43: Haves

4 2 0
                                    

Obudziłom się tak gwałtownie, że przez chwilę nie wiedziałom, gdzie jestem i jaki jest dzień. Dopiero po kilku długich sekundach dotarło do mnie, że jestem w swoim pokoju, w swoim łóżku i mamy osiemnasty czerwca, środek moich wakacji.

Usiadłom na łóżku i przez moment po prostu gapiłom się w drzwi przed sobą. Kiedy byłom młodsze, bałom się, że gdy w nocy się obudzę, drzwi będą otwarte i zobaczę w nich jakąś upiorną postać (no dobra, czasem wciąż obawiam się, że to się stanie), ale teraz miałom inne powody do strachu. No, może nie strachu, a niepokoju – sen, który miałom, wypełnił mój żołądek dziwnym ciężarem, a ja nie byłom pewne, czy zasłużyłom na to uczucie, czy może powinnom spróbować się go pozbyć.

Śniło mi się, że Tih znów płakało; tym razem nie z powodu, z którego płakało w czwartek, a przeze mnie. Płakało, bo dowiedziało się, że się zabiłom. Na samą myśl o tym zalało mnie poczucie winy, a wdzięczność, że jednak się zawahałom, jednak wstałom wtedy do telefonu i porozmawiałom z przyjaciołem, była prawie tak samo wielka.

Przetarłom twarz dłonią i wstałom, przeciągając się przy tym i ziewając. Nałożyłom czystą koszulkę i sprawdziłom w telefonie godzinę. Była już dwunasta, nawet wpół do pierwszej. Dawno nie spałom do tak później godziny, nawet w wakacje – zazwyczaj budziłom się między ósmą a dziewiątą, czasem po dziesiątej, a naprawdę rzadko zdarzało się, że wstawałom o jedenastej. Wstawanie o dwunastej było dla mnie... Marnowaniem dnia.

Zupełnie tak, jakbym marnowało dzień mniej, kiedy budziłom się wcześniej, ale za to kisiłom się w łóżku aż do powrotu rodziców lub Sebastiana z pracy.

Obiecałom sobie jednak, że już nie będę marnować czasu. Już nie będę robić rzeczy, z którymi czułom się później źle. Próbowałom... Próbowałom się naprawić, tak, by złe myśli i chęć zamienienia się w wiatr lub inny nieożywiony byt, już nigdy nie doprowadziły mnie do takiego stanu. By Tih już nigdy nie musiało mnie ratować. Nie było to łatwe i często nie chciałom ruszyć się z łóżka, odcinałom się od świata zewnętrznego, całe się pociłom, kiedy szłom do kawiarni lub z niej wracałom, bo bałom się, że ludzie ciągle na mnie patrzą – ale próbowałom. Próbowałom samo, bo nie chciałom prosić nikogo o pomoc, ale bez zmiany nie mogłom ruszyć do przodu.

Czułom się dziwnie... Spokojne. Lub otępiałe? Jakby te wszystkie złe uczucia i myśli nagle znalazły się za jakąś szklaną barierą. Widziałom je i słyszałom, wciąż były tuż obok, a jednak... Coś mnie od nich oddzielało. Może wciąż byłom w szoku po tym, jak dotarło do mnie, że od zabicia się dzieliły mnie tylko minuty. Kto wie, może wcale nie chodziło o to, że prawie umarłom z własnej woli – może chodziło o to, że naprawdę miałom już dość. Tamta sytuacja była tylko punktem, w którym coś się we mnie zmieniło. Coś małego, czego do tej pory nie dostrzegałom, a co dało początek większym, bardziej świadomym zmianom w moim zachowaniu i myśleniu.

Chociaż może tylko mi się wydawało i bredziłom od rzeczy.

Moje myśli zmieniły nieco tor, uczepiając się Tih. Wciąż czułom się źle z tym, że mnie uratowało – nie dlatego, że to zrobiło, a dlatego, że w ogóle musiało to zrobić. Jasne, zrobiło to nieświadomie i nie miało o niczym pojęcia, ale wystarczyło, że ja wiedziałom. Mój sen wcale nie pomagał. Gdyby wtedy nie zadzwoniło drugi raz, nie rozmawiałybyśmy już nigdy więcej. Nie zobaczyłoby mnie już w takiej formie, w jakiej mnie znało. Zniknęłobym tak po prostu, bez żadnych wyjaśnień, bez podania powodu. To musiałoby być straszne. Mieć przyjacioło i nagle... Nie mieć przyjacioła.

Czasem zastanawiam się, czy to naprawdę był tylko przypadek, że zadzwoniło w tym czasie. Że w ogóle o tym pomyślało. Może to głupie i zbyt abstrakcyjne, i nawet ja powinnom o tym wiedzieć, ale... Wtedy w czwartek, gdy mnie do siebie zaprosiło, chciałom zapytać je, czy myśli, że jesteśmy bratnimi duszami. Przygotowałom sobie wszystko w głowie, ale jak zwykle nie wyszło. Byłom zbyt zestresowane, żeby mówić płynnie i nie zacinać się po każdym wypowiedzianym zdaniu. Chciałom nu podziękować, później zapytać o kwestię zasługiwania i nie zasługiwania na pomoc, powiedzieć, że ono mi pomogło tak bardzo, a nawet przecież nie zdawało sobie sprawy z tego, ile ten jeden telefon może znaczyć, a potem w końcu zapytać, czy myśli, że to wszechświat nami pokierował, a czas się dopasował, bo jesteśmy bratnimi duszami.

Moths In The SunlightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz