27.

581 24 7
                                    

William

♤♤♤

— Chłopaki, musimy wykorzystać to, że Eva, wprowadziła Reeda w błąd, mam dość tego chuja, muszę go w końcu udupić. — Od soboty minęły zaledwie trzy dni, a w głowie ciągle mam słowa żony, o tym jak wielkim ślepcem jestem. Ma rację.

— Zostało nam niewiele dni, musimy działać szybko, ale z rozwagą. — Liam, z ręką w temblaku przechadza się po moim klubowym biurze. — Jeszcze dzisiaj trzeba puścić szczura, że udało nam się przyspieszyć dostawę dla Garrido. No właśnie, kurwa Garrido, co z nim?

— Na razie spokój. Pewnie myśli, że wystarczająco nas przestraszył strzelaniną w willi. Ma skurwiel tupet — odpowiada Levis, kręcąc w głową.

Żaden z nas dalej nie potrafi zrozumieć, jak to się mogło stać?!

— Zajaramy? — Louis, wyciąga przezroczysty woreczek z ciemnych jeansów, rzucając go na czarne biurko. — Muszę zresetować głowę.

— Tym gównem chcesz to zrobić? — pytam, unosząc brwi w zdziwieniu. — Nie słyszałeś brata? Musimy działać z rozwagą.

— Ej, czekaj to nie głupi pomysł. — Levi, wstaje z kanapy, siadając na ciemnym fotelu przy moim biurku. — Zrobimy pseudo imprezę, będziemy udawać najebanych, żeby wyszło naturalnie jak któryś z nas coś chlapnie. Wszyscy dobrze wiedzą, że informacje o dostawach od czasu numeru z Reedem, są bardzo pilnowane. — Patrzy na każdego z nas po kolei. — Pomyślcie, gdyby Liam, niechcący - na to słowo, robi w powietrzu symbol palcami, sugerujący cudzysłowów - coś powiedział pod wpływem, byłoby bardziej wiarygodnie, a wieść szybko dotarła by do tego jebanego, padalca z kompleksem wielkości.

— Co ty pieprzysz Levi, wszyscy wiedzą, że nie pozwalam sobie na takie błędy — wzdycham zmęczony tym całym kombinowaniem.

— Nie pierdol, William. Nie pozwalasz sobie na takie błędy? To jakim cudem zajebali ci towar wart kilka milionów? Co?

Nastaje cisza, mieli rację. Levis oraz Eva, pokazywali większą trzeźwość umysłu niż ja. Prawda jest taka, że nigdy nie powinienem dopuścić do tego, aby ktoś choćby przez chwilę pomyślał, żeby mnie okraść, a tym bardziej to zrobić.

— Dobra, zapalimy, a później pójdziemy do naszej sali się napić. Tylko, kurwa panowie z umiarem, mamy udawać — zgadzam się na plan Powellów, bo co mam niby do stracenia?

— Nie podoba mi się ten pomysł — wtrąca się Liam. — Możemy inaczej to rozegrać, co wam da, że się dzisiaj upodlicie?

— Kto mówi o upodleniu, połączymy przyjemne z pożytecznym, tyle. Nie pierdol, że nie masz tego wszystkiego dość, bracie?

— Mam, kurwa i to bardzo, ale takie jest nasze życie, to jego część, wiedzieliśmy jak to działa. Zawsze mogliśmy umyć rączki i zasiąść w zarządzie jakiejś korpo firmy dla piździelcow, a bawimy się w mafiozów.

— My się w nich nie bawimy, Liam my nimi jesteśmy. I mów co chcesz, ale tego nie zmienisz, bo od małego, każdego z nas szkolono na żołnierza mafii, po to aby w przyszłości być jej bossem. Tak samo ojciec Williama, jak i nasz, płodzili synów, aby przedłużyć dziedzictwo. Nie zmienisz przeznaczenia, możesz się z nim tylko pogodzić, albo je wyprzeć. Wybór należy do ciebie. — Levis, podchodzi do starszego brata, w międzyczasie zgarniając woreczek z marihuaną z biurka.

— Jesteś taki mądry, bo tobie dali wybór, a ja i Louis musimy siedzieć w tym głównie jako następcy, wkurwia mnie to, wiesz?

— Co nie zmienia faktu, że nadal siedzę w świecie mafii. Mam krew na rękach i muszę przekupywać policję całego stanu, żeby nie wjebali mi dożywocia. Jeśli ci tak źle, to pakuj się i wypierdalaj z powrotem do Niemiec, na chuj tu siedzisz i marudzisz jak pizda? — Nie wiedząc dlaczego, postawa Levisa, nagle zmienia się względem brata, co wprawia mnie w szok, ponieważ rzadko się to zdarzało. — Wiesz co, braciszku? Mnie pasuje takie życie, lubię się bić, okaleczać ludzi i czuć adrenalinę. Kocham widok krwi na moich knykciach i strach w oczach człowieka, którego wiem, że pozbawię życia. Podnieca mnie ból, który sprawiam złym ludziom rozumiesz?

W samym środku piekłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz