Dzień trzeci: 27 - Słońce

6 0 0
                                    

Al, zgodnie z poleceniem, zatrzymał samochód przed frontowymi drzwiami. Nigdy wcześniej z nich nie korzystaliśmy, więc mimo adrenaliny wciąż szalejącej w żyłach i drżących z przejęcia kolanach, ciekawość kazała mi rozglądać się dookoła, rejestrując nowe pomieszczenia.

Dyrektor szedł pierwszy, trzymając w ręce pęk staroświeckich, dużych kluczy. Z wprawą właściciela otworzył ciężkie drzwi i wpuścił nas do środka. Znaleźliśmy się w przestronnym, szerokim korytarzu, o podłodze wyłożonej płytkami we wzory, ścianami obwieszonymi obrazami w złotych ramach i misterną sztukaterią zdobiącą sufity. W ścianie przed nami wmontowano co kilka metrów parę drzwi z szybą, rozdzielając pomieszczenia. Przy każdych wisiała tabliczka oznaczona dużą literą alfabetu.

– Sale lekcyjne? – zapytałam drżącym głosem.

– Tak – odpowiedział dyrektor zdawkowo, prowadząc nas na lewo.

Korytarz kończył się kolejnymi, tym razem w pełni zabudowanymi drzwiami, oznaczonymi plakietką "Pomieszczenie służbowe". Potrzebny był kolejny klucz, by za nie przejść. Tym razem znaleźliśmy się w pomieszczeniu, które już znałam, choć z innej strony. To tędy Dedric prowadził mnie, gdy szliśmy razem na ognisko.

– Remi, zaczekaj! – rozległo się gdzieś z sąsiednich pokoi.

Remi.

Remi!

Ciało nie dało szansy dojść do głosu zdrowemu rozsądkowi. Wyprzedziłam dyrektora i rzuciłam się pędem przez wąską klatkę schodową, mijając zakręcone schody. Z impetem otworzyłam drzwi prowadzące do przejścia między aulą, a charakterystycznymi, kolorowymi salami wykładowymi. Mimo iż zegary już jakiś czas wcześniej wybiły południe, ogromne okna nadal wpuszczały do korytarza mnóstwo światła dnia, nadając mu wyraz oświetlonego tunelu. Zatrzymałam się w trzech czwartych korytarza, gdy ktoś w Zielonej Sali nacisnął klamkę.

Mimo iż naciągnął kaptur bluzy głęboko na oczy, skrywając nieludzkie rysy, aż westchnęłam z ulgi, jaka przetoczyła się przez moje ciało. Szare, pulsujące arterie; oczy całkowicie wypełnione czernią; długie, zakrzywione kły. Dłonie miał ukryte w rękawach, ale widać było, że zaciska je w pięści, oddychając ciężko.

– Żyjesz – odczytałam z ruchu jego warg.

W dwóch długich krokach znalazł się przy mnie i bez słowa objął mnie stalowymi ramionami, zaciskając je niemal rozpaczliwie.

Czas zatrzymał się dla nas tylko na chwilę, po czym ruszył z zawrotną prędkością.

– Remi! – wściekły głos Dedrica rozbrzmiał echem pustych pomieszczeń.

W tym samym czasie czarnowłosy chłopak odskoczył, zwalając się na ziemię w torsji. Na jego twarzy wymalowało się zaskoczenie i przerażenie, przy czym to drugie przejęło kontrolę w chwili, gdy wokół niego zaczęła unosić się mgiełka dymu. Zanim zdążyłam pomyśleć, co się dzieje, niezakryta skóra twarzy, dotknięta promieniami słonecznymi, zaczęła pękać i spalać się, niczym pergamin liźnięty płomieniem zapalniczki. Odór palonego ciała był tak intensywny, że oczy zaszły mi łzami, a śniadanie podeszło do gardła, pozostawiając po sobie kwaśne wspomnienie w przełyku. Cofnęłam się pod ścianę, potykając o własne nogi.

W tym momencie nad wijącym się w agonii Remim, wyrósł cień Dedrica, zasłaniając go. Opiekun brutalnie złapał chłopaka pod barki i zaciskając zęby z wysiłku szybkim ruchem wyciągnął go z powrotem do Zielonej Sali, pogrążonej w ciemności zasuniętych zasłon. Chciałam wbiec za nim, ale opiekun zagrodził mi przejście. Dyszał ciężko, widocznie przepełniony emocjami.

– Remi! – krzyknęłam, starając się go wypatrzyć między długimi kończynami opiekuna.

– Zostaw go! – w głosie Dedrica nie było miejsca na oponowanie. Spojrzałam mu w oczy, nie rozumiejąc tego co się stało ani co się stanie teraz. – Do windy! – rozkazał, po czym bez ostrzeżenia zatrzasnął przede mną drzwi. Aż uskoczyłam, nie spodziewając się tak gwałtownej reakcji.

RhesinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz