14 - Jak przestałem rozumieć siebie

6 2 1
                                    

Co było jeszcze gorsze, czułem jak moje policzki płoną, a Konya oczywiście musiał to zauważyć. Spojrzał na mnie zaciekawiony i uśmiechnął się, jakby właśnie wygrał główną nagrodę na loterii.

- Przecież nie będę się dusił dłużej niż to potrzebne – odpowiedział żartobliwie. Słyszałem jego kroki zbliżające się w moją stronę.

- Ja zajmę się tablicą, ty zacznij zamiatać! – niemal wykrzyknąłem, mając nadzieję, że to go zatrzyma.

O dziwo grzecznie się posłuchał i słyszałem, jak otwiera szafkę, gdzie trzymaliśmy wszystkie potrzebne rzeczy do sprzątania. Wycierając tablicę zastanawiałem się, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu będę miał tak czysty umysł, niezmącony wiecznym myśleniem o obowiązkach i kłopotach. Mogłem jednak poszukać choć jednej odpowiedzi na dręczące mnie pytania.

- Konya, dlaczego mi pomagasz? – zapytałem nie odwracając się, zapadła na chwilę cisza. – Dlaczego pomogłeś mi za pierwszym razem w walentynki?

- Wtedy to był odruch – odpowiedział zamyślony. Wyobraźnia podsuwała mi obrazy jak nonszalancko opiera się o miotłę i nie mogłem się od tego wyzwolić. Chciałem odwrócić się tylko po to, żeby się upewnić, czy tak rzeczywiście jest. – Potem jednak okazałeś się zbyt intrygujący, żeby zostawić cię w spokoju... jak na Kupidynka oczywiście.

Chwyciłem najbliżej leżący kawałek kredy i rzuciłem w jego stronę. Nie cierpiałem tego przezwiska, nie czułem się jak jeden z nich, nie chciałem nim być i daleko mi było do spełniania wymagań stawianych wobec dzieci Erosa. Obserwowałem jak mały biały obiekt, zmierza w jego stronę i ląduje dobry metr od niego.

Konya powiódł wzrokiem od przedmiotu do mnie i zaczął się śmiać, widząc moją zaskoczoną minę. Byłem pewny, że jakimś cudem trafię, ale moja niezdarność pokazała swoją wyższość. Podniósł kredę i skierował kroki w moją stronę, rozejrzałem się szybko, ale nie miałem zbyt wielu dróg ucieczki. Postanowiłem się z nim zmierzyć, w końcu to ja wymierzyłem kredowy cios pierwszy.

- To miało mnie niby trafić? – zapytał, zbliżając się coraz bardziej.

- Możliwe...

- Powiedz mi tylko jedno Sugiyama. – Moje nazwisko w jego ustach brzmiało dosyć dziwnie, chyba wolałem, kiedy zwracał się do mnie po imieniu. – Czymś się uraziłem, że wróciłeś do zwracania się do mnie po nazwisku?

- Nie...

Odwróciłem głowę, przecież nie mogłem mu powiedzieć, że z każdym dniem przerażało mnie coraz bardziej, jak często potrafiłem o nim myśleć, i że chciałem przebywać w jego obecności. W głębi serca pragnąłem zwracać się do niego po imieniu, żeby zobaczyć znowu ten uśmiech i zabrać z niego element bólu. Dlatego postanowiłem więcej tego nie robić, bo wiedziałem, że mogę tylko pogrążać się coraz bardziej w tych nierealnych odczuciach. Bałem się, że potem nie będzie już odwrotu. A jeszcze bardziej przerażało mnie co to może oznaczać.

Uniósł dłoń z kredą, ale w żaden sposób nie czułem zagrożenia, bardziej ciekawiło mnie co zamierza zrobić. Maznął mi kredą po nosie i uśmiechnął się z zadowoleniem, jakby stworzył właśnie największe dzieło sztuki. Patrzyłem na niego zszokowany, nie tego się spodziewałem i nie potrafiłem zapanować nad własną reakcję i czerwienią, która zaczęła obejmować całą moją twarz. Konya odłożyć narzędzie zbrodni i wrócił do sprzątania, wesoło pogwizdując.

Kiedy wracaliśmy wciąż czułem się nieco niezręcznie, ale nie niekomfortowo i śpiesząc się do wyjście omal nie zapomniałem wejść do łazienki upewnić się, czy nie mam wciąż śladów kredy na twarzy. Konya wyglądał na zamyślonego, zastanawiałem się co kombinuje. W pewnym momencie wyciągnął rękę w moim kierunku.

Cursed LinesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz