Rozdział 3

848 27 0
                                    

~Rosalie~

Była w restauracji przed czasem, jak zwykle. Ubrana już w odpowiedni uniform i gotowa do pracy.

Casablanca była bardzo urodziwym miejscem, w którym na ogół pojawiali się bardzo wysoko postawieni ludzie i biznesmeni.

Tamtego dnia był naprawdę duży ruch. Rosalie pracowała od godziny piętnastej do godziny dwudziestej trzeciej. Jednak o godzinie dwudziestej zaczęła cierpieć ze zmęczenia. To nie był jej dzień.

Nie jej wina więc, że w momencie kiedy wzięła na tacę najdroższą możliwą butelkę whisky w restauracji, ktoś akurat postanowił wejść jej w drogę. Rozległ się huk tłuczonego szkła, a potem nastąpiła cisza.

- ¡Hostia! - powiedział głęboki głos osoby, na którą niestety trochę wylało się rozbitej już whisky.

Wtedy spojrzała w górę. Ujrzała potężnego mężczyznę w garniturze, o długich czarnych włosach i brązowych oczach. I wtedy ujrzała brązową plamę na koszuli mężczyzny.

- O mój boże najmocniej Pana przepraszam. - odpowiedziała Rosalie zaczynając powoli panikować.

- Rosalie sprzątaj to i to już! - usłyszała za sobą głos swojego szefa. Nie zastawiając się od razu rzuciła się na ziemię, sprzątając szkło. - Panie Santorio, okropnie przepraszam za taką niedogodność, kolacja oczywiście na nasz koszt, za chwilę bardziej kompetentny kelner przyniesie panu upragnioną whisky.

Usłyszała co powiedział. Ciężko było nie. Czy ugodziło ją to? Tak, mimo że nie był to pierwszy raz gdy została obrażona w tej pracy. Cały czas czuła ciężar spojrzenia na swoich plecach. Nie wiedziała kogo, chociaż domyślała się. Przez to wszystko skaleczyła sobie ostrzejszym kawałkiem dłoń. Szybko ukrywając ranę wzięła ścierkę, która trochę ubrudziła krwią i szybko ulotniła się z miejsca zdarzenia.

Będąc w pokoju pracowników obmyła rękę i zawinęła swoją starą chustką, którą akurat miała przy sobie.

- Co ja mam z tobą do licha zrobić? - krzyknął szef wpadając z hukiem do pomieszczenia.

- Ja przepraszam, ja... to się więcej nie powtórzy obiecuję!

Była spanikowana wiedziała, że jeśli straci pracę to koniec. Była gotowa błagać na kolanach aby jej nie wyrzucono.

- Gdyby nie to, że pan Santorio powiedział mi, że jest w porządku i mam cię nie zwalniać, wyleciała byś na zbity pysk rozumiesz?! A teraz ogarnij się wreszcie i wracaj na sale. Pan Santorio życzy sobie abyś ty ich obsługiwała.

Szybko wyszedł trzaskając drzwiami, a ona nie do końca rozumiała o co w tym wszystkim chodzi. Nie zastanawiając się dłużej poprawiła fryzurę i udała się na salę.

- Stolik numer 10 coś do zabrania? - zapytała podchodząc do restauracji.

- Tylko nie wywal tego, nie będę tego robił po raz kolejny. - odparł jeden z kucharzy podając dziewczynie danie.

Podeszła z daniami do stolika, a jej nogi zaczęły się coraz bardziej trząść. Natomiast Pan Santorio nie spuszczał z niej wzroku nawet na chwilę. Gdy rozdała dała dania wszystkim gościom zadała słynne pytanie czy podać coś jeszcze, nie słysząc odpowiedzi chciała odejść od stolika jednak została złapana, bardzo delikatnym ruchem za nadgarstek.

Pan Santorio trzymał jej zraniona rękę na wysokości jego wzroku. Pokręcił nią, poprzyglądał się po czym delikatnie puścił.

Rosalie nie wiedząc jak się zachować, szybko zwiała od stolika numer 10. Zajęła się w tym czasie innymi stolikami. Ciężar JEGO spojrzenia nie zelżał. Czuwał nad nią do końca. O co mu chodziło?

Gdy poszła na szybka przerwę do pokoju pracowników ktoś zapukał. Zdziwiona otworzyła drzwi. Stał przed nią mężczyzna, ubrany w garnitur i jakieś dziwne kabelki na uszach. Pewnie ochroniarz. Wydawało jej się, że już go gdzieś widziała, ale nie mogła skojarzyć faktów.

- Pan Santorio kazał to pani przekazać. - wcisnął w jej rękę małą paczuszkę, po czym szybko oddalił się w stronę wyjścia.

Rosalie spojrzała na mały pakunek, po czym delikatnie go odpakowała i ujrzała w nim nic innego jak apteczkę.


_______________

Dzieje się, dajcie znać co myślicie o naszym Alexandrze <3

Buziaki i do następnego!

Miłość na płótnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz