Właściwie nie wiem, co mną kierowało. Szłam przed siebie, trochę wiedziona ciekawością, trochę przeczuciem. Gdy tylko próbowałam to zrozumieć, chłodny dreszcz przemykał mi wzdłuż nóg, wywołując gęsią skórkę. Myślałam o bajkach Dedrica, słowach Ala, bordowej plamie na ciele jelenia. O zdenerwowaniu Adriana. I o bezkontekstowym ostrzeżeniu Remiego z rana.
Myślałam o Sophii, której nadal nie było.
Szybko dotarłam do ogrodzenia otaczającego teren. Nie było tak eleganckie, jak to przy bramie wjazdowej. Wysokie, czarne panele wypełnione gęsto metalowymi sztachetkami, łączyły się ze sobą przyspawane do czarnych, grubych słupków. Bez specjalnych narzędzi ciężko byłoby rozewrzeć ostro zakończone przęsła. Mimo wszystko nie wydawało mi się również niemożliwym, by, będąc wyjątkowo zdeterminowanym, nie pokonać ogrodzenia górą.
Jednak to nie płot mnie interesował, a brama, o której wspomniał wcześniej Al. Brama, która ponoć została otwarta. Brama, którą nikt, nawet Al czy Adrian, się nie zainteresowali. Brama, która wyrosła przede mną na linii lasu, wpleciona lekko w ciągnący się ciąg czarnych paneli. Składała się z dwóch, obecnie nieco rozwartych skrzydeł, zasuwy i masywnego rygla.
Serce zabiło mi mocniej, ale starałam się trzymać nerwy na wodzy. Wyobraźnia podrzucała okropne obrazy, choć wokół mnie nie działo się nic niezwykłego. Las był tutaj trochę rzadziej porośnięty. Pewnie sporo drzew wycięto w czasach, gdy stawiano ogrodzenie. Korzystając z dostępności słońca rozrosły się połacie krzewów, budując przyjemnie zielony podszyt. Wolno, ostrożnie stawiając każdy krok, parłam uparcie na przód. Miałam wrażenie, że minęły godziny, odkąd rozstałam się z Mattem i Gale'em.
– Sophia? – rzuciłam pytanie w głuchą przestrzeń.
Z jakiegoś powodu brak odpowiedzi wydał mi się bardziej przerażający niż gdybym usłyszała jej szept. To uświadomiło mi szybko, że w lesie panowała zupełna cisza. Nawet wiatr nie szumiał wśród liści. Byłam tylko ja i moje coraz gorsze przeczucia.
– So? – spróbowałam jeszcze raz, będąc teraz zaledwie kilka metrów od bramy.
Zwolniłam, nerwowo pocierając o siebie skostniałymi dłońmi. Zatrzymałam się zupełnie, gdy znalazłam się dokładnie pomiędzy metalowymi skrzydłami, patrząc na dziki las przede mną, poza terenem Rhesins. Niczym nie różnił się od tego, w którym już stałam, a jednak tutaj czułam się bezpieczna, natomiast tam czaiło się coś nienazwanego, stroszącego włoski na rękach.
Dwa długie oddechy później zrozumiałam, że znów dałam się ponieść wybujałej wyobraźni i jakiemuś niepojętemu poszukiwaniu przygody, której być może wcale nie chciałam znaleźć. Zniechęcona podeszłam bliżej, czując się w obowiązku by zabezpieczyć teren. Połączyłam ze sobą skrzydła i szarpnęłam grubą, wilgotną zasuwą. Musiała być regularnie oliwiona, ponieważ zaskoczyła bez problemu. Nigdzie nie było kłódki, co wydało mi się dość oczywistą zachętą dla nieproszonych gości.
Wyciągnęłam telefon, ciekawa przede wszystkim godziny. Nie bez zaskoczenia obliczyłam, że maszerowałam zaledwie dziesięć minut. Gdybym nie próbowała się skradać, dostanie się tutaj zajęłoby mi może pięć. Drugi element przyciągający uwagę na wyświetlaczu, to długie ostrzeżenie o zupełnym braku zasięgu sieci. Nasycona pięknem przyrody włączyłam aparat i nakierowałam na linię ogrodzenia ciągnącą się nadal wzdłuż terenu.
Zamarłam, wpatrując się w zbliżony obraz. W kosmyk blond loków, unoszących się nad gęstą, wysoką trawą. Telefon wysunął mi się z rąk i spadł miękko na porośniętą mchem ściółkę. Teraz widziałam ją wyraźnie, leżącą pomiędzy ciernistymi krzewami grabów. Kamień spadł mi z serca, lądując w okolicy żołądka.
CZYTASZ
Rhesins
VampireStudentka z Polski wyrusza na dwa miesiące do Akademii Letniej Rhesins, debiutując jako wychowawczyni z programu wymiany międzynarodowej. Szybko zdaje sobie jednak sprawę, że praca w Akademii nie jest tak sielankowa jak obiecano na ulotkach, a każdy...