~Rosalie~
O godzinie osiemnastej była wykończona. Nieprzespana noc dawała o sobie znać, do tego ruch w restauracji był na tyle duży, że nie dała rady nic zjeść. Pomijając już, że o śniadaniu też zapomniała.
Kręciło jej się w głowie. Przez moment bała się, że szef stwierdzi, że jest pijana. Nagle świat zawirował już za mocno, a ona nie wiedziała kiedy nastała ciemność.
Obudziła się w zupełnie innym miejscu niż to co zapamiętała. Białe ściany i wielkie szklane okno. Ona sama leżała na jak się okazał szpitalnym łóżku.
- Rosalie?
Kiedy oczy złapały ostrość ujrzała nad sobą twarz prawdopodobnie lekarza.
- Gdzie ja jestem? - zapytała łapiąc się za głowę.
- Jest pani w prywatnej klinice im. Świętej Marii*. Zemdlała pani w czasie pracy. Na szczęście pani narzeczony szybko znalazł się na miejscu i przywiózł panią do nas.
Spojrzała na lekarza z konsternacją. Narzeczony? Nie miała narzeczonego.
- I jak z nią panie doktorze?
Usłyszała głos osoby wchodzącej do sali.
Alexander.
Co do cholery? - pomyślała.
Co on tutaj robił?
- Wszystko jest w porządku. Co prawda pana narzeczona musi odpoczywać i zażywać witaminy, wszystko zaraz wypiszemy. Niestety ma pani niedowagę. Radził bym na nią uważać.
- Oczywiście. przypilnuje ją.
Spojrzała na niego ściągając brwi w niezrozumieniu.
- Narzeczona? - zapytała lekko zirytowanym głosem.
- Nie wpuścili by mnie do ciebie.
- Panie Santorio, nie rozumiem co pan właściwie ode mnie oczekuje. Nie jestem pana rodziną.
- Prosiłem już abyś mówiła mi po imieniu. Nie chcę od ciebie nic Rosalie. Po prostu martwiłem się o ciebie.
Martwiłem się...
Martwiłem się...Te dwa słowa chodziły jej po głowie jak jakieś chore zaklęcie.
Patrzyła na niego, ale nie odzywała się. I tak ta potyczka słowna nie miała sensu. Jak się okazało Alexander nie miał wcale planu jej zostawić. Przystawił krzesło koło jej łóżka i po prostu ją obserwował.- Na co Pa... znaczy ty czekasz?
- Na twój wypis. Zamierzam zawieźć cię do domu, ale najpierw kupimy wszystkie witaminy, które napisze lekarz.Zaczęła się irytować.
- Poradzę sobie. - odparła zaciskając zęby.
- Nie wątpię, ale i tak zostaje. Musisz pojąć coś Rosalie. - wziął głęboki wdech i przybliżył się tak że czuła jego oddech na jej ustach. - Ja dbam o to co moje. Więc nie, nie pozbędziesz się mnie.Odparł po czym oparł się z powrotem o krzesło szpitalne.
Nie odzywali się do ciebie. Ona nie wiedziała jak się zachować, a on uważał że powiedział wystarczająco.
Ciszę przerwał lekarz wchodzący do sali.- Przyniosłem pani wypis. Wszystkie zalecenia znajdują się na tej kartce. I żebym tu pani więcej nie widział! - pomachał „karcąco" palcem z lekkim uśmiechem.
Nie wiedziała kiedy Alexander doprowadził ją do jego auta. O dziwo nie kierował. Siedział razem z nią na tylnym siedzeniu wielkiego jeepa.- Czy możesz mi dać spokój? - zapytała nawet na niego nie patrząc.
- Nie. - Odpowiedź wpadła niemal natychmiastowo.
- Ja pierdole, o co ci chodzi!
- Kochanie, przeklinanie ci nie pasuje. Chociaż w sumie, jesteś słodka gdy się denerwujesz.
Spojrzała na niego złowrogim wzrokiem.
On natomiast wziął głęboki wdech.
- Rosalie, podobasz mi się. I chcę o ciebie zawalczyć. Proszę daj mi szansę. Jeśli nie zakochasz się we mnie przez miesiąc dam ci spokój.Trzeba było przyznać Alexander był naprawdę przystojny, pewny siebie i idealnie zbudowany.
Czy to był dobry pomysł?
Zapewne nie.
A mimo wszystko cicho wyszeptała.- Dobrze, niech będzie.
————————————————————
Czekaliście, prosiliście, więc zrobiłam to dla was.
Do następnego czyli do jutra!
❤️❤️❤️❤️
P.S. w tym rozdziale mogą pojawić się błędy, zostaną one poprawione jutro!
Buziaki 💋
CZYTASZ
Miłość na płótnie
Roman d'amourRosalie Smith nie lubi być w centrum uwagi. Jednak uwielbia obserwować i przelewa to co widzi na papier. Młoda artystka postanowi pomóc pewnej dziewczynce, kiedy świat dla niej się zawalił. Nie wiedziała jeszcze do czego doprowadzi jej dobre serc...