybko wzrokiem czarnowłosego. Stał przy dzwiach od balkonu, zasłaniając je. Odwrócił się w moją stronę. Zanim do mnie podszedł skierował się po to co zostawił na szafce. Podeszł do mnie z bukietem kameli.
- Nigdy nie dawałem ci ich osobiście - zaśmiał się cicho. - Ale od teraz to się zmieni.
Wręczył mi piękny bukiet czerwonych kameli. Podeszłam do niego, aby pocałować go delikatnie w usta.
- Dziękuję - mówiłam, uśmiechając się. - A skoro mam dziś urodziny to może zrobił byś mi śniadanie do łóżka?
- Co sobie królowa życzy? - Zapytał się, szczerząc się do mnie.
- Tosty francuskie i herbatę - powiedziałam, a on jedynie kiwnął głową, wychodząc z pomieszczenia. Odłożyłam kwiaty do wazonu. Położyłam się spowrotem do łóżka.
Jeśli tak mają wyglądać moje każde urodziny z Raise to zacznę je obchodzić.
Położyłam trochę w łóżku, zastanawiając się co Raise jeszcze dziś wymyślił. Kochałam leżeć w spokoju, myśląc na blachę tematy. Odprężenie się i na chwilę zapomnienie o brutalnej rzeczywistości. Z zamysłu wyrwał mnie Raise, wchodząc do pomieszczenia. Poszłam mu zaskoczone spojrzenie. On jedynie uśmiechał się do mnie w ten swój dziwny sposób.
- Śniadnko dla mojej królowej - mówił, kładąc tace z jedzeniem na kolana. Podziękowałam mu, zaczynając jeść. Nie liczyłam na to, że Rodriguez wyjdzie gdy będę jadła. - Musisz dużo jeść jeśli chcesz małe Rodriguez.
- Dlaczego? - Zapytałam szczerze zaciekawiona tematem.
- Bo obecniej jesteś za chuda - odpowiedział, a ja zrobiłam najsmutnejsza minę na jaką było mnie stać.
- Dziękuję za troszkę - mówiłam, upijając duży łyk herbaty.
Siedzieliśmy tak dopóki nie skończyłam jeść. Rozmawiałyśmy i śmialiśmy się dosłownie ze wszystko czego się tylko dało. Rodriguez pokazał gdzie znajdę swoje rzeczy, w które miałam się ubrać. Skinęłam głową, rozumieją polecienie. Oddałam mu tace, prosząc o jeszcze jedna herbate. Zgodnie z tym o co on mnie poprosił podeszłam do szafy, w której trzymał ubrania. A w niej znalazłam swoje ubrania. Przez chwilę stałam tam, zastanawiając się skąd on wziął moje ciuchy. W końcu wyciągnełam szare spodnie dresowe i czarną koszulkę Raise. Założyłam ubrania, kierując się na dół.
Wyszłam z pokoju, schodząc szybko ze schodów. Zobaczyłam Raise, stojącego w kuchni zalewającego herbatę dla mnie. Poczekałam aż odłoży czarnik, a gdy to zrobił ja podeszłam do niego. Nie zdążyłam go dobrze dotknąć, a ten już podskoczył, obracając się w moją stronę. Zaczęłam się śmiać, gdy zobaczyłam jego reakcję.
- Pojebało cie?! - Krzyknął, przez co ja jeszcze bardziej nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Jakie ty masz szczęście, że cie kurwa kocham.
Nie zdążyłam na to zareagować, bo usłyszałam dzwonek do dzwi. Posłałam mu, pytające spojrzenie, a on jedynie uśmiechał się cwaniacko i mnie wyminął. Poszedł do koratyarza, by wpuścić osobę za dzwami do środka.
- Dzień dobry - przywiał się pierwszy Raise.
- Dzień dobry - odpowiedział mu mój tata. Prawie udusiłam się herbatę, kiedy usłyszałam głos taty.
Co on mógł ode niego chcieć?
Oboje weszli razem do kuchni, w której stałam. Tata zilustrował mnie tym swoimi spojrzeniem, które jasno mówiło ,,wiedziałem". Uśmiechałam się do niego słodko, odstawiając herbatę. Podeszłam do niego, obejmując go.
- Hejka tatusiu - przywitałam się z tatą również słodko. Liczyłam, że dzięki temu nie dostanę tak dużej zjebki.
Mam dziś urodziny, więc może obejdzie się bez niej?
Odsunęłam się od taty. Poczułam jak coś ciągnie mnie za rękę. Spojrzałam w tył, by zobaczyć Raise, prowadzącego mnie do wyspy kuchennej. Zajęłam miejsce obok Raise, a mój tata stanął na przeciwko nas.
- Co tam moje golabeczki? - Zapytał się nas tata, uśmiechając się.
- Do rzeczy tato - pogoniłam go.
- Chcesz byś miły i jak zwykle chuj ci w oczy
- mruknął brunet, na co czarnowłosy parsknęł śmiechem.
Wdech i wydech, Camellia.
- Więc... - zaczął tata, przerywając na chwilę. Posłałam mu najbardziej mordercze spojrzenie na jakie było mnie stać.
- Gdyby można było by zabijać wzrokiem twoja córkę, by cię teraz zabiła - powiedział Raise, na którego przeniosłam wzrok.
- Dobra, bo my tu pierdu pierdu, a przecież jest ważna sprwa do omówienia - zaczął tata. - Chce wiedzieć, czy jesteście zgodni co do waszej wspólnej przyszłości?
- Pierw studia i nic podczas nich nie ma się dziać bym mogła je zdać z spokojną głową - zacząłam pierwsza.
- Po studiach oczywiście czas dla Cami, by dorównała pan - powiedział Raise.
- Później zaręczyny.
- A potem dziecko.
- Ślub.
- Następne dziecko.
- Chcecie mieć trójkę dzieci? - Zapytał się zaskoczony ojciec. Spojrzałam na Rodriguez, a on na mnie. Nigdy wcześniej nie mieliśmy czasu się zastosować ile byśmy chcieli dzieci. Ale oboje bardzo lubiliśmy liczbę trzy.
- Tak - odpowiedzieliśmy w tym samym czasie.
- A naszym czwartym dzieckiem będzie chart
- mówiłam, uderzając ręką o stół. Rodriguez się zaśmiał, przytakując mi. Nasza uwagę przykuł dzwoniący telefon taty. Ojciec sięgnął po urządzenie, marszcząc przy tym brwi. Przyłożył telefon, nie wstając od stół.
- Dać ci ją do telefonu? - Zapytał się tata, patrząc na mnie. Odczekał chwilę, aby następnie podać mi telefon, mówiąc, że to mama.
- Coś się stało? - Zapytałam od razu, gdy przyłożyłam urządzenia do ucha. Nie wierzyłam w to, że mama dzwoniła sobie od tak by ze mną pogadać. Zawsze przecież mogła poczekać aż przyjdę do domu.
- Grayson do ciebie przyszedł - powiedziała mama.

***

Wyjaśniałam szybko dlatego moją mamą chciała ze mną mówić. Tata nie był zadowolony, że zgodziłam się na rozmowę z Grayson. Stwierdził, że gdy wszystko zaczęło się układać Williams wchodzi mu z butami.
Pożyczyłam bluzę Raise i wyszłam z mieszkania. Skierowałam się do garażu po swój samochód. Weszłam do pod zimnego garażu, aby odszukać moje porsche. Znałam je, wsiadając do niego. Wyjechałam na ulice. Bożej jaka byłam szczęśliwa, że na ulicy nie było dużo samochodów. Dzięki temu do mojego domu dojechałam w jakieś czterdzieści minut.
Zaparkowałam samochodu na podjedzdzie, wychodząc z niego. Zamknęłam samochod, kierując się w stronę wejścia.
Weszłam do domu, krzycząc, że jestem. Ściągnęłam buty, wchodząc w głąb domu. Skierowałam się do kuchni, w której zastałam widok, którego defintywnie się nie spodziewałam. Grayson jak nigdy nic pił herbatę z moją mamą.
No kurwa trzymajcie mnie, bo zaraz pierdolne.
Byłam bliska zrobienia im zdjęcia i wysłanie do Rodriguez i taty, czy oni też co widząc. Jednak tego nie zrobiłam, a odchrząknąć głośno przez co mama i Grayson podskoczyli.
- Czegoś się napijesz? - Zapytała od razu mama. Nie chcialam być dla niej nie miłą, więc jedynie się uśmiechałam. Ona jedynie skinąła głową, opuszczając pomieszczenie. Ustałam tam gdzie stałam blondynka, patrząc wyczekująco na Grayson.
Kiedyś zabiłabym za jego spojrzenie. Dziś nienawidziłam, każdego miejsca, na którym spoczął jego wzrok.
- Wszystko najlepszego z okazji urodzin - zaczął, patrząc prosto w moje oczy.
- Dziękuję - odpowiedziałam oschle. - Do rzeczy
- poleciłam.
- Chciałem cie przeprosić za to, że wtedy wyszłem bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. Po prostu nie umiałem żyć bez niej. Na razie się uczę i tak idzie mi to marnie. Jestem w stanie zrozumieć, że nie wiesz co ja...
Zaśmiałam się bez radości.
- Kurwa nie wierzy! - Krzyknęłam, wiedząc co chce powiedzieć. - Nie Grayson! Ty nigdy nie wiedziałeś co ja czułam! - Wzielam gleboki wdech, by się nie rozpłakać. - To ja od dwunastu lat patrzę jak umiera moją siostrą... - mój głos załamał się pod koniec. - Nie mów mi, że nie wiem co czułeś. Wiesz, że najbardziej boję się coś skończyć? Teraz marzę by wszystko co nas łączyło skończyć.
Pierwszy raz w życiu chciałam tak bardzo zakończyć jakąś relacje. Nie chciałam oglądać tego człowieka, w którym kiedyś widziałam cały mój świat. Uważałam, że mnie uratował. Był człowiekiem dla którego zdecydowałam się żyć.
,,Był" a to czas przeszły.
Dlatego bez zawahania wypowiedziałam następne słowa:
- Żegnaj Gray.
- Żegnaj kruszynko.

That's why you loved meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz