Dzień pierwszy: 2 - Remi

21 7 11
                                    

Lotnisko, z którego startował mój samolot, było niewielkie. Pachniało w nim kwiatowymi środkami czyszczącymi do podłóg i kawą. Skupiska ludzi gromadziły się wokół wyświetlaczy informujących o przylotach i odlotach, a długie kolejki wiły pod okienkami odpraw. Nie zauważyłam nikogo w charakterystycznej bluzie z logo szkoły, którą otrzymałam na jednym ze spotkań przedwyjazdowych. Moją przewiązałam w pasie za rękawy, żeby nie wzbudzać niepotrzebnego zaciekawienia.

Podeszliśmy z tatą do punktu zdawania bagażu nadawanego, gdzie moja walizka została zważona, a następnie, oklejona kodami kreskowymi, odjechała taśmociągiem.

– O! Jest twój lot! – powiedział tata, wpatrując się w niebieski ekran tablicy odlotów. – Odprawa otwarta, żadnych informacji o bramce.

– Pewnie podadzą numer bramki później, zostało jeszcze trochę czasu – wzruszyłam ramionami.

Przez chwilę staliśmy w milczeniu, patrząc na ekran, choć żadne z nas tak naprawdę nie zwracało na niego uwagi. Oprócz pierwotnego koloru włosów, łączyła nas również taka sama aura dyskomfortu, spinająca całe ciało, gdy przychodził czas na emocjonalne interakcje międzyludzkie.

Tamtego wiosennego dnia, gdy otworzyłam list z pozytywnym rozpatrzeniem wniosku o pracę za granicą, przez mamę przepłynęła lawina emocji, natomiast tata wydawał się ledwie zainteresowany. Uśmiechał się tylko lekko, choć jego oczy pozostały chłodne. Znałam go jednak na tyle, by dostrzec drobne gesty – drżący kącik ust, bezwiednie zapinanie i rozpinanie suwaka błyskawicznego kieszeni. Dla mnie znaczyło to więcej niż tysiąc słów.

Teraz robił dokładnie to samo.

– Powinnam jak najszybciej ustawić się w kolejce do kontroli, póki jest mało ludzi – rzuciłam, zaciskając palce na uchwycie torby podręcznej tak bardzo, że pobielały mi knykcie.

Odwrócił się do mnie i uśmiechnął.

– Poczekam tu dopóki nie przejdziesz.

Patrzyłam w jego łagodne oczy i próbowałam przemówić do własnego rozsądku, powtarzając sobie, że nie widzę ich przecież po raz ostatni. Ani się obejrzę, a znów się zobaczymy, w tym samym miejscu, przy takiej samej, choć jesiennej pogodzie. Mimo wszystko emocje zaczęły brać górę. Niezdarnie go przytuliłam i odeszłam w stronę automatycznego monitora odpraw, nie oglądając się za siebie. Zamrugałam kilkukrotnie, gdy oczy zapiekły nieprzyjemnie.

W rzędzie przed kontrolą bezpieczeństwa ustawiło się zaledwie kilka osób. Po jej przejściu przechodziło się do odgrodzonej szybami strefy bezcłowej. Pełna determinacji ustawiłam się za parą dziewczyn o różowych włosach i powoli sunęłam w stronę straży granicznej. Kilkukrotnie przeczytałam znane sobie doskonale zasady wypisane na banerach informacyjnych, czego nie można wnosić na pokład samolotu. Bluzę, torbę podręczną i kilka drobiazgów wysypałam do szarej skrzynki, która pomknęła taśmociągiem. Przechodząc pod plastikowym łukiem bramki do wykrywania metalu czułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, choć byłam pewna, że nie mam na sobie niczego, co mogłoby wzbudzić alarm. Strażnik bez słowa pokazał mi, bym przeszła dalej. Pozbierałam więc swoje rzeczy i umknęłam w bok, robiąc miejsce kolejnym podróżnym.

Miałam wrażenie, że po tej stronie było dużo spokojniej. Ludzie rozmawiali przyciszonymi głosami, maszyny cichutko popiskiwały, plastikowe boksy turlały się po metalowych rurkach taśmociągów. Każdy chciał jak najszybciej mieć to doświadczenie za sobą.

Spakowałam telefon do torby, upewniłam się, że dokumenty i portfel nadal w niej spoczywają. Ostatni raz spojrzałam na halę odlotów i zobaczyłam zamyślonego tatę. Gdy jego oczy mnie namierzyły wyciągnął dłoń i pomachał. Również wyciągnęłam rękę, jakbym chciała go dotknąć. Jeszcze raz przytulić, tym razem pewniej, dłużej. Jeśli coś się stanie już nigdy więcej go nie zobaczę. Ani mamy. Zostałam całkiem sama, oddzielona od rodziny grubą szybą. Metafora przekraczania bariery stała się boleśnie rzeczywista.

RhesinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz