35 - Jak mój sen stał się rzeczywistością

16 2 6
                                    

2,5 roku później

Warto było ciężko pracować przez dwa lata przed wyjazdem, chociaż przez to mogliśmy się rzadko spotykać. Zacząłem podziwiać Daisuke, jak on przez tyle czasu łączył pracę z nauką i wciąż posiadał stopnie na w miarę średnim, ale przyzwoitym poziomie. Ja dorabiałem sobie w restauracji i przyjmowałem wiele drobnych zleceń ilustracyjnych od autorów w sieci, trochę dzięki popularności i rekomendacjom od Alice.

Konya nadal pracował z antykami, ale kazałem mu to nieco ograniczyć, żeby mógł skupić się na egzaminach, aby miał pewność, że dostanie się na uniwersytet. Zwłaszcza, że praktycznie robił sobie rok przerwy na jeszcze kilka miesięcy pracy i naszą wycieczkę po Europie. Mieliśmy wrócić chwilę przed rozpoczęciem roku akademickiego.

W międzyczasie oboje świadkowaliśmy na ślubach naszych rodziców, bardziej spokojnym i tradycyjnym ojca Konyi i Emi oraz szalonej, unowocześnionej wersji, która zorganizowała moja mama z pomocą Alice i mamy Daisuke. Jak tylko słyszałem, że zbierał się komitet organizacyjny razem z Seijim zmywaliśmy się z domu.

Mężczyzna będący druga połówkę mojej mamy okazał się całkiem spoko człowiekiem, w młodości sporo wędrował po górach, ale potem poważna kontuzja mu to uniemożliwiła w takim wymierzę w jakim chciałby kontynuować swoje pasje. Jednak wciąż pozostał aktywnym człowiekiem i nawet namówił mamę powrotu do sportu. Całkiem nieźle też radził sobie z jej temperamentem, hamując, kiedy powinien, a kiedy to było potrzebne wspierał. Poza tym do tej pory nie skopała mu tyłka jak Erosowi, więc mogłem być chyba o niego spokojny.

Moja siostra, odkąd związała się w końcu ze swoją druga połówką pisała jakby chętniej i bez takiego stresu jak wcześniej. Jej prace czytało się świetnie, ale teraz jeszcze lepiej, jednocześnie stała się też bardziej wymagająca co do ilustracji, które mi zlecała. Nie potrafiłem jej jednak odmówić i próbowałem sprostać jej wymaganiom perfekcjonistki. Udało jej się wydać jedną książkę, która odniosła wielki sukces, pracowała nad kolejną i prowadziła dyskusję nad adaptacją anime dla swojej pierwszej pracy. Nawet Eros zaczął się tym interesować, często spotykając się z Alice i podsuwając jej historie swoich podbojów jako inspirację do najnowszej książki, bo przecież jego zdaniem, najlepiej czytać o samym sobie.

Maiko podszkoliła Alice w byciu złośliwą młodszą siostrzyczką i czasem obie droczyły się ze mną, że rzeczy, które Alice otrzymuje od swoich fanów są ciekawsze. Zawsze potem jednak próbowały mnie udobruchać, tym, że tylko moje dzieła mają status oficjalnych. Ależ ja o tym wiedziałem i tylko udawałem, że jestem obrażony. Lubiłem tak się z nimi przekomarzać.

Młodsza siostra Daisuke zresztą jako najwierniejsza fanka Alice po jakimś czasie zaczęła tez prowadzić wszystkie jej oficjalne i fanowskie social media. Pomagała też w tym mnie i bratu, była przy tym bardzo wymagająca, przypominając nam o regularności i zachęcając do wykorzystywania popularnych trendów. Nie chciała się zgodzić, ale cała nasza trójka jej za to płaciła, widząc jak dużo czasu i energii poświęca, aby pomóc nam wybić się w konkurencyjnym świecie sieci.

Jeszcze przed naszym wyjazdem zdążyliśmy nieco pomóc Daisuke przy otwieraniu jego biznesu. Byłem z niego dumny, tyle lat nad tym pracował i w końcu mu się udało. Ile mogliśmy pomagaliśmy przy remoncie, tu nieocenione stało się zacięcie Konyi do bycia złota rączką. Dziewczyny pomagały potem przy lżejszych pracach, malowaniu i sprzątaniu, promocji, a nasze matki zadecydowały o wystroju i nic tego duetu nie mogło przegadać.

Otwarcie przyciągnęło wielu ludzi, w tym dorosłych, którzy z nostalgią wpatrywali się w centrum gier z automatami na parterze. Na piętrze zaś Daisuke wymyślił sobie cześć z kawiarnią i kącik czytelniczy. Chciał po prostu stworzyć miejsce, gdzie każdy mógłby odpocząć, spędzić miło czas, a przy okazji wypić dobrą kawę i zjeść smaczne ciasto albo kanapkę. Żałowałem, że nie mogłem zrobić dla niego więcej, ale mieliśmy już od dawna wszystko zarezerwowane.

W Europie spędziliśmy cudowne cztery miesiące, pełne zwiedzania i budowania pięknych wspomnieć, uwiecznionych na tysiącach fotografii i kilku zapełnionych szkicowników. Odwiedziliśmy wiele krajów, a jeszcze więcej muzeów i zabytków historycznych. W tym czasie oboje z Konyą otrzymaliśmy wiadomość, że każdy z nas zostanie starszym bratem.

Tatsuo niedługo po naszym wyjeździe dowiedział się, że doczeka się siostrzyczki, a ja kilka tygodni później, że będę miał braciszka. Chyba wszystkiego mogliśmy się spodziewać po naszych zakochanych, jeszcze w fazie nowożeńców rodziców. Cóż rodzina się powiększała, cieszyliśmy się.

Byłem też dumny z Konyi, bo pomimo wszelkiej niechęci i braku pewności co do używania angielskiego, po wielu namowach w końcu się odważył i za każda kolejną próba coraz śmielej rozmawiał z ludźmi.

Bawiliśmy się świetnie, ale jeszcze przed powrotem do Japonii musieliśmy poradzić sobie z przyziemnymi sprawami. Już od dłuższego czasu rozmawialiśmy o tym, by razem zamieszkać, więc zaczęliśmy szukać wspólnego lokum. Zdecydowaliśmy się na mieszkanie z jedną sypialnia i dużym salonem połączonym z kuchnią. Spore okno dawało mnóstwo światła i spokojnie mogłem przy nim rozłożyć sztalugę. Dodatkowo wolno nam było trzymać zwierzęta. Ja przynajmniej nie potrzebowałem niczego innego do szczęścia.

Po powrocie zresztą udaliśmy się do schroniska, z zamiarem adaptowania jednego psa, a skończyliśmy z dwoma. Jak powiedziała przeurocza wolontariuszka, że żaden z tych pupili nie może znaleźć domu w pojedynkę, są tak ze sobą związane, że można je zabrać tylko w pakiecie. Więc do naszego nowego miejsca trafił puchaty, potulny olbrzym Teddy i przypominający kulkę, ale zdecydowanie głośniejszy i odważniejszy maluch Kiki. Nasze wspólne spacery stały się jednym z moich ulubionych momentów dnia.

Tamtego dnia dwa tygodnie po naszym powrocie pojechałem do domu jeszcze po ostatnie kilka kartonów ze swoimi rzeczami i jeden szczególny obraz. Konya pomógł mi je wnosić i padł zmęczony na kanapę. Ja czułem jednak, że zanim odpocznę musiałem zrobić tą jedną rzecz. Rozpakowałem obraz, który skończyłem już dawno, ale jeszcze nie zdecydowałem się go nikomu pokazać. To płótno czekało właśnie na ten moment. Powiesiłem obraz naprzeciwko kanapy pod czujnym okiem pozostałej trójki mieszkańców, zadowolony z efektów usiadłem w końcu z cichym westchnieniem.

- Mogliśmy umówić się na pokazywanie zdjęć wszystkim jutro – mruknąłem, wtulając się w Konyę.

- Mamy jeszcze trochę czasu przed spotkaniem z nimi – Tatsuo uniósł mój podbródek i pochylił się, żeby mnie pocałować, ale nie zrobił tego, bo przechylił znowu głowę w stronę obrazu. – Jest piękny, przypomina mi ten wieczór, kiedy się pierwszy raz całowaliśmy.

- Bo to dokładnie ten zachód słońca – odpowiedziałem urażony, jakby nie było to wystarczająco oczywiste.

- No już, przecież wiem – wyszeptał i wtulił w twarz moja szyję. – Kocham cię.

- Ja ciebie też – odpowiedziałam szczęśliwy.

- Tak dobrze zapamiętałeś ten widok, a sam pierwszy pocałunek pamiętasz? Czy powinienem ci przypomnieć? – zapytał, na co ja wybuchnąłem głośnym śmiechem. – Co jest?

- Nic – machnąłem ręką. – Po prostu, kiedy pierwszy raz mi się śniłeś, tak to właśnie wyglądało, że wspólnie podróżowaliśmy, zamieszkaliśmy razem, adoptowaliśmy dwa psy, a ty gadałeś coś o naszym pierwszym pocałunku – wytłumaczyłem mu, zrozumiawszy, że to wszystko się właściwie spełniło.

- To pozostaje nam tylko kontynuować to dalej w rzeczywistości. – Tatsuo uśmiechnął się i w końcu mnie pocałował.

KONIEC

Cursed LinesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz