Dzień drugi: 16 - Napaść

22 5 12
                                    

Gdy zbierałam się do wyjścia grupy pierwszej już nie było, tak samo jak Dedrica i jego sprintera. Przechodząc raźnym krokiem przez sale wykładowe i długie korytarze, przyznałam przed sobą, że zaczynam się coraz pewniej czuć w zamkowej rzeczywistości. Odważnie wkroczyłam między żywopłot, pamiętając ukryte przejście, które pokazał mi poprzedniego wieczora Dedric. Obojętnie minęłam długie boisko, mącąc ciszę, gdy znalazłam się na żwirowej ścieżce.

Dopiero otoczona gęstym lasem poczułam się niepewnie. Wiedziałam, że to nadal teren przyzamkowy, oddzielony od faktycznej głuszy metalowym ogrodzeniem, a jednak duża odległość od towarzyszy działała niekorzystnie na bujną wyobraźnię.

Skręciłam w wydeptaną ścieżkę, prowadzącą bezpośrednio do chatki. Musiałam przyznać, że praca wykonana wcześniej przeze mnie i Dedrica była nieprawdopodobna. Teren w ogóle nie przypominał zarośniętej łąki, w którą wkroczyliśmy uzbrojeni jedynie w kosę i grabie. Od razu zauważyłam zmianę, jaka nastąpiła w czasie lunchu – o bok chatki oparte były drewniane ramy z zamocowaną siatką drucianą, domyślnie służące najpewniej jako przyszłe ogrodzenie. Ich obecność dała mi nadzieję, że niedługo dołączy do mnie Al lub Dedric. W międzyczasie byłam gotowa kontynuować nierówną walkę z wysokimi kępami.

Podeszłam do drzwi, zdjęłam kłódkę i schowałam ją do kieszeni, jak wcześniej Dedric. Sięgnęłam po motykę, którą za pierwszym razem opiekun przywiózł z garażu i zabrałam się do pracy. Niestety, szybko się okazało, że dłuższe narzędzie wcale nie było łatwiejsze w obsłudze. Niewprawione ręce szybko się męczyły walką z grubymi, wrośniętymi głęboko w ziemię korzeniami, które za nic nie chciały dać się wyrwać. W ślimaczym tempie orałam kolejne centymetry ziemi, z każdym pokonanym metrem licząc na to, że następny będzie łatwiejszy.

Zaalarmował mnie dopiero chrzęst kamieni. Odskoczyłam, uzbrojona w ostre narzędzie, z sercem tłukącym się w piersi. Za mną stał Adrian, który musiał dopiero co nadejść. Jego brwi uniosły się w zdumieniu, gdy zlustrował moją pozę obronną.

– Spokojnie, to tylko ja – powiedział z łobuzerskim uśmiechem. – Skończyliśmy naszą część, pozostali zaraz dołączą – na znak pokoju wyciągnął rękę z dwoma puszkami farby do drewna.

– Jasne – zmusiłam się do odwzajemnienia uśmiechu.

W przyjacielu opiekuna było coś, co napawało mnie nieufnością, choć zupełnie nie rozumiałam skąd to przeczucie się brało. Był dla mnie najbardziej obcy z całej grupy i miałam wrażenie, że pojawiał się zawsze tam, gdzie działo się coś niedobrego.

– Odstawię to do środka – wskazał brodą chatkę i ruszył w jej stronę, nie czekając na moje pozwolenie.

Wróciłam do pielenia, choć tym razem ustawiłam się przodem do ścieżki. Nieprzyjemny ucisk w żołądku, wywołany nagłym lękiem, nadal się utrzymywał. Czułam coraz silniej doskwierające zmęczenie w ramionach i byłam pewna, że jutro zakwasy będą nie do wytrzymania.

Adrian wyszedł z domku trzymając skierowane w dół duże nożyce do przycinania gałęzi. Wyprostowałam się, oburącz ściskając trzonek motyki. Ponownie obrzucił mnie ciekawskim spojrzeniem, ale tym razem coś w jego posturze się zmieniło. Mina sztucznej uprzejmości na chwilę opadła, ukazując inne oblicze, ale trwało to zbyt krótko, bym dała radę rozpoznać ukryte emocje. Z nadzieją zerknęłam w stronę ścieżki, wypatrując srebrzystych włosów Sandry czy nasłuchując tubalnego głosu Gale'a, ale nikt nie nadchodził.

– To ja może zajmę się gałęziami – powiedział Adrian, odblokowując ostrze.

Mimo iż drzewka po drugiej stronie domku zdecydowanie bardziej wymagały przycięcia, chłopak podszedł bliżej mnie. Poruszał się płynnie jak drapieżnik, ostrożnie stawiając stopy. Co chwila zerkał w moją stronę, jakby mnie osaczał.

RhesinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz