~°25°~

52 4 0
                                    


Esmee razem z resztą stanęła w progu pokoju. Pierwsze co to zmarszczyła nos doszukując się źródła zapachu, potem jednak gdy spojrzała w naszą stronę jej wzrok zmienił się w zdegustowany. Dym unosił się w górze barwiąc na szaro sufit, zapach zioła i alkoholu można było łatwo wytłumaczyć jednak prawda, a to jak ona brzmiała to dwie odmienne rzeczy. Coś mi mówiło, żeby przemilczeć to i udawać jakoby nigdy nic się nie wydarzyło i przejść do spraw bieżących. Esmee nie chciała pozostawić tematu tylko wzdychając odparła wchodząc dalej do środka.

– Was zostawić samych to jak włożyć lwa i panterę do klatki z mięsem. Nie ważne, które pierwsze dorwie kawał i tak nikt nie pozostanie bez szwanku.

Zacisnęłam usta w cienką linię. Starałam się określić czy chce mi się śmiać czy czułam się jak karcony przez nauczycielkę przedszkolak. Spojrzałam kątem oka na Cartera wyłapując, że sam też spojrzał.

– A na mnie mówiłeś! – wtrącił się Chris zajmując poprzednie miejsce Lucasa.– Ja chociaż nie spaliłem twoich ziółek. – zwrócił się do Luke'a, który rzucił mu wymowne spojrzenie.

– Prawie spaliłeś pokój. Może zioła przeżyły, ale misa była do wymiany. Nie wspomnę jak trudno jest znaleźć misę do wyrabiania.

– Wy macie jakieś zapędy do piromani. – szarpnęła doniczkę przyglądając się jej. Kiedy dojrzała świeczkę urodzinową spojrzała się w naszą stronę, głównie moją.– Serio? Co za idiota wepchnął tu świeczkę?

– To był mechanizm ekspresowej fotosyntezy.– odpowiedział jej Carter prężąc się dumnie jakby opary z pokoju uszkodziły mu mózg.– Hipoteza jest sprzeczna z wynikiem końcowym.

Dziewczyna rzuciła doniczką w Chrisa, który dzięki szybkiemu refleksowi nie skończył z ziemią na stroju treningowym. W sekrecie mówiąc nosił go już trzeci dzień z rzędu. Gdyby ktoś nie zauważył na pewno nie pominął by odoru, który dolewał oliwy do ognia smrodu w pomieszaniu. Nieuprzejmie, bo nie u siebie, otworzyłam okno bez pytania by wpuścić trochę świeżego powietrza. Było chłodne więc mam tylko nadzieję, że uleci szybko bym mogła zamknąć je i nie zamarznąć. Każdy zajął wolne miejsce, oprócz Luke'a, który lubił stać opierając się o ścianę.

– Jak trening? – zapytałam niepewnie widząc już spojrzenie Esmee. Jeżeli znowu poruszy temat-

– O super, a twój poranny? – no i poruszyła. Westchnęłam nie chcąc ciągnąc dyskusji. Uniosłam kciuk do góry dając jej to do wiadomości.

– Nie o tym teraz.– zauważył blondyn krzyżując ręce. Od kiedy się pokłóciliśmy stał się taki poważny i nadęty. Rozumiem, że ostatnio sprawy bywają bardzo napięte, ale nie aż tak by zmieniać swoją osobowość.

– Racja! Trzeba przygotować się na Orgie!– wspomniał Chris, na co zakrztusiłam się śliną przez chwilę myśląc, że się tylko przesłyszałam.

– Nie nazywaj tak tego.– zakryła oczy załamana. Sama czułam zażenowanie, ale jak widać niestosownie.– Większość nazywa to Winne tylko ty jesteś takim ewenementem.

– Kto jest winny?

– Nie, że winny. Chodzi o nazwę święta w naszej szkole. Winne obchodzimy przed Ceremonią Złotej Pieśni.

– Możemy omówić ważne kwestie?– wtrącił się znów Luke skubiąc odpadający tynk ze ściany.

– Nie! Orgia jest ważniejsza!

– Przestań!– wykrzyczeliśmy obie w jego stronę. Prychnął obracając się na krześle by stanąć do nas plecami.

– Dowiem się co to?

Złota Elita || DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz