31

15.7K 631 32
                                    

Że co?!

Opadła mi szczęka.

Jak on śmiał się do mnie tak zwracać i to w obecności swoich podwładnych?

Po tylu emocjach, które mi zaserwował, nie byłam w stanie siedzieć cicho i znosić z pokorą podobne traktowanie. I choć faktycznie nie miałam innych planów niż leżenie pod kocem z książkami, które miały oderwać mnie od popapranej rzeczywistości i zwierzakami grzejącymi moje stopy, nie zamierzałam mu ulegać, zwłaszcza ze względu na formę, jaką względem mnie zastosował. On naprawdę sądził, że będę dostępna na każde jego skinienie i to tuż po tym, jak za jego sprawką najlepsza przyjaciółka kazała mi spadać i teraz miesiącami będę ją błagać o wybaczenie?

Chyba zwariował!

– Nie jestem pana własnością, prezesie – zasyczałam wściekle.

Towarzyszący Mc Millanowi mężczyźni zamilkli i wbili w nas ciekawskie spojrzenia. Tym razem miałam to gdzieś, tak bardzo zirytował mnie Geoffrey.

Jeff popatrzył na mnie zaskoczony. Nie przywykł do odmowy. W swoim luksusowym świecie był traktowany jak król, tymczasem ja się mu postawiłam, ale nie mogłam dopuścić do tego, by wszedł mi na głowę i traktował jak niewolnicę.

– Moją nie – odpowiedział po chwili gniewnie. – Ale tej firmy już tak. Należysz do MMC i póki jesteś w jej zespole, twoim obowiązkiem jest godnie ją reprezentować. Dzisiejsze wyjście traktuj jako służbowe.

Byłam zła, wściekła, rozżalona. W tej chwili na równi nienawidziłam go, co mi się podobał. Ale nie miało to żadnego znaczenia, bo Geoffrey użył argumentów, z którymi nie byłam w stanie polemizować. Praca była dla mnie bezcenna. Nie mogłam jej stracić, a sprytny prezes MMC doskonale zdawał sobie z tego sprawę i wykorzystywał moją słabość do swoich celów.

Powinnam kopnąć go w tyłek!

Seksowny tyłek.

Ech.

– Dobrze. Będę gotowa na dziewiętnastą – westchnąłem zrezygnowana, po czym dodałam ciszej, tak, by tylko on usłyszał moje słowa: – Ale idę tam tylko ze względu na pracę, nie dla ciebie.

Jeff momentalnie rozpogodził oblicze, po czym sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej portfel.

– Proszę – powiedział, sięgając do niego, by następnie położyć na blacie przede mną złotą kartę kredytową.

Gapiłam się na nią zaskoczona.

– Co to? – zapytałam zdławionym głosem.

– Twoje kreacja, fryzura, paznokcie, depilacja, taksówka, by dojechać do sklepów i salonów kosmetycznych. Co tylko będzie ci potrzebne, by się przygotować na wieczór – odpowiedział. – Korzystaj do woli.

– Jeff! – fuknęłam do niego, znów tak, by słyszał mnie tylko on. – Miałam nie być utrzymanką, a to zakrawa na sponsoring. – Przesunęłam kartę z powrotem w jego stronę. Niech ją zabierze i przestanie się wydurniać.

– To nie kasa dla utrzymanki – odparł z tym swoim diabolicznym uśmiechem, który, czemu nie dało się zaprzeczyć, dodawał mu uroku. – A inwestycja w pracowniczkę. Wierzę, że dobrze spożytkujesz te pieniądze, Ario i będziesz dziś wieczorem moją drogą do sukcesu.

Odwrócił się na pięcie i przedzierając się przez morze kwiatów ruszył w stronę wyjścia. Członkowie jego świty jeszcze chwilę stali, gapiąc się na mnie. Dopiero gdy prezes był już przy szklanych drzwiach, pospiesznie pobiegli za nim.

Siedziałam w bezruchu jeszcze długo po jego wyjściu i obracałam nerwowo w dłoniach złotą kartę.

To była pokusa.

Czy ją przezwyciężę?

Finansową na pewno, nie miałam co do tego wątpliwości, bo nie lubiłam zaciągać długów. Gorzej jednak było w przypadku Jeffa. Powinnam traktować go jako niedostępny cel i zadufanego w sobie paniczyka, tymczasem wbrew wszelkiej logice jego arogancki i butny sposób bycia zaczynał mi się podobać.

To źle...

Bardzo źle.

Nie mogłam mu znów ulec, bo to zwiastowało kolejne kłopoty.

Tylko jak można było zachować zimną krew, gdy igrało się z samym diabłem?

Do mojego biura, ale już - PREMIERA 29.01.2025Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz