~°31°~

43 5 0
                                    


– Jak powiedzieć po łacińsku ,, Czytałem książkę i rozciąłem palec"? – zapytał Carter kręcąc długopisem w ręku.

Laterem edi et criceta lana est.

– Co ty pierdolisz?

– Twoją matkę.

Odłożył notatnik na gzyms by mieć wolne ręce na wymierzenie kary drugiemu chłopakowi. Jedyne żarty jakich Carter nie tolerował były o jego mamie. No wiele innych też nie lubił ale w szczególności ten typ dowcipów działał mu na nerwy. Złapał go za fraki i bez żadnego przemyślenia przełożył go przez arkadę by zawisł plecami w powietrzu.

– Coś jeszcze masz do powiedzenia? – zagroził machając nim w górę i w dół.

– Gdybym mógł to byłbym twoim ojc – puścił go na dosłownie ułamek sekundy, przez który omal nie dostałam zawału. Esmee śmiała się do rozpuku wiedząc dobrze, że i tak by go nie zrzucił.

Pociągnął Chrisa z powrotem szarpnięciem odrzucając go od uskoku. Zaciągnął koszulę i wyprostował się jakby o mało nie wylądował dwa piętra w dół. Z nimi to jak z bandą samobójców już nie dzieci bo one chociaż wykazują więcej iq.

– Wiecie co. Idę odrabiać łacinę gdzie indziej.– odparłam unosząc ręce w geście poddania. Zgarnęłam swoje rzeczy i bez pożegnania bo zajęci byli podstawianiem sobie nóg ruszyłam w ustronne miejsce.

Tym ustronnym miejscem od jakiegoś czasu stało się towarzystwo Serenity. Nie miałam pojęcia czemu jej osobowość tak mnie przyciągała choć nigdy nie podejrzewałam, że uda mi się zaprzyjaźnić z kimś takim. Faktem jest to, że nigdy nie miałam problemu z nawiązywaniem znajomości, ale ona była inna. Wpierw wydawała się poważna, a zarazem miła. Przy głębszym poznaniu mogłam zauważyć jej znaczące cechy, szczególnie odnośnie lojalności. Kierowała się swoimi racjami, nie dała wejść sobie na głowę komuś z innymi poglądami, często nie rozumiała żartów i brała je na poważnie. Bywała troskliwa jednak w przeciwieństwie do Cartera umiała się do tego przyznać i nie oczekiwała nic w zamian. Miała rdzennie zakorzenione zainteresowania, których nie porzucała z dnia na dzień. Kształciła je do perfekcji jak pianino, którym umilała nam wieczór kiedy Saint po obradzie wrócił do akademika, a ja siedząc pod jej nogami oparta o ławę przepisywałam najważniejsze punkty omówionego planu.

Wypatrzyłam ich w stałym miejscu, murek wokół starego dębu, na którym co przerwę siadali nie ważne gdzie mieli następne zajęcia. Podeszłam pewniej niż poprzednimi razami bo teraz czułam się jak jedna z ich znajomych, a nie dziewczyna, która nie daje im świętego spokoju. Przysiadłam na kamiennej zabudowie zaraz u jej boku. Szydeł spojrzał się na mnie spód książki by zręcznym ruchem wcisnąć mi w dłoń woreczek z jaśminem.

– Oh dziękuję.– powiedziałam zdziwiona bo w moich rejonach na upominki wręczało się całe kwiaty, a nie tylko końcówki.

– Wypij je najlepiej na wieczór. Nie wiem czemu pleśnieją, a nie wysychają.– dodał wracając spojrzeniem do lektury.

– Wypije z przyjemnością. Skąd je masz, sam hodujesz?– zapytałam. Zsunął z nosa okulary zakładając je na białe dredy.

– Sebastian wziął je od Meliad.

– Chyba nie chce.– odparłam od razu oddając mu woreczek. Nie chce mieć z nimi więcej do czynienia.

– To, że uczą się zielarstwa nie znaczy, że nie mają już jakiś zdolności.– poprawiła mnie Serenity. Jakbyś tylko wiedziała co oni potrafią.– Piłam rankiem, przyjemna dla gardła.

– Oddaje ci ją. Przepraszam, że nie przyjęłam podarunku.

– Dobrze, że jestem wyrozumiały inaczej mógłbym chować urazę przez długi czas.

Złota Elita || DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz