Pierwszy raz w życiu jechałam tak zapakowaną taksówką. Z tyłu siedziałam ja, Matt i Gale, a na naszych kolanach leżała płasko Emily. Olivia siedziała na kolanach Davida na miejscu pasażera, a z bagażnika co jakiś czas odzywała się Henni.
– Wszystko dobrze? – spytał kierowca z typowym indyjskim akcentem. Uśmiechnął się do mnie w lusterku, a ja starałam się nie pokazywać, jak bardzo boli mnie udo, w które wbijała się łopatka czarnowłosej.
– Dobrze! – odpowiedziała chórem grupa.
Jadesh nie był ani trochę zdziwiony, gdy podjechał swoim starym Fordem pod bramę Akademii, gdzie czekało na niego siedem dorosłych osób. Nie zgłaszał żadnych obiekcji, gdy David układał nas niczym klocki Tetris, żeby wszyscy się zmieścili. Nie wysiadł z taksówki, nie oglądał się za siebie, po prostu czekał na sygnał odjazdu, a gdy Gale powiedział, żeby nas wysadził na najbliższej stacji benzynowej, ruszył jakby nigdy nic.
Miałam złe przeczucia.
Przez całą drogę zaglądałam przez okno szukając pięknych widoków jakie zapamiętałam pierwszego dnia, jednakże było zupełnie ciemno, a na domiar zewsząd otaczała nas ściana lasu. Korony drzew wydawały się czarne na tle ciemniejącego nieba. Dopiero po kilku kilometrach teren się otworzył, jednakże i tu widoczność była zerowa, jedynie gdzieniegdzie widać było światła domostw.
Zajechaliśmy na typowe przedmieścia. W równych odstępach mieściły się podobne kamienne, jednopiętrowe domki. Słabe światło latarni oświetlało pustą drogę przed nami.
– O! To chyba tu! – powiedział David, wychylając się do przodu na tyle, na ile pozwalała mu Olivia.
Stacja benzynowa była tak niewielka, że można było ją pomylić z kioskiem. Na zniszczonym podjeździe stały dwa stare, nieosłonięte dystrybutory paliwa. Jadesh zjechał na parking i zatrzymał się. Cena za jego usługę nie była wysoka, każdy podał swoją dolę Davidowi, który wszystko jeszcze raz przeliczył i wręczył taksówkarzowi. W tym czasie my powoli zaczęliśmy się wysypywać ze środka.
– No, to było ciekawe – zauważyła Emily, rozciągając się, gdy wypełzła na asfaltową drogę.
– Już jeździłam dziwniejszymi sposobami – powiedziała Henni. – Gdy byłam z rodzicami w Bangladeszu kazali nam wsiąść w riksze ciągnięte przez dwóch chłopców. Strasznie trzęsło, a na końcu bez skrępowania zażyczyli sobie napiwku! – podniosła głos obruszona.
Emily i Matt wymienili się znaczącymi spojrzeniami, bez słów komentując to co usłyszeli. Taksówka ledwo opuściła podjazd, gdy na parking zajechał czarny kanciasty samochód, charcząc i oślepiając wszystkich mocnymi światłami. Gdy tylko silnik zgasł drzwi otworzyły się, wypuszczając rozemocjonowaną Sophię i pełną dystyngowanej gracji Sandrę.
Ruszyliśmy gromadnie w stronę drzwi budynku stacji. Gale i Matt zostali oddelegowani by ocenić asortyment, reszta czekała na zewnątrz.
– Grupowe zdjęcie! – rzuciła Sophia. – Nasz pierwszy wspólny wypad na miasto! To trzeba uwiecznić!
– Świetny pomysł – podłapał David.
– Szkoda, że nie pomyślałam o tym w Rhesins – westchnęła ze sztucznym rozrzewnieniem Henni. – Mam wysokiej jakości aparat ze statywem. Zdjęcie byłoby w takiej rozdzielczości, że można by nam policzyć wszystkie rzęsy. Dostałam go od rodziców za zdobycie tytułu najbardziej obiecującego ucznia.
– Mój telefon w zupełności wystarczy – przerwała jej blondynka machnąwszy ręką.
Pogrzebała w torebce i wyciągnęła niewielkie urządzenie w różowej obudowie.
CZYTASZ
Rhesins
VampirStudentka z Polski wyrusza na dwa miesiące do Akademii Letniej Rhesins, debiutując jako wychowawczyni z programu wymiany międzynarodowej. Szybko zdaje sobie jednak sprawę, że praca w Akademii nie jest tak sielankowa jak obiecano na ulotkach, a każdy...