~ Rosalie~
Miała naprawdę wyjątkowego pecha.
Tego dnia postanowiła, że idzie do pracy na piechotę, ponieważ o dziwo wyszło słońce. Jednak po około dziesięciu minutach od wyjścia z domu zaczęło lać.
Dobiegła przemoczona pod drzwi Casablanci, wskoczyła w swój uniform lekko osuszyła włosy i ruszyła do pracy.
Dziś w restauracji nie było tłoku. Bynajmniej nie na tyle żeby nie mieć w co ręce włożyć.Jednak znowu, to uczucie że dziś zdarzy się coś - innego? A może bardziej niedobrego?
Wybiła godzina dwudziesta pierwsza gdy otworzyły się drzwi restauracji a przez nie wszedł nie kto inny jak Pan Santorio we własnej osobie.
On patrzył na nią, a ona na niego. W końcu wybiła się z zamyślenia i zadała słynne pytanie na temat rezerwacji. On natomiast odpowiedział na pytanie i razem udali się w kierunku stolika. Był sam, ale zamówił stolik dwuosobowy.
- Rozumiem, że czekamy na kogoś jeszcze? - zapytała. Broń Boże nie dociekała. Przecież to jej praca, prawda?
- Tak, ale ona będzie dopiero około godziny dwudziestej trzeciej.
- Ale my zamykamy o tej godzinie.
- Nie martw się wszystko jest ustalone z szefem.
Ale nie ze mną...
Dodała w myśli. Miała nadzieję że nie musi zostać dłużej w pracy.- Dobrze, czy coś podać?
Miał jeszcze dwie godziny. Co on u licha tutaj robił?
- Poproszę szklankę wody i sałatkę caprese. Tak na początek.
- Dobrze już przynoszę.
-Jak twoja dłoń? - zadał szybko pytanie zanim zdążyła odejść.
- W porządku. Dziękuję.
On tylko kiwnął głową a ona zrozumiała, że był czas aby udać się po jego zamówienie.
Czuła się obserwowana cały czas, zarówno jak podawała mu jedzenia jak i podczas całego wieczora. O co mu chodziło? Nadal jest zły za te koszulę?I wybiła godzina dwudziesta trzecia. On nadal siedział przy stoliku sączył swoje wcześniej zamówione wino i czekał.
23:05
23:10
23:15- Ten ktoś chyba nie przyjdzie. - odparła podchodząc do niego. Była już poza godzinami pracy więc chyba mogła pozwolić sobie na taką niegrzeczność.
- Właśnie dotarła. - odparł patrząc na nią intensywnym wzrokiem.
Spojrzała w kierunku drzwi jednak zmarszczyła brwi nie widząc przed drzwiami nikogo.
- Tam nikogo nie ma.
- Jest. Tutaj.
Nie spuszczał z niej wzroku. A ona poczuła się jakby miała zapaść się pod ziemię.
Zrozumiała o co chodziło ale nie bardzo chciała w to uwierzyć.- Możesz usiąść. - wskazał na krzesło przed sobą.
- Tak chyba nie wypada, nie mogę...
- Usiądź.
Tego tonu już nie zignorowała i szybko zajęła wyznaczone przez niego miejsce.
- Na co masz ochotę?
- Ja nie jestem głodna, nie potrzebuje nic dziękuję.
- Naprawdę? Bo mi się wydaje, że wyszłaś z uczelni o godzinie czternastej trzydzieści.
Dotarłaś do domu i na piętnastą piętnaście byłaś w pracy. Nawet ja nie jestem w stanie zjeść tak szybko obiadu señorita.Szok pojawił się na jej twarzy. Godziny. Co gdzie i jak robiła. Strach przeszedł po plecach i zamknął usta.
- To na co masz ochotę?
- Sałatkę, tak sałatkę poproszę....
Zaśmiał się lekko.
- Aż tak panią onieśmielam panienko Rosalie?
- Nie, ja po prostu nie rozumiem czemu pan to robi.
- Powiedziałam że z rekompensuje pani to nie taktowne wyrzucenie z domu.
- Nic się nie stało naprawdę nie kryje żalu. Nie musi pan tego robić.
- Wiem, że nie muszę. - Pochylił się lekko na stoliku. - Ale chcę.
- Dziwnie się z tym czuję.
- Nie ma takiej potrzeby. To jaką sobie sałatkę życzysz mia cara?
———————
Aaaaaa!
Dzieje się!
Podekscytowanie rośnie!
Dajcie znać co sądzicie!Buziaki :)
CZYTASZ
Miłość na płótnie
RomanceRosalie Smith nie lubi być w centrum uwagi. Jednak uwielbia obserwować i przelewa to co widzi na papier. Młoda artystka postanowi pomóc pewnej dziewczynce, kiedy świat dla niej się zawalił. Nie wiedziała jeszcze do czego doprowadzi jej dobre serc...