3: Haves

6 2 0
                                    

Przez następne kilka dni nie potrafiłom wrócić do kawiarni. Wciąż miałom w głowie tamtą dziewczynę i to, jak wyprosiła mnie z kawiarni. Nie byłom na nią złe, absolutnie - byłom złe na siebie. Jak mogłom tak bardzo dać się pochłonąć pisaniu, że nie zauważyłom, kiedy minęła dwudziesta?

Najbardziej na świecie nie lubię przeszkadzać innym. Nie lubię być problemem. Tymczasem właśnie tym musiałom być w oczach tamtej kelnerki - natrętnym klienciem, które potrzebuje specjalnego zaproszenia do wyjścia.

Tak pewnie nazwałaby mnie moja mama.

Przez to wszystko czułom się jeszcze gorzej. Nie miałom odwagi wrócić do kawiarni, przez co musiałom siedzieć w domu przez cały czas, kiedy nie było mnie w szkole. Nigdy nie lubiłom zatłoczonych miejsc publicznych, gdzie było za głośno, zbyt duszno i wszyscy się na mnie gapili (przynajmniej takie miałom zawsze wrażenie), ale ta kawiarnia... Cóż, ona była inna. Tam czułom się lepiej, na tyle lepiej, żeby woleć przebywać tam niż we własnym domu.

Starałom się o tym nie myśleć i skupić na tym, by jakoś przetrwać do... Samo nie wiem kiedy, po prostu przetrwać. Nauczyciele na każdym kroku nas straszyli i tylko zniechęcali do nauki (choć oni oczywiście sądzili, że świetnie nas motywują), a słowo „matura" pojawiało się w ich wypowiedziach zdecydowanie za często jak na mój gust. To oczywiście w żaden sposób nie pomagało - dla osoby takiej jak ja, która boi się wszystkich i wszystkiego, zawsze i wszędzie, słuchanie o tym, że za najmniejszy błąd mogę stracić punkt, a każdy punkt to kilka procent, a każde kilka procent decyduje o tym, jak potoczy się moje życie i gdzie wyląduję za dwadzieścia lat, wcale niczego nie ułatwia.

Negatywne emocje kotłowały się we mnie, uciekając na zewnątrz przy każdej możliwej okazji. Kłótnie z Sebastianem stały się moją codziennością, sprzeczki z rodzicami, choć wciąż czasem udawało nam się ich uniknąć, też zdarzały się coraz częściej. Nie potrafiłom sobie z tym poradzić.

Kawiarnia była czymś w rodzaju mojego bezpiecznego miejsca. Mogłom w niej zebrać myśli, opanować emocje i przelać wszystko na papier. Nie powiedziałobym, że to, co pisałom, było pamiętnikiem, to były raczej krótkie utwory, choć do wierszy też nie było to podobne. Samo nie wiem. Pisanie dawało mi ulgę i pomagało choć na chwilę oczyścić umysł, spojrzeć na sprawę świeżo i z dystansem. Potrafiłom pisać tylko w kawiarni - wszędzie indziej kończyło się to wyrwanymi stronami i jeszcze gorszym humorem niż wcześniej. Parę razy próbowałom siąść do tego w domu, kiedy byłom samo i mogłom się skupić, nie martwiąc się, że do mojego pokoju nagle wpadnie Sebastian, zabierze mi notes i wszystko przeczyta, ale nigdy mi się nie udawało. Nie mogłom pisać poza kawiarnią, ani w domu, ani w szkole (szczególnie nie w szkole), a jeśli nie mogłom pisać...

Cóż, radziłom sobie z emocjami w inny sposób.

Wiedziałom, że to do niczego nie prowadzi i chwila ulgi niesie za sobą tylko więcej stresu i nerwów. Czy krew nie pobrudzi moich ubrań, czy mama nie zauważy, co, jeśli wda się infekcja, a jeśli ktoś się domyśli, muszę spać w długich spodniach, a nienawidzę spać w długich spodniach, ciągle boli, gorące prysznice nie wchodzą w grę przez jakiś tydzień, a ja przecież tak je kocham... Cięcie się nie było najlepszym rozwiązaniem moich problemów. Przynosiło więcej szkody niż pożytku, choć część tych szkód zdecydowanie sprawiała mi przyjemność - na przykład widok krwi, znajomy ból, miłość i troska, jakie okazywałom samemu sobie zaraz po tym, kiedy to zrobiłom... Może i nie było to najlepsze rozwiązanie pod wieloma względami, ale z drugiej strony jak najbardziej mi odpowiadało. Odpowiadało mi bardziej niż powinno, a mnie powoli przestawało to obchodzić.

Jednak mimo tego, że naprawdę chciałom robić to częściej, więcej, mocniej, bardziej, nie potrafiłom zniszczyć swojego ciała do tego stopnia. Nie potrafiłom skrzywdzić go tak bardzo. Moja pierwsza terapeutka powiedziała, że krzywdzenie swojego ciała jest niesprawiedliwe, bo przecież ono nic nie zrobiło. To jedyne, co pamiętam z naszych spotkań, ale myślę o tym od czasu do czasu. Wszystko, czego tak bardzo w sobie nienawidzę, siedzi w mojej głowie - dlaczego więc odpowiedzialność ponosi moja skóra, ramiona i uda?

Moths In The SunlightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz