5

19.8K 706 133
                                    

            Cały ranek trwałam w gorączce. Wciąż myślałam o moim wczorajszym wieczorze oraz o moim wybawcy. Wciąż także zastanawiałam się czy pomysł z esemesem faktycznie jest dobry. Czułam jednak, że jeśli poświęcę jeszcze więcej czasu na dywagacje o nim, nic z tego nie będzie. Bo zje mnie stres. Pen miała rację trzeba było kuć żelazo póki gorące i nie roztrząsać tego zanadto, bo tylko mogło mnie to zdemotywować, a przecież Greg był idealny. Przystojny. Jasnowłosy, O skandynawskiej urodzie, jak lubiłam, jako wierna fanka Thora. W dodatku wykazał się rycerskością. I, co chyba najważniejsze, według informacji od Penny, był KAWALEREM!

To taka rzadkość wśród trzydziestolatków. A zwłaszcza wśród tak urodziwych trzydziestolatków, jak on.

Nie mogłam zwlekać, bo jeszcze lalka pokroju Amber zgarnie mi go sprzed nosa. Większość kobiet z MMC wzdychało do niego lub do prezesa. Poza tym naprawdę byłam mu wdzięczna za wczorajszą troskę i opiekę, do których nie przywykłam. Bezinteresownie mi pomógł, a potem zapewnił rozrywkę, która odegnała moje myśli od paskudnego wydarzenia w klubie. Bo nawet jeśli moja wyobraźnia podkoloryzowała fakty, jak to sugerowała Penny, wciąż czułam na sobie dotyk obmierzłych łapsk Billy'ego i wzdrygałam się na samą myśl o tym obleśnym typie.

Znalazłam torebkę i wyciągnęłam z niej służbową komórkę, której praktycznie nie używałam.

Dziękuję za ratunek, napisałam wiadomość.

Nie. Zbyt formalnie.

Dzięki.

Tak lepiej, ale zdecydowanie za krótko, dlatego zmieniłam na:

Dzięki za wczoraj.

I co teraz? Chyba powinnam sformułować zaproszenie. Tylko jak je wyrazić, by nie wyjść na zdesperowaną, choć faktycznie zdesperowaną byłam? Nie chciałam jednak, by się tego domyślił. Nigdy nie zapraszałam chłopaka na randki. W moim rodzinnym miasteczku w Oregonie hołdowano staromodnym tradycjom. Nie do pomyślenia więc by było, żeby to dziewczyna robiła pierwszy krok. Arthur nim okazał się dupkiem nad dupkami ubiegał się o mnie, nie odwrotnie. Teraz jednak żyłam w wielkim mieście i tak, jak powiedziała mi Pen, to rządziło się innymi, nowoczesnymi zasadami. Musiałam się dostosować i zmienić sposób myślenia na bardziej światowy, dlatego ostatecznie napisałam esemesa o następującej treści:

Dzięki za wczoraj. Chciałabym Ci się jakoś odwdzięczyć. Może drink wieczorem?

Tak było najlepiej. Najbezpieczniej. Nie wyglądało też na akt żałosnego podrywu ze strony zbliżającej się do trzydziestki singielki, a brzmiało raczej neutralnie. Niczym zaproszenie dobrego kolegi do pubu. Chyba?

Z drugiej strony czy chciałam, by tak to brzmiało? I czy faktycznie chodziło mi wyłączenie o koleżeństwo?

Nie. I tu Penny miała rację. Pragnęłam bliskości z mężczyzną i miałam dość samotności. Już nie chciałam być sama w swojej pustelni, a we dwoje i jeśli niczego nie zmienię i nie zrobię pierwszego kroku, tam gdzie mógłby on zostać zrobiony, za dwa lata, w moje trzydzieste urodziny będę je świętować z psem i kotem.

Nie. Dość tego! Czas się ogarnąć.

I ta myśl sprawiła, że postanowiłam posłuchać sugestii przyjaciółki i faktycznie, choć tego nie cierpiałam, zrobić sobie selfie. W tym celu nałożyłam na twarz mocniejszy makijaż niż ten, który na co dzień nosiłam do pracy, pomalowałam usta na karminowy odcień i rozpięłam kilka guzików mojej formalnej koszuli, tak, aby na zdjęciu widać było rowek między zbyt wielkimi moim zdaniem piersiami oraz kawałek koronki stanika.

Wybrałam koszulę, bo kojarzyła mi się z elegancją i obowiązkowym w naszej firmie uniformem, a jednocześnie nadawała się do przedstawienia w nieco bardziej frywolnej wersji. Nie włożyłam za to spódnicy, pozostając jedynie w koronkowych figach i zakloanówkach, bo nie widziałam sensu w mięciu przygotowanej na poniedziałek ołówkowej spódnicy, skoro to miało być tylko zdjęcie portretowe. Nóg i tak na nim nie będzie widać. Włosy, które normlanie wiązałam, bo taki był wymóg względem pracownic MMC, puściłam luźno na ramiona. Wyczesałam je dokładnie i ułożyłam w grube fale.

– Nie jest źle, prawda? – zapytałam psa, który leżał na podłodze obok lustra, podczas gdy Honey drażniła się z nim, starając się uderzeniami łapką w nos zmusić go do zabawy. Moon pomerdał ogonem. Mając jego przyzwolenie zaczęłam robić sobie zdjęcia. Zrobiłam kilka ujęć, z których wybrałam najlepsze. Nie było to łatwe, bo nigdy nie uważałam się za królową piękności. Czułam się przeciętna i nijaka. Mimo to zależało mi na zrobieniu dobrego wrażenia na mężczyźnie, dlatego skrycie modliłam się, że któreś z nich wystarczy, by wywrzeć na Gregu odpowiednie wrażenie. Prócz takich z twarzą, machnęłam kilka w całości, pokazując przy tym nogi. Aż mnie kusiło, by mu je wysłać. Paradoksalnie te fotki wyszły mi najlepiej i tak... kokieteryjnie. Pen zapewne, by mi przyklasnęła. Postanowiłam ją wkręcić, udając, że jestem zainteresowana jej poradą.

Dołączyłam więc selfie oraz zdjęcie całej mojej sylwetki do napisanej przeze mnie treści, dodając do niej pytanie: Które lepsze – grzeczne czy niegrzeczne?, po czym zaczęłam szukać w kontaktach Penny Malic. W tym momencie moja kotka Honey dopięła swego i Moon poderwał się z ziemi, rzucając się za nią w pościg. Oba zwierzaki przebiegły mi pod nogami w szaleńczej gonitwie, przez co straciłam równowagę, a telefon wypadł mi z ręki. W ostatniej chwili złapałam za oparcie pobliskiego krzesła, dzięki czemu udało mi się uniknąć upadku. Okrzyczałam zwierzęta, by się uspokoiły i wyrzuciłam je z sypialni, następnie sięgnęłam po komórkę. Ze zdumieniem stwierdziłam, że moja wiadomość została wysłana. Musiałam nieświadomie nacisnąć przycisk i wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że wiadomość z frywolnymi zdjęciami nie poszła do Penny czy Grega, jak chciałam, a do Geoffreya Mc Millana.

Do Geoffreya?!

Nie, nie, tylko nie to!

Przecież Geoffrey Mc Millan był prezesem. Najważniejszą osobą w naszej firmie. Milionerem i samym bogiem w naszej korporacyjnej rzeczywistości. W dodatku totalnie mi obcym i odległym, a ja... głupia, naiwna ja, wysłałam mu właśnie zaproszenie na drinka! I półnagą fotkę, która nie miała prawa ujrzeć światła dziennego. Ona była tylko dla mnie i dla Penny. Nawet nie dla Grega...

Boże, Boże, Boże...

Miałam ochotę się rozpłakać.

Co ja zrobiłam? Co ja najlepszego zrobiłam?!

Zaczęłam rozpaczliwie pisać kolejnego esemesa:

Szefie, bardzo przepraszam. Zaszła pomyłka. To zaproszenie...

Przerwał mi dźwięk przychodzącej wiadomości:

Zdecydowanie to niegrzeczne – świetne nogi. O 19:00 podjadę po Ciebie. G.

O Boże...

Boże, Boże, Boże.

Opadła mi szczęka.

Wielki Geoffrey Mc Millan zgodził się na randkę ze mną! Nie byłam w stanie dłużej ustać, dlatego osunęłam się na krzesło i tak siedziałam przez kilka minut, gapiąc się tępo w ekran smartfona.

Do mojego biura, ale już - PREMIERA 29.01.2025Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz