Rozdział 8

3 0 0
                                    

Grayson

Niedziela.
Och ta pierdolona niedziela.
Myślałem, że dostanę przez nią na łeb. Może nie przez dzień tygodnia, ale przez dwie głośnie dziewczynki. Aurora i Lilianna zachowywały się strasznie. Obudziły mnie o siódmej rano, bo skakały na łóżku. Gdy przestały to robić Aurora wymyśliła coś co strasznie bawiło Lily. Śmiały się z tego jak głupie. Gdy w końcu szatynce skończyły się żarty, zaczęła biegać po całym pokoju, krzycząc coś nie zrozumiałego.
A co robiła Lilianna przez ten czas?
Biła mnie swoim nie zawodnym misiem. W desperacji zaproponowałem wyjście na dwór. W Pensylwani już dawno spadł śnieg. Dziewczynki bardzo ucieszyły się na ten pomysł i nawet były cicho.
Zeszłem na dół, aby poprosić panią Beck lub te miło brunetka, które imienia wciąż nie znałam. Obie kobiety stały w kuchni, głośno się śmiejąc.
- A pamiętasz jak Xander dowiedział się, że Jason na oku Rosie - zaśmiała się brunetka, na co matka Naya rykeła głośnym śmiechem.
- Wkurwiony Xander moim ulubionym Xander
- zaśmiała się Maya.
- Dzień dobry - mówiłem, wchodząc do kuchni. Obie kobiety przeniosły na mnie wzrok. Ich wyrazy twarzy wciąż były rozbawione. - Czy któraś z pań mogła, by mi pomóc?
- Grayson zasad pierwsza wchodzisz i mówisz z czym masz problem, a ja albo Vela idziemy ci pomóc. - Wyjaśniła Maya.
- To choć po drodze mi powiesz w czy mam ci pomóc - powiedziała Vela, na co skinąłem głowę. Skierowaliśmy się w stronę schodów, a ja wytłumaczyłem jej, że nie wiem jak ubrać Lily. Kobieta stwierdziła, że tu mi nie pomoże, więc zawołała swoją przyjaciółkę. Przyjaciółka kobiety pomogła mi z Lilianna, a ja w tym czasie mogłem w spokoju ubrać Aurora. Nie całe piętnaście minut później siedziałem na podłodze w korytarzu  ubierając buty. W tym czasie kazałem dziewczynka poczekać na mnie w salonie. Gdy miałem buty na nogach zawaliłem szatynke do siebie. Wyszliśmy z domu. Wzięłem od Aurora Lilianna. Szliśmy zaśnieżonymi ulicami Filadelfii, podziwiając widoki. Dla Aurora było to coś nowego, ponieważ nigdy wcześniej nie była w Filadelfii.
Wybraliśmy się do Timbercrest Park, o którym kiedyś mi opowiadała Camellia. Nigdy nie byłem w tym parku, pomimo tego, że bardzo często przejeżdżałem koło niego. Pomimo pogody ludzi było nawet sporo. W pewnym momencie poczułem jak dostałem śmieszką w plecy. Obróciłem się do przodu, by zobaczyć Aurora, która powstrzymywała się, aby nie wybuchnąć śmiechem.
- Taka jesteś? - Zapytałem się dziewczynki, na co ta pisnęła i zaczęła biec przed siebie.
Nachyliłem się wraz z Lily, wziąłem trochę śniegu, lepiąc z niej śmieszne. Rzuciłem nią w Aurora, która się przewróciła. Podeszłem szybko do dziewczynki, sprawdzając, czy nic jej się nie stało. Gdy tylko uklękłem nad nią, ona rykeła głośnym śmiechem. Podniosła głowę, patrząc na mnie, a roześmiała się jeszcze głośniej, gdy malutką Wilson rzuciła we mnie śniegiem, który trzymała w ręce. Strzepałem śnieg z policzka, obracając głowę w stronę malucha, który śmiał się podobnie jak dziewczynka przed nami.
- Dobrze - powiedziałem, pomagając podnieść się szatynce. Otrzepałem ją z śniegu i złapałem za rączkę. - Musimy wraca, abyś się nie rozchorowała.
Szliśmy dosyć szybko, bo ubrania Aurora były wystarczająco mokre, aby się pochorowała. A tego bardzo nie chciałem. Wolałbym, żeby dziewczynki pochorowała się, gdy Cami wróci do domu. Wiedziałem że dzweczyna, by mi pomogła.
- Tatuśu - zaczęła straszą dziewczynka, gdy zbliżaliśmy się do Tallowood Ln. - Rozmawiałam kiedyś z działkiem i zapytałam się go, czy gdy zamieszma z tobą i Camellia, czy to będzie dziwnie jeśli będę mówić do Cami mamo?
Nie mogłem udzielić jej odpowiedzi na to pytanie. Jedyna osobą, która mogła była tylko Camellia. Nie mogłem podjąć tak ważnej decyzji za nią. Ale rozumiałem też jej pytanie. Aurora nie znała Natalie. Była to dla niej obca kobieta, która dała jej życie. Rozumiałem ją w stu procentach i nie miałem o to pytanie żadnego bólu dupy.
- Zapytasz ją o to osobiście, dobrze? - Zapytałem się, uważnie obserwując jej reakcję. Szatynka się uśmiechnęła i skinęła głową. Byłe zadowolony, że nie ciągnęła temta. Nie tylko z powodu, że nie umiałem odpowiedzieć na jej pytanie, ale na wzmiankę o dziewczynie coś boleśnie zabolało mnie w klatce piersiowej.
- Gdzie byliście? - Zapytał się ktoś przed nami, wyrywając mnie równocześnie z zamysłu. Spojrzałem pierw na osobę, która do nas mówiła. Był to ten sam facet co siedział wczoraj z Jose.
- Dobrze się czujesz, Grayson - zaczął ilustrowc mnie przez dłuższą chwilę.
- Tak - odezwałem się w końcu. - Po prostu się zamysłem.
Mężczyzna pokiwał głową w zrozumieniu.
- Słuchaj, bo jest spra…
- Rozumiem - wtrąciłem się mu w słowo. - Czy jest coś o czy powinienem wiedzieć?
- Josie pojechała do koleżanki powina wrócić około siódmej wieczorem. Pod wieczór zajrzy do ciebie Vela, a w nowym tygodniu zajrzy do ciebie ktoś z rodzeństwa Wilson. To wszystko - mówił, otwierajac dzwi od samochodu. - Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Odpowiedzieliśmy równocześnie z Aurora.
Weszliśmy do domu. Nie ściągając z siebie ubran poszedłem do pokoju blondynki. Położyłem Lily na łóżku, podchodząc szybko do Aurora. Ściągnąłem
jej kurtkę, czapkę, szalik, rękawiczki. Sprawdziłem, czy ubrania, które miała pod spodem są suche, ale jak na moją złość okazały się mokre.
- Umyjesz się w gorącej wodzie - powiedziałem, na co ta skinęła głową. Weszłem do łazienki, aby zrobić gorącą kąpiel Aurora. Później zbiegłem szybko po schodach. Wyszłem na dwór, kierując się do swojego auta, które już wczoraj podstawił pan Beck Warr. Podeszłem do bagażnika, wyjmując z niego nie za duża różowa walizki. Mój tata powiedział mi, że włożył do nie najważniejsze rzeczy Aurora. Zamykałem bagażnik, kierując się w stronę domu. Weszłem i zdecydowanie szybko ściągnąć z siebie wierzchnie. Pobiegłem szybko do pokoju Camellia. Malutką Wilson wciąż leżała spokojnie na łóżku. Wyciągnąłem dla Aurora recznik i suche ubrania. Zaniosłem jej i wróciłem do córki Camellia. Ściągnąłem z nie wszystko co ubrała jej matka Naya.
- Aurora wrazie co będziemy w kuchni.
Mówiłem, wychodząc z sypialni. Poszłem do kuchni, aby nałożyć sobie i córce Carbonara. Wyciągnąłem słoik z papką dla Lily. Poszlem do jadalini z Lily, kładąc ją na jej miejscu i przystawiłem papkę po jej nos. Przyniosłem jedynie jeszcze sobie i Aurora. Zacząłem karmić Lily, ktora albo się śmiała albo wierciła się tak, że ciężko było włożyć jej łyżeczkę do ust. Nie powiem, gdy się wierciła było nawet zabawnie, bo dostawała w pulik przez co była brudna na całej twarzy. Po jakimś kwadransie dołączyła do nas Aurora, która była również rozbawiona co Lily. To był defintywnie dzień, w którym obie dziewczynki chciały mnie wkurwiać. Dziękowałem niebiosom, że dziewczynki zjadły obiaty i poszły spać. Cisza, która ponowala w domu była niesamowita. Mogłem na spokojnie umyć talerz, potem wytrzeć pologe, aby na końcu poukładać nasze rzeczy, które ściągałem dziewczynce.
Gdy w końcu ogarnąłem brudel, który zrobiłem mogłem iść do pogrążonych w śnie dziewczynek. Jak tylko weszłem do pokoju miom oczą ukazał się obraz dwóch śpiących dziewczynek na łóżku. Uśmiechnęłem się do siebie na ten widok. Pocichu weszłem do pomieszczenia,  aby następnie położyć się około Aurora. Nie zoretowalem się, kiedy zasnąłem.

***

Poniedziałek.
Ten przeklęty poniedziałek.
Jeszcze nie podniosłem się z łóżka, a wiedziałem, że to będzie straszny dzień. Ponieważ dziś Aurora miała mieć swój pierwszy dzień w żłobku. Pomysł ze żłobkem zaproponowała Camellia, gdy tylko dowiedziała się, że Aurora zamieszka ze mną. Stwierdziła wtedy, że będzie dobrze, gdy dziewczynka do niego pójdzie. A jej argumentem było to, że znajdzie sobie szybciej przyjaciół. Powiedziałem jej wtedy jaki to debilny pomysł, ale Camellia wiedziała lepiej i już nastepnego dnia powiedziała mi, że zapisała Aurora do żłobka. Prze cały dzień byłem na nią zły za to, ale pod wieczór zrozumiałem jakie mogą być z tego korzyści.
Minus tego wszystkiego był taki, że Lilianna była za mała, by iść do żłobka. Teraz to było mi obojętnie. Jednak gdy Camellia wrócił będzie to uciążliwe.
Wyrwałem się z zamysłu, powoli wstawajac z łóżka. Stałem tak chwilę, patrząc się na dzwi od sypialni i nagle usłyszałem jak ktoś dzwoni do dzwi wejściowych. Przeciągnąłem się leniwe i wyszłem z pokoju, schodząc powoli po schodach. Ustałem przed drzwiami, odkluczając je i jednym szybkim ruchem otworzyłem dzwi. Ukazała mi się niska szatynka o bardzo dziwnych oczach. Miała niebieskie oczy, ale na prawym oku była nie za duża brązowa plama.
- Dzień dobry - powiedziała wesoło kobieta.
- Jestem Lilly Beck, przyrodnia siostra Rosie
- wyciągneła ku mnie rękę.
- Dzień dobry… - przerwałem, aby ziewnąć.
- Jestem Grayson Williams - uścisnąłem jej dłoń. Przepuściłem kobietę w dziwiach. Siostra pani Wilson zaczęła się rozbierać, a ja poszlem do kuchni, aby wstawić wodę na herbate.
- Kawę, czy herbatę? - Zapytałem kobiety, widząc jak wchodzi do kuchni.
- Herbatę - powiedziała, patrząc się na mnie
skinąłem głowę. Obróciłem się w stronę szafek kuchenych, aby otworzyć jedna z nich i wyciągnąć herbatę. Schyliłem się jeszcze po dwa kubki. Wyciągnąłem je i postawiłem na stół, wkładając w nie herbaty. Usłyszałem gwizd, szybko skierowałem się po niego, zalewając herbatę. Podałem kubek kobiecie, która posłała mi dziękujący uśmiech.
- Tatusiu - zawołał te wesoły głos. Wybiegła do kuchni, zatrzymując się, gdy tylko zobaczyła ciotkę Camellia. Uśmiechnęła się do kobiety, wymijając ją, aby podejść do mnie. Wziąłem dziewczynkę na ręce.
- Wyspałaś się? - Zapytałem, przytulając dziewczynkę mocniej do swojego ciała.
- Tak! - Wykrzyczała mi prosto do ucha, przez co skrzywiłem się delikatnie. - Nie mogę się doczekać!
- To może ja pomogę ci się ubrać, co ty na to?
- Zapytała się jej pani Beck. Dziewczynka pokiwała energicznie głową i wyrwała się z mojego uścisku.
- Tylko nie obudzić Lilianna - powiedziałem, dopijając herbatę.
Sam musiałem się ubrać. Poszłem do pokoju, aby znaleść sobie coś do ubrania. Modliłem się nad czarnym kompetem dresów i na szarym. Miałem coś w stylu dylematu. W końcu postanowiłem ubrać czarne spodnie dresowe i szarą bluzę. Wyszłem z pokoju, schodząc po schodach, kierując się w stronę salonu. Usiadłem w nim czekając, aż Lilly zejdzie z Aurora. Zacząłem przeglądać instagram i nawet nie zoriętowałem się, kiedy na przeciwko mnie stanęła Aurora.
- Gotowa? - Zapytałem się, kiedy kierowaliśmy się w stronę wyjścia z domu. Ciocia Josephine uprzedziła mnie, że zostanie w domu, ponieważ młodsza z sióstr Wilson źle się czuję. I aby podczas mojej nie obecność ktoś zaopiekował się Lilianna.
Weszliśmy z domu, aby następnie wsiąść do samochodu. Zapiłem pasy dziewczynce
i chwiel później sam już siedziałem w aucie. Spojrzałem się w lusterku na Aurora. Chyba była zadowolona, że idzie do ludzi, ale chuj wie. Może udawała, aby myślał, że bardzo się cieszy, a w rzeczywistości srała ze strach.
Ale tak jak wcześniej powiedziałem: Chuj wie.
W samochodzie panowała grobiwa cisza. Ani ja ani moją córką nie zamierzaliśmy jej przerywać. Zobaczyłem kartony, które były w samochodzie. Wyciągnąłem telefon i patrząc raz na drogę raz na telefon wybrałem numer Jose. Napisałem jej szybką wiadomości, żeby przekazał ciocia, że najprawdopodobniej przyjadę dopiero jutro, bo muszę coś załatwić. Poprosiłem ją jeszcze o to, by zaopiekowała się Aurora. Byłem wdzięczny kobiecie, że się zgodziła.
Parkowałem właśnie przed żłobkiem. Jak przez całą drogę szatynka nie odezwała się ani raz teraz pisnęła bardzo głośno z radość. Odwróciłem się w jej stronę uważnie się jej przyglądając, miała na sobie fioletowy dres.
¹Do you get déjà vu?
- idziemy? - Zapiszczała radośnie. Skinęłem głową. Wyszłem z auta, pomagając się wygramolić Aurora. Dziewczynka jak tylko ustała na ziemi zaczęła mnie ciągnęła w stronę placówki. Cicho się na to zaśmiałem. Przeszliśmy prze prog, a na wejściu zatakowała nas wysoka szatynka, z przerażający mnie uśmiechnęła na twarz. Powiedziałem jej najważniejsze rzeczy i skierowałem się w stronę samochodu.
Trzymam kciuki, że Aurora się tam spodoba.

¹ Deja vu by Olivia Rodrigo.

That's why you loved meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz