Dzień czwarty: 35 - Las

2 0 0
                                    

Widząc metalowe przęsła, szpecące dziewiczą puszczę, ciasno objęłam się rękoma. Czułam chłód, mimo iż temperatura powietrza tylko rosła. Remi zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem, na co odpowiedziałam mu uśmiechem, który na pewno nie sięgnął oczu. Z łatwością odtworzyłam kroki z poprzedniego dnia. Zatrzymałam się w miejscu, które pozwalało dostrzec z daleka skrzydło bramy, obecnie zamkniętej. Minęłam złamaną gałąź, przy której wypadł mi telefon, gdy zauważyłam ją na ekranie. Przycisnęłam dłoń do ust, stając nad wymiętą trawą obficie zalaną wysuszonym, rdzawym płynem. Oczyma wyobraźni widziałam Gale'a, pochylonego nad jej zimnym ciałem i siebie, trzymającą ją za rękę.

Remi stał przy mnie, milczący i skupiony. Czarne oczy badały teren, zawieszając się dłużej na pozornie wybiórczych elementach.

– To nie zdarzyło się tutaj – oznajmił.

– Nie – przytaknęłam. – Tutaj ją znaleźliśmy, ale to co ją zaatakowało było w chacie, w lesie. Przynajmniej tak powiedziała.

Skinął, choć nie byłam pewna czy zgodził się ze mną, czy z myślą, która właśnie przemknęła przez jego twarz, marszcząc brwi i wyostrzając spojrzenie. Przykucnął na skraju polanki, wyraźnie czymś zaabsorbowany.

– Może jej telefon gdzieś tu leży – rzuciłam, rozglądając się dookoła, omijając wzrokiem charakterystyczne, bordowe plamy. – Pewnie musiała się naszarpać, żeby otworzyć tę bramę, więc mógł jej po prostu wypaść.

Remi się wyprostował, mrużąc oczy. Coś po naszej prawej przykuło jego uwagę. Momentalnie się spięła, w bezradnym odruchu przystając bliżej niego.

– Co to? – spytałam wystraszona, bacznie śledząc ścianę lasu. – Co jest?

W pierwszej chwili zamarł, wytężając zmysły, by w kolejnej westchnąć ciężko.

– Wszystko w porządku. – Choć był spokojny, w jego tonie wybrzmiała dziwna nuta. – Wyjdź, straszysz Amelię – powiedział po angielsku, podnosząc głos.

Zmarszczyłam brwi w oczekiwaniu. Przez chwilę nic się nie działo. Staliśmy w przestrzeni pomiędzy grubymi konarami, otoczeni zielenią drzew i szumem leśnego życia. Nagle krzaki za Remim drgnęły, rozsunięte. Moje struchlałe serce zabiło mocniej, po czym wybuchł w nim pożar wściekłości.

– Gale! Co ty tutaj robisz?!

Minęłam Remiego, stojącego na leśnej ścieżce z niewyraźną miną i stanęłam między nim, a osiłkiem, z dłońmi zaciśniętymi w pięści.

– Pilnuję cię – odpowiedział z przekonaniem w głosie, unosząc brodę z wyższością.

– Co? – aż mnie zatkało. Nie pomyślałabym, że nasza znajomość była na tyle zażyła, by osiłek czuł się za mnie w jakikolwiek sposób odpowiedzialny. – Dzięki, ale nie potrzebuję pomocy – warknęłam.

– Słyszałem, jak rozmawialiście w garażu – przyznał, zakładając ręce na piersi. Już wcześniej górował nade mną, ale teraz przypominał olbrzyma. – Głupotą było w ogóle tutaj przychodzić po tym, co stało się z So, a ty wybrałaś się na tę miłą przechadzkę z nim! – wypalił tonem mocno przypominającym żal. – Byłem pewien, że prędzej czy później będziesz potrzebowała pomocy.

– Jeśli słyszałeś naszą rozmowę, to wiesz po co tutaj jesteśmy – odpowiedziałam z mocą, przybierając podobną do niego pozę. Nie mogłam dorównać mu posturą, ale od razu poczułam w sobie więcej odwagi. – Sophia zaświadczyła, że to nie Remi ją zaatakował, tylko coś, co nagrała na telefonie. – Nagle zmarszczyłam podejrzliwie oczy. – Ty też jesteś ciekawy – stwierdziłam, przybierając ton, którym Remi ostatnio kwitował moje zachowanie – czy coś znajdziemy – dodałam, widząc po jego minie, że trafiłam w punkt.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: a day ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

RhesinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz