18 - Jak w końcu coś zrozumiałem

11 2 2
                                    

Odkąd zaproponowałem Konyi, abyśmy nie udawali na siłę, że się nie znamy, rzeczy zaczęły się nieco komplikować. Po pierwsze Alice, która rzucała nam wściekłe spojrzenia, kiedy wymienialiśmy zwykłe uprzejmości, albo zamienialiśmy dosłownie kilka słów. Chodziła zresztą nieco bardziej podenerwowana niż zwykle, ale nie chciała ze mną rozmawiać. Moja siostra była obrażona, że zadaje się z naszym wrogiem.

Zazwyczaj wtedy uciekała do Daisuke, ale jego też zaczęła odtrącać i wiedziałem, że oboje cierpią z tego powodu. Teraz większą część swojego czasu spędzała z dziewczynami z naszej klasy. Kontakty ze mną ograniczała tylko do naszych obowiązków. Nie mogłem odwlekać dłużej tej rozmowy.

Drugą komplikacją była Hamada, która wciąż się wokół mnie kręciła. Prosiła mnie często o pomoc, nawet z drobnymi rzeczami, namawiała, żebym przychodził jej kibicować, mówiąc, że bardzo jej na tym zależy. Sugerowała, że chciałaby gdzieś pójść i oczekiwała, że ją właśnie tam zaproszę. Często się do mnie uśmiechała i machała. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Było mi miło, że się mną interesuje, ale brakowało mi kluczowych emocji towarzyszących zakochaniu.

Robiłem też wiele innych testów w sieci i zawsze uzyskiwałem tą samą odpowiedź – Konya Tatsuo. Oczywiście zastanawiałem się, gdzie nagle zniknęły te wszystkie uczucia, które żywiłem do Hamady. Chociaż przez myśl mi przeszło kilkukrotnie, żeby zgodzić się na randkę z nią, upewnić się, że rzeczywiście nic do nie czuję. Teraz wolałbym by nasze relacje ograniczały się do bycia dobrymi kolegami z klasy. Nie chciałem jednak jej ranić.

Musiałem jednak przyznać przed sobą, że to Konya stanowi priorytet dla mojego serca. Aby nikogo nie drażnić bardziej niż to konieczne zaczęliśmy codziennie jeść lunch na szkolnym dachu, a raz w tygodniu uczyliśmy się razem w bibliotece. I nie powiem, zawsze czekałem na te chwile z utęsknieniem. Czułem się wtedy swobodnie i za każdym razem dowiadywałem się o nim czegoś nowego, nawet jeśli była to drobnostka w stylu, że jego ulubiony kolor to czerwony. Sama jego obecność dawała mi spokój, komfort i po prostu szczęście.

Miałem wrażenie, jakbym przebywał wtedy z zupełnie inną osobą, bardziej otwartą i roześmianą. Lubił się ze mną drażnić i opowiadać o różnych ciekawostkach. A kiedy mógł podzielić się ze mną wiedzą historyczną, wstępował w niego dziwna radosna energia, błyszczały mu oczy, machał rękoma i nie mógł usiedzieć w miejscu. Uwielbiałem go takim oglądać, z jednej strony żałowałem, że inni nie mogą go poznać tej części jego osobowości, a z drugiej pragnąłem zachować to tylko dla siebie.

Przypadkowe zetknięcia dłoni czy ramion stały się dla mnie czymś utęsknionym i sam jak najczęściej prowokowałem takie sytuacje. Konya zapytał się mnie, czy czuję wtedy coś niezwykłego, przyznając mi się, że sam odczuwał wtedy przyjemne, elektryzujące ciepło, od którego zaczynał być powoli uzależniony. Wcześniej chyba przytłoczony emocjami, które to wywoływało nie zwróciłem na to uwagi. Pierwszy raz poczułem coś w tym rodzaju, kiedy chwycił mnie za rękę, gdy wtedy zaprosiłem go do domu.

W życiu nie podejrzewałbym, że tak to się potoczy, a tym bardziej nie miałem pojęcia jak to się skończy. Jak chcę, żeby to się skończyło? Skąd w ogóle pojawiły się te uczucia, czyżbym był tak zakochany w Hamadzie przez te wszystkie lata, że nie dopuszczałem do siebie myśli, że może spodobać mi się ktoś inny i to chłopak? Ta myśl sama w sobie nie była przerażająca, bardziej sam fakt jak szybko moje uczucia się zmieniły, z tym czułem się źle.

Przez to wszystko sporo rozmyślałem, nad samą naturą uczuć i docierało do mnie powoli, jak trudne zadanie przydzielono mi i Alice, chociaż nie chciało mi się go wykonywać. Miłość przynosiła wiele bólu, zanim dawała ci szczęście, jeśli w ogóle miała to w planach.

Cursed LinesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz