6 - Jak wkurzyłem swoją siostrę

14 4 2
                                    

Miałem o tyle szczęścia, że następnego dnia była sobota, więc wybrałem się na spacer, podczas którego słuchałem podcastu o naturze. Ten temat sam w sobie nie interesował mnie jakoś szczególnie, ale ostatnio dużo tego malowałem, więc szukałem inspiracji. Byłem przekonany, że Konya da znać czego chce, a im dłużej nie było od niego wiadomości, tym bardziej bałem się, że wymyśli coś ekstrawaganckiego.

Wracając do domu zauważyłem znajome twarze i zastanawiałem się, czy wypada się przywitać, ale dałem sobie spokój. Daisuke musiał mieć powód, żeby mi nie powiedzieć o tym, że zaprosił Alice na spacer, a teraz stali przed starym budynkiem, z którym lokalne władze wciąż nie mogły zdecydować co zrobić.

Uśmiechnąłem się w duchu, z taką rozmarzoną i zdeterminowaną miną mógł opowiadać jej tylko o swoim marzeniu, żeby w tym miejscu przywrócić chwałę automatom do gier. Te maszyny były jego pasją i chciał stworzyć przestrzeń, gdzie ludzie w każdym wieku mogliby znaleźć trochę rozrywki, ale też zaznać odpoczynku i miło spędzić czas. Od lat dopracowywał szczegóły tego przedsięwzięcia i odkładał na to pieniądze, które udało mu się zarobić. Przypatrywałem im się przez chwilę, Alice słuchała go z uwagą, uśmiechała się, ale wyczuwałem w jej postawie pewną rezerwę.

Przestraszyłem się, że ja mogę być przeszkodą na drodze do ich szczęścia, co jeśli powstrzymuje ich myśl o tym, że jedno z nich jest moim najlepszym przyjacielem, a drugie, zakładając, że to prawda, młodszą siostrą. Jakby się nad tym zastanowić, to Daisuke odkąd zjawiła się Alice to się nią interesował i często zerkał w jej stronę, jeśli ciągnęło ich ku sobie nie miałem nic przeciwko.

Dlaczego patrzenie na nich sprawiało, że czułem się szczęśliwy, nie wiedziałem, ale z letargu wyrwał mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu i przyśpieszyłem kroku, bo treść wprawiła mnie tylko w złość.

- Ciasto dobre, ale mogłeś się bardziej postarać – mruczałem pod nosem, powtarzając co się w niej znalazło.

Co ten koleś sobie myślał? Dobra, nie starałem się jakoś szczególnie, ale też nie uważałem, że moje zdolności są na niskim poziomie. Zaślepiony złością i obrażony za niedocenienie mojej pracy nie zauważyłem, kiedy wpadłem na biegającą Hamadę. Zachwiała się, więc wyciągnąłem rękę, którą złapała i dzięki temu odzyskała równowagę.

Uśmiechnąłem się do niej, czując jednak, że się rumienię i miałem nadzieję, że założy, że to efekt zimna. Zapomniałem, że mieszkała niedaleko mnie i należała do klubu lekkoatletycznego, wyglądała pięknie nawet w dresie i z zaróżowionymi od wysiłku policzkami. Poczułem jak uginają się pode mną nogi.

- Trening? – zapytałem, skoro już los dał mi szansę na to, żeby zobaczyć ją poza szkołą.

- Tak – odpowiedziała z uśmiechem. – A ciebie co tu sprowadza Kiyoshi?

Niemal podskoczyłem z radości, kiedy zwróciła się do mnie po imieniu, nagle poczułem się szalenie wyjątkowy.

- Wyszedłem na spacer – odpowiedziałem.

- To miło. Jak twoje zdrowie? – zapytała zmartwiona. – Często mam wrażenie, że cierpisz, kiedy widzę cię w szkole.

- Czasem lepiej, czasem gorzej, mogę mieć tylko nadzieję, że wkrótce mi przejdzie.

- Też mam taką nadzieję – odparła i dodała, że musi kontynuować ćwiczenia.

Jeszcze długo po tym jak zniknęła stałem w tym samym miejscu i machałem jej, ale byłem taki szczęśliwy. Humor od razu stał się lepszy, a pozostałą cześć drogi pokonałem jak na skrzydłach. Nawet mama była zdziwiona, gdy mnie zobaczyła, ale słusznie wywnioskowała, że nic ze mnie nie wyciągnie.

Moje szczęście jednak nie trwało długo, jeszcze w drodze do szkoły opowiadałem przyjacielowi o niespodziewanym spotkaniu, które miało miejsce w czasie weekendu. Myślałem, że widok Hamady jeszcze bardziej poprawi mi nastrój, ale stało się wprost przeciwnie. Chciałem się z nią przywitać, zagadnąć czy trening się udał, jednak zatrzymałem się w połowie kroku, kiedy zobaczyłem, że rozmawia z Tachibaną i śmieje się z tego, co właśnie powiedział.

Skupiłem się chwilę na nich i wtedy przyszedł ból, znowu pojawiły się linie, tym razem jednak ta jedna która łączyła tą dwójkę wydawała się szczególnie wyraźna. To co ich łączyło miało delikatny czerwony odcień, a numer był dosyć wysoki. Nagle coś mnie z tego wyrwało, kiedy Daisuke poklepał mnie po ramieniu i zarządził, że powinniśmy iść do klasy. Rozejrzałem się wokół, nikt chyba niczego nie zauważył.

W klasie podeszła do nas Alice i spoglądała zmartwiona to na mnie to na Daisuke. Zapytała, co się stało i czy może jakoś pomóc.

- Na ciągle łamane serce, chyba nic nie pomoże – odparł mój przyjaciel.

Spojrzałem na niego smutnym wzrokiem, prawda bolała, co z tego, że zawsze gdy Hamada była dla mnie miła ja robiłem sobie niepotrzebną nadzieję, którą niweczyła brutalnie rzeczywistość. Alice pochyliła się nade mną, zobaczyłem w jej oczach szczerą troską.

- Czy coś się zmieniło z twoimi bólami głowy? – zapytała szeptem.

- Rzeczy stają się wyraźniejsze – odpowiedziałem niepewny, czy o to jej chodzi.

Uśmiechnęła się delikatnie i poklepała mnie pokrzepiająco po ramieniu, jakby uznała moje słowa za dobry znak. Następnie wróciła do swojej ławki i zaczęła przeglądać notatki. Nie byłem pewny, co to oznacza i postanowiłem skupić się na lekcjach. Przynajmniej tyle mi zostało, poza zaakceptowaniem mojego dziwnego losu. Myślałem, że sytuacja z Hamadą będzie wystarczającym przeżyciem na ten dzień, ale gdy na przerwie wpatrywałem się w okno, ktoś stuknął mnie w ramię.

- Sugiyama, ktoś cię szuka i czeka na ciebie na korytarzu.

- Kto? – zapytałem.

- Jakbym sama wiedziała, to bym powiedziała – odrzekła Terada i odwróciła się na pięcie, najwyraźniej niezadowolona z roli posłańca, która jej przypadła.

Wyszedłem niepewnym krokiem z sali i zobaczyłem tego drania. Uśmiechnął się na mój widok, ale nie odwzajemniłem gestu, tylko podszedłem do niego z bojowym nastawieniem. Zauważyłem, że kilka osób na korytarzy nam się przygląda, odpuściłem sobie robienie sceny.

- Czego chcesz?! – zapytałem szeptem.

- Tylko to oddać – odpowiedział spokojnie i podał mi pojemnik w którym przed weekendem przyniosłem mu ciasto.

- A dzięki – odparłem nieco zaskoczony tym przecież normalnym gestem, ale zważając na jego opinię, miałem chyba to tego prawo. – Zapomniałem o tym.

- Stwierdziłem, że może się przydać, jeśli poproszę znowu o coś do jedzenia.

- Co tym razem? – westchnąłem ciężko.

- Jeszcze nie zdecydowałem – odparł niewinnie i wyjrzał za moje ramię, nagle jego uśmiech przybrał złośliwy ton.

- Kiyoshi co to ma znaczyć? – syknęła Alice, jeszcze nie widziałem jej wściekłej. – Powiedziałam ci, że masz się trzymać od niego z daleka.

Odwróciłem się w stronę jej głosu i chciałem powiedzieć coś na swoją obronę, widząc ją w takim stanie nie chciałem się jej narażać Poza tym wiedziałem, że to sprawia jej przykrość. Poczułem ciężar na ramieniu i spojrzałem w tamtą stronę, czemu znajdowała się tam ręka Konyi?

Rzucał Alice wyzywające spojrzenie, chciałem krzyknąć, że do końca już zgłupiał, ale byłem w zbyt dużym szoku. Tym większym, że mi to nie przeszkadzało, było to zadziwiająco przyjemne, jakby jego ramię idealnie wpasowywało się w moje. Przestraszyłem się własnych myśli i odsunąłem się od tego wariata. Zaciśnięte usta Alice nie zwiastowały nic dobrego, ale uratował mnie dzwonek.

- To pa – rzucił Konya do mojej siostry i odwrócił się w moją stronę, jego twarz znajdowała się zdecydowanie zbyt blisko. – Odezwę się później.


Cursed LinesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz