Chyba się zabiję.

3K 189 227
                                    

- Kurwa, Charlotte! Nie mów, że się cykasz!

Przewracam oczami na głos najebanego i naćpanego handlarza. Wciska mi jakieś gówno, które podobno z połączeniem z fentanylem to prawdziwa bomba.

- Co to w ogóle jest?

- To jest... - Brunet przybliża się do mnie i szepcze konspiracyjnym tonem. - Coś czego nigdy nie zapomnisz. Odlecisz w krainę, której większość ludzi nigdy nie będzie mogła zaznać. Poczujesz co to jest prawdziwe szczę...

- Ja pierdolę - prycham udając zirytowaną, ale w rzeczywistości jestem lekko rozbawiona. - Co to do cholery jest, Robby?

- Wybuchowa mieszka. - Handlarz przewraca oczami na moje spojrzenie. - No co mam ci powiedzieć? Przecież nie ja to hoduję. Sprzedali mi, wziąłem dawkę i... - Wskazuję na siebie ręką. - Jak widzisz jeszcze żyje, więc chcę ci to sprzedać.

- Mam wziąć coś, co nawet nie wiem, jak się nazywa? - Podnoszę brwi.

- A wiedziałaś, co jest w kwasie, który tyle razy ode mnie kupowałaś?

- Kupiłam od ciebie może dwa razy LSD, dzbanie. Dobrze wiesz, że to jest powód, dlaczego tego nie biorę.

- Nie pierdol, nie pierdol. Bierzesz czy nie? Spójrzmy w prawdzie oczy, Rodgers. Co masz do stracenia?

- Życie - warczę, ale i tak wyciągam z biustonosza kilkadziesiąt dolarów. - Ile to gówno?

Robby uśmiecha się szeroko, pokazując swoje proste, ale zżółknięte zęby:

- Trzydzieści dolarów* i będziemy kwita.

Podaję mu dwudziestkę i dziesiątkę. Już z doświadczenia wiem, żeby mieć zawsze rozmienione pieniądze na kupowanie dragów, bo z handlarzami to nigdy nie wiadomo. Robby wydaje się spoko gościem, ale w końcu to siedemnastoletni handlarz narkotyków - chuj wie, co mu siedzi w łbie.

On podaje mi woreczek z proszkiem. Dosyć mała porcja, ale powinna wystarczyć.

- Do zobaczenia, mon chéri - żegna się z uśmieszkiem na twarzy i puszcza mi oczko, odchodząc w swoją stronę.

Przewracam oczami i wpatruję się w woreczek, marszcząc brwi. Nie powinnam tego brać, nawet nie mam pojęcia co to jest, ale z drugiej strony... kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, prawda?

Chowam woreczek do biustonosza i spokojnie idę w stronę toalety. Jestem aktualnie w mieszkaniu kolegi Cindy z szkoły - chuj wie, kto to jest, ale mieszkanie jest git i już wiele razy tu byłam. Ziomek mieszka sam, bo jego stara nie żyje, a ojciec to jakiś biznesmen czy coś i podróżuje po Ameryce.

Na szczęście jedna z toalet jest wolna (ma osobno kibel i łazienkę), więc wchodzę tam i przekręcam kluczyk w drzwiach.

Wyciągam z biustonosza woreczek i kartę biblioteczną  - tak, wiem, okej? Rozkładam sobie towar pieprzoną kartą biblioteczną i to jeszcze z Anglii, ale to są realia czternastoletniej ćpunki, moi drodzy.

Robię z dwie cienkie kreski, chociaż starczyłoby na trzy, ale chuj wie, co to jest, więc wolę być ostrożna. Zawsze wciągam lewą dziurką od nosa, chociaż jestem praworęczna. Jakoś lepiej mi wchodzi, a z prawą często mam problemy.

Po dwóch minutach jest już po wszystkim. Wychodzę z łazienki i kieruję się w stronę salonu. Biorę jakieś smakowe piwo i siadam w kącie na poduszce.

I czekam.

Nie mam ochoty zbytnio gadać, a tym bardziej tańczyć. Nie ma tutaj nikogo na tyle interesującego, żeby te czynności sprawiały mi przyjemność. Pewnie zaraz stąd wyjdę i przejdę się na spacer.

Gorsza siostra - Rodzina MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz