Rozdział 26

2 0 0
                                    

Grayson

- Naprawdę? Zamierzasz go zabić? - Zapytał się Pan Wilson.
- Tak - odpowiedział Raise.
Ojciec Daisy przyleciał jak dowiedział się co stało się z jego córką. Był niesamowicie wkurwiały na Raise, ale jego złość uchodziła z kolejnym słowem czarnowłosego. Rodriguez opowiadał to co wymyślił, czekając na pracodawcę. Mówił to bez jakichkolwiek uczuć. Jakby zabijanie własnego ojca było dla niego normalne.
Choć może gdyby go znał tak dobrze jak Cami, by się nie dziwił.
Rodriguez umail mówić tak, aby kogoś zaciekawić. A twierdzę tak, ponieważ siedziałem w kuchni wraz z siostrą Camellia, słuchając ich rozmowy. Rodriguez plan zakładał namierzyć numer, z którego dzwonił jego ojcec. Oczywiście jeśli wciąż go miał. Jeśli by go nie miał wymyśli, aby przyciągnąć jaką siostrę Smith lub by zapytać się Martina o jej brata bliźniaka. Gdyby już posiadał, by wiedzę uruchomił, by swoje kontakty. Jakby jego człowiek zdobył, by te informacje, on za zgodą bruneta wraz z jego ludźmi przynieśli, by nie tylko Martin Smith, a jeszcze Antonio Rodriguez.
Alexander Wilson jednak w jakoś dziwny sposób ufał Raise Rodriguez.
- Dlaczego twój tata tak bardzo ufa Raise? Szepnąłem pytanie do Daisy. Ona spojrzała
na dwie osoby, które siedziały w jadalni.
- Raise gdy miał szesnaście lat znalazł moją mamę i ciocie Mia. - odwróciła się w ich stronę, wpatrywała się chwilę, aby przyciągnąć wzrok na mnie. - I tata ceni sobie Rodriguez.
Nie zapytałem co to znaczy, że sobie go cenie. Czułem, że może byś to bardzo cieniki lód. A ja defintywnie nie byłem kimś kto lubił po nim stąpać. Więc zamiast ciagnac temat zapytałem, czy może nie chciała, by gdzieś wyjąć, aby odciągnąć myśli od chujowej sytuacji, w której się znaleźliśmy. Ona się zgodziła bez namawiania.
Pożegnałem się z nią mówiąc, że muszę zająć się obowiązkami codziennie. Skierowałem się w stronę schodów, aby przejść do pokoju, w którym spała Aurora. Weszłem, krzycząc ,,wstajemy". Szatynka zaprotestowała, zakrywając się kołdrą. Zaśmiałem się, podchodząc do niej bliżej. Ściągnąłem z niej kołdrę, gilgajac ją. Ona rykneła głośnym śmiechem, bronić się przed moimi łaskotkami.
- Dobrze, dobrze. Już wstaje - mówiła, między atakami śmiechem. Odsunalem się, patrząc jak ona schodzi z łóżka. - To jest nie luckie traktowanie ludzi - mruknęła oburzona.
- Od kogo się tego nauczyłaś? - Zapytałem się, szczerze zaciekawiony.
- Od Camellia - odpowiedział za nią Raise. Trochę się wystraszyłem, gdy go usłyszałam. Aurora podbiegła się przywitać. Czarnowłosego zaskoczył mnie pozytywie. Bo gdy Aurora do niego pobiegła nie pozwoli jej przytulić się do kolan tylko wzięł ją na ręce. - Twoja mama też tak mówi, kiedy musi iść do szkoły - zaśmiał się do niej. Postawił ją na ziemi, a ona poszła się ubrać. Zostałem z nim sam na sam. - Mam dwie sprawy do ciebie. Pierw jedziesz zawiec Aurora do żłobka, co nie?
- Mhm… - mruknęłam, nie za bardzo chcą rozmawiać.
- Chciałbym z tobą zamienić dwa zdania, więc gdybyś przyjechał moglibyśmy?
- A czy podczas mojej nie obecności mógłbyś zająć się Lily? - Zapytałam się nie pewnie.
- W porządku. - Odpowiedział mi, wychodziac z pokoju. Sam skierowałem się, aby pójść szybko się umyć oraz ubrać.
Gdy ten dwie czynności miałem za sobą, szłem na dół. Skierowałem się do kuchni. W pomieszczeniu siedziała Daisy wraz z moją córką. Zrobiłem sobie szybko herbatę. Przypomialme siebie jak Camellia wypiła wrzątek. Ja ledwo mogłem ją wypić. Jak kończyłem picie Daisy zaproponowała, że ona to wszystko ogarnie, a my możemy jechać. Podziękowałem jej i kazałem iść się ubrać Aurora. Sam szybko pobiegłem po kurtkę i buty.
- A z działkiem się nie pożegnasz? - Usłyszałem, gdy schodziłem na dół. Siadłem na jedyn schodku, obserwując mężczyznę i dziewczynkę oraz zakładając nie zniszcalne converse. Szatynka podbiegła do niego, mocno go przytulając.
- Choć ubierzemy się - powiedział do niej brunet. Przeszli do korytarza. Podeszłem jeszcze do Daisy, aby uprzedzić ją, że nie mnie zaglądać do Lily, bo jest z Raise.
Skierowałem się w stronę korytarza, aby zobaczyć pana Wilson, mieczacego się z zamkem od kurtki.
- Ściągnij ja - rozkazał Aurora Alexander.
- Może pomogę? - Zaproponowałem. Lecz mężczyzna wykonał jedynie ruch dłonią, który mówił, że mam być cicho. Zniknął gdzieś, a ja popatrzyłem na szarynke. Ta wzruszyła ramionami, pokazując na buta. Schylilem się, aby zawiązać buta.
- Nie wiem na jakiego chuja ktoś wymyślił zimę
- mówił, schodząc po schodach. Podszedł do naszej dwójki. - Chyba będzie dobra - założył jasno różową kurtkę na ramiona dziewczynki. Zapiął ją, podchodząc do mnie. - Jak ją tęsknię za zima w LA.
- Zimno? - Zapytał z ciekawością.
- Od tysiąc dziecięce osiemdziesiątegi dziewiątego tam nikt nie widział śniegu - zaśmiał się do mnie Pan Wilson.
- Raj na ziemi - skomentowałam Aurora.

That's why you loved meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz