Pociągnęłom nosem. Czułom się obleśnie. Nie wiem, ile dokładnie czasu leżałom pod kocem, a w połączeniu z letnim upałem, zamkniętym oknem mojego pokoju i płaczem, nie dawało to żadnych przyjemnych rezultatów. Lepiłom się od potu i śmierdziałom, ale za nic nie chciałom wychodzić z mojej bezpiecznej strefy.
Nie ruszyłom się z łóżka od rana. Właściwie, od wczorajszego popołudnia wyszłom z niego tylko raz, do łazienki, a potem zawinęłom się w koc i leżałom, czasem płacząc, a czasem nie.
Do złego samopoczucia spowodowanego pominięciem prysznica (albo nawet dwóch), dochodziło moje złe samopoczucie psychiczne. Znów. Powoli zaczynałom mieć dość tego wszystkiego, tego, jak bardzo przejmowałom się nieważnymi rzeczami i jak bardzo reagowałom na rzeczy, na które nie powinnom reagować praktycznie wcale. Miałom dość, że jestem tak cholernie emocjonalne i żałosne, i takie... No, takie. Takie, jakie bardzo nigdy nie chciałom być.
W mojej głowie echem odbijały się słowa ojca. Ciągle słyszałom to, jak wykrzykiwał mi prosto w twarz, że jestem rozczarowaniem, pedałem i że wstydzi się takiego „syna", jak ja. To było tak żywe wspomnienie, że kiedy odcięłom się od zewnętrznego świata na wystarczająco długo, miałom wrażenie, że tamto popołudnie wciąż trwa, że wciąż stoję w przedpokoju i po prostu pozwalam mu wyżywać się na mnie za to, że jestem takie, jakie jestem, a nie takie, jakie chciałby, żebym było. Niemal czułom jego dłonie na moim ramieniu i twarzy, czułom, jak zaciska je na mojej skórze tak boleśnie, jak jeszcze nigdy. Tata nigdy nas nie bił, ale kiedy był wyjątkowo zły, zdarzało mu się nas szarpać. Za ramiona, nadgarstki, rzadziej za włosy. W całym moim życiu tylko raz widziałom, jak szarpał Sebastiana, a samo doświadczyłom tego dwa, może trzy razy. Cóż, teraz cztery. Nie byłom więc jakoś bardzo zaskoczone tym, co zrobił – byłom raczej wstrząśnięte, bo kiedy tata był zły, był też straszny. W takich chwilach naprawdę bałom się jego jako człowieka, nie jego jako oczekiwań lub słów.
Przetarłom oczy nadgarstkiem i w końcu wychyliłom się spod koca. Uderzyło we mnie świeższe powietrze, choć wciąż nie było ono najbardziej świeże pod słońcem – miałom w końcu zamknięte okno, a cały mój smród wciąż wypełniał pokój. Usiadłom, wciąż trąc oczy, a potem rozejrzałom się po pomieszczeniu. Mój wzrok od razu napotkał czarne pudełko na regale, a ja samo poczułom znajome pragnienie, kotłujące się emocje znajdujące szansę na ujście z mojego ciała.
Skopałom koc na bok i spojrzałom na swoje nogi. Blizn było już sporo, ciągnęły się od bioder do połowy ud, tych starych, białych było tak samo dużo, jak tych świeższych, jeszcze różowych. Przejechałom po nich palcami, skupiając całą swoją uwagę na wypukłościach skóry.
Było ich tak wiele. Nie mogłom znaleźć skrawka czystej, gładkiej skóry. Gdzie miałobym pociąć się tym razem?
Czy ja w ogóle chciałom się tylko pociąć?
Coś w moim gardle zaczęło kłuć, jakbym połknęło rozbitą szklankę lub jeża. To tylko błędny krąg; tnę się, czuję się lepiej, jedno małe wydarzenie sprawia, że znów czuję się źle, znów się tnę, mam wyrzuty sumienia, ale potem czuję się lepiej, a później znów wystarczy coś nieistotnego, żebym zapragnęło po raz kolejny zniszczyć swoje ciało. I tak wciąż, niezmiennie, na okrągło. Nigdy się nie uwolnię. Nigdy nie poczuję się lepiej, nigdy nie przestanę, dopóki nie zniszczę swojego ciała już całkiem, dopóki nie zostanie ani jednej milimetr skóry niepokryty bliznami.
Wizja bycia szkaradnym potworem, jednym wielkim nieszczęściem, jeszcze większym rozczarowaniem niż dotychczas, sprawiła, że mnie zemdliło. Im więcej będzie blizn, tym większe szanse, że ktoś je zobaczy, że ktoś się dowie. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak zareagują rodzice i Sebastian. Dla nich zdrowie psychiczne zapewne jest tylko wymysłem młodego pokolenia, nieistniejącym problemem, dowodem na to, że młodzi ludzie doprowadzą ten świat do zguby, bo są tacy „delikatni i wrażliwi, zupełnie nieodporni na zło tego świata". Jeśli zauważą, nie pomogą mi – sprawią, że będzie jeszcze gorzej, a oprócz nienawidzenia swoich myśli i uczuć, zacznę nienawidzić też swojego ciała.
CZYTASZ
Moths In The Sunlight
Teen Fiction„Budzisz w moim brzuchu ćmy, które zawsze zmierzają w stronę światła. Jesteś Słońcem, do którego lecą, próbując zaznać jego ciepła chociaż na chwilę [...] Ćmy, tak często niedoceniane, oddają całą istotę mojej miłości do Ciebie." Haves przeraża doro...