~°44°~

45 5 0
                                    

Poranek uderzył jak burza. Dosłownie za oknem grzmiało i lało, a ciężkie krople deszczu uderzały w szybę budząc mnie ze snu. Nie mogłam kompletnie otworzyć oczu po nieprzespanej nocy zorientowałam się, że muszę wstać i zameldować się na śniadaniu. Podniosłam się do siadu i udawałam przed Esmee, że już mi lepiej. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie pamiętałam nic od momentu kiedy wsiadłam do samochodu. Tylko przebłyski, które też nie były wyraźne. Rozmazywały mi się przed oczami kiedy starałam się przypomnieć co było powodem mojego złego samopoczucia. Nie chciałam żeby się przejmowała. Moje siły kompletnie dotknęły dna i zostało mi tylko włożyć na nogi buty i zarzucić bordową bluzę na piżame. Szłam jak obolała i było mi tak wstyd jak nigdy dotąd. Z boku ludzie mogli myśleć, że coś brałam i naprawdę nie chciałam żeby mieli takie zdanie.

– Skrzydło szpitalne jest dostępne też w weekendy wiesz o ty? – odezwała się kiedy szliśmy razem do stołówki.– Powinnaś iść?

– I co mi to da?– przetarłam oczy dłonią po czym obie zatopiłam w kieszeni bluzy.– Krople żołądkowe i paracetamol. Muszę coś zjeść i odespać.

– Jak uważasz.

Przekroczyliśmy drzwi stołówki, całe szczęście lub i nie, przerwało szkole prąd przez co mocne światło nie drażniło moich oczu, a na stołach stały świece. Zebrałam powietrze w płucach chwilę przed tym gdy usiedliśmy do stołu. Czekała mnie rozwlekłe udawania więc uspokoiłam całe ciało i przysiadłam obok Luke'a, który pochylony nad stołem opierał o nią łokieć, a na nim głowę. Inni nie wyglądali wcale lepiej. Nie pamiętam co się działo w nocy ale mogłam się tego domyślać po ich stanie. Nie jedliśmy często wszyscy, rzadko to robiliśmy. Tak naprawdę zebranie grupy gdzie większość z nas będzie chciała przysiąść do stołu wspólnie wymagało czasu. I choć nie zdziwiło mnie to, że tak jak dotychczas nie było z nami Cartera to i tak rozejrzałam się wzrokiem po stołówce. Cieszyłam się, że nie wyglądam jako jedyna tak źle. Inni wyglądali równie zmęczenie. Dostrzegłam go z boku stojącego razem z całym samorządem pod ścianą. Wymieniali między sobą krótkie zdania, a po ich twarzach nie było widać ani trochę senności. Musiałam przemyśleć czy może propozycja dyrektorki odnośnie zostania częścią samorządu wcale nie była taka zła. Nie mówię, że w pełni się do tego nadawałam, ale z drugiej strony czułam to, że mam trochę takiej cechy, która mogłaby się im przydać. Dzięki temu zajęłabym głowę innymi myślami niż do tej pory, zajmowałabym się problemami innych, a nie swoimi. Uwagę poświęcała moim obowiązkom zamiast ciągłym myśleniu o przyszłości.

– Jak to się stało, że Lucas jest w samorządzie? Nie zrozumcie mnie źle ale czy ma jakiekolwiek predyspozycje.

– Nie ma.– odpowiedziała wręcz od razu Lissy.– Josephine i Carter dostali się przez rekomendacje nauczycieli. On przez wybór uczniów.

– A wiesz jak to jest. Pierwszy lepszy debil, który myśli, że jego żarty są zabawne przekonuje do siebie większość szkoły.– dodał Luke.– Żałosne.

– No nie powiem, że nie ma to jakiegoś plusa.– wtrąciła Gianna odkładając parujący kubek z herbatą, który od razu przesunęłam do siebie i dmuchając upiłam kilka łyków i ogrzałam ręce. – Chociaż nie jest taki poważny i myśli o balach lepiej niż oni. Organizacja organizacją ale zabawa jest ważniejsza niż to jak wypadniemy na tańcu.

– Co racja to racja. Winne to stypa na początek, a później Lucas organizuje miejsce gdzie możemy świętować po swojemu. Z dala od gości.

– Kto tak w ogóle przyjeżdża w tym roku?

– No jak to kto. Starszy Preston, a tak oprócz niego to Perubiz, Ravenwood i ten łysy z żoną co nosi te za duże suknie.

– Spoko Hes, chodzę tu więcej niż ty, a też ich nie znam.

Złota Elita || DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz