Wstałam z klęczek, ściągnęłam grube, gumowe rękawice i spojrzałam na swoje dzieło. Musiałam przyznać nieskromnie, że poszło mi naprawdę dobrze, a sama praca okazała się przyjemniejsza niż to sobie wyobrażałam, zwłaszcza, gdy efekty były niemalże natychmiast widoczne. Wszystkie donice zostały wypielone, a trawa wokół nich przycięta. Z pomocą Dedrica uzbrojonego w kosę spalinową, połowa zachwaszczonego terenu wyglądała niemalże przyzwoicie. Udało nam się też przywrócić kształt żwirowej ścieżce prowadzącej do domku oraz ustabilizować kilka słupków ogrodzeniowych, które w późniejszym etapie prac miały służyć Alowi przy zakładaniu ogrodzenia.
Potarłam spocone czoło wierzchem nadgarstka.
– Chyba czas na drugie śniadanie – oznajmił Dedric, podchodząc bliżej.
Podniosłam na niego wzrok i przełknęłam ciężko ślinę, uśmiechając się uprzejmie. W miarę upływu czasu robiło się coraz cieplej, zwłaszcza, że praca stawała się bardziej wymagająca fizycznie. O ile ja zdjęłam z siebie tylko bluzę, pozostając w koszulce bez rękawków, o tyle Dedric postanowił pozostałą część pracy wykonywać bez koszulki. Choć nadal szade, jasne włosy związane miał w niedbały kucyk, a brudne, sprane spodnie ledwo trzymały się na wąskich biodrach, ładnie wyrzeźbione mięśnie brzucha przyciągały mój wzrok i gorące myśli.
– Znowu coś po mnie łazi? – spytał z ciężkim westchnieniem, otrzepując się dłońmi.
Potrząsnęłam głową, wyrywając się z transu.
– Nie, to chyba tylko liście – rzuciłam, gotując się w środku ze wstydu.
– Marzę o prysznicu – wzniósł oczy ku górze i podszedł do jednego ze słupków, na którym wisiała jego koszulka. Gdy mnie mijał z przykrością stwierdziłam, że mimo iż wyglądał jak przystojny chłopak z sąsiedztwa, naprawdę pachniał jak martwe zwierzę.
– To ja tylko odniosę narzędzia – rzuciłam i wbiegłam do chatki, w czasie gdy on wyciągał kłódkę z tylnej kieszeni jeansów.
W środku też się pozmieniało. Bele siana ustawiłam w rzędzie, a worek z paszą bliżej wejścia. Krzesełko odstawiłam pod ścianą z oknem, które spłukaliśmy wcześniej bieżącą wodą z wysokiego kranu ukrytego w chaszczach. Dzięki temu w pomieszczeniu zrobiło się trochę jaśniej i przejrzyściej, a zapach wilgoci nieco zelżał.
Sekator, pazurki ogrodowe i rękawice odwiesiłam na grubych kołkach wbitych w deskę koło okna. Tej ściany jako jedynej wolałam nie ruszać miotłą, ponieważ pokryta była tak grubymi pajęczynami, że właściwie nie widać było koloru farby. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, jakie kreatury muszą zamieszkiwać niedoświetlone kąty.
– Co to za mina? – spytał wesoło Dedric, zatrzaskując za mną drzwi.
– Pająki – mruknęłam w odpowiedzi, strzepując niewidzialne kreatury z ramion. – Nie lubię pająków.
– I przyjechałaś pracować w starym, prawie niezamieszkałym zamku? – parsknął.
Ruszyliśmy w stronę samochodu. Słońce przyjemnie grzało w plecy, przebijając się przez zwarte korony drzew. Gdy milczeliśmy, jedyną muzyką był lekki szum muskanych przez wiatr liści.
– Dlaczego po tylu latach nadal pracujesz w Rhesins? – podchwyciłam temat, gdy wsiedliśmy do samochodu.
Sprinter zaczął toczyć się do przodu.
– Dla mnie to też była praca wakacyjna – odpowiedział, zaciskając dłonie na plastikowej kierownicy. – Przez większość roku byłem trenerem personalnym w Newport i studiowałem na politechnice, a wakacje spędzałem u pana Larenda. Ten sezon jest moim ostatnim – zerknął na mnie, jakby chciał się upewnić, czy słucham. – Zaciągam się do wojska.
CZYTASZ
Rhesins
VampirosStudentka z Polski wyrusza na dwa miesiące do Akademii Letniej Rhesins, debiutując jako wychowawczyni z programu wymiany międzynarodowej. Szybko zdaje sobie jednak sprawę, że praca w Akademii nie jest tak sielankowa jak obiecano na ulotkach, a każdy...