15.

408 17 7
                                    

Eva
♧♧♧


Z salonu dobiega mnie radosny, kobiecy śmiech. Ostatnie dni ten dom spowiły cisza, mrok oraz cierpienie. Williama nie było, a ja zamknęłam się w swoim świecie. Przyparta do muru, chciałam umrzeć, nie mając siły na to, co przyniesie jeszcze los.

Kiedy ojciec zobaczył nagranie ze ślubu wpadł w szał. Myślał, że spiskowałam z Williamem. Kiedy  dostałam zdjęcie Dayana, z ręką w gipsie, serce pękło mi po raz drugi, poniewaz pierwszy raz stało się to zaraz po tym, jak usłyszałam te wszystkie słowa z ust ukochanego.

Jestem dla niego nikim. Zerem. Kurwą, która go zraniła. Choć to bardzo boli, rozgrzeszam go, ponieważ wiem, jak to wygląda. Miał prawo wpaść w szał, dziwię się tylko, że jeszcze mnie nie zabił, bo na nic innego nie zasługuję.

Doktor Collins, spędził u nas kilka godzin, doprowadzając moje ciało do jako, takiego użytkowania. Dzięki kroplówkom wróciło mi nieco siły, ale efekty ostatnich dni, które spędziłam w łóżku jeszcze jakiś czas będą widoczne na moim ciele.

— Dzień dobry. — Wchodzę do salonu, z przyklejonym, sztucznym uśmiechem. 

Gra rozpoczyna się właśnie teraz.

— O Boże! Czy to… — Nieznajoma kobieta wstaje z krzesła i patrzy na mnie jakby zobaczyła ducha.

— Tak, mamo Eva Reed. — William, potwierdza jej przypuszczenia. — Właaciwie, teraz już Shelley.

— Umiesz mnie zaskakiwać, synu. — Podchodzi, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie potrafię wyczytać nic z jej pięknej twarzy. — Chodź tu do mnie. — Zamyka mnie w ciasnym uścisku drobnych ramion.

— Pewnie nie jest pani, zadowolona z wyboru syna? 

— Dziecinko, to jego życie, skoro wybrał ciebie, miał ku temu powód. Mam tylko nadzieję, że nie będzie z tego problemów, dobrze znam twojego ojca, i wiem jaki stosunek ma do Williama. — Ciepła dłoń kobiety znajduje się na moim policzku. — Pamiętam twoją matkę, jesteś taka do niej podobna.

— Mówią, że najbardziej z całego rodzeństwa. — Uśmiecham się nieśmiało na to porównanie.— To samo mogę powiedzieć o pani i Williamie.

Rzeczywiście wyglądają jak swoje klony. Podobieństwo jest uderzające, zwłaszcza ich oczy są niemal identyczne.

— Mów do mnie Eleonor, jesteśmy już rodziną. — Kobieta wraca na swoje miejsce przy stole.

Siadam, jak na przykładną żonę przystało tuż obok męża, który wygląda o niebo lepiej niż rano. Ma na sobie białą koszulę, której rękawy są podwinięte i czarne jeansy. Równo przystrzyżony zarost oraz nienagannie zaczesane włosy do tyłu, z których pojedyncze kosmyki opadają na czoło.

— Dzień dobry, kochanie. — Nachylam się do niego,  całując delikatnie w usta.

— Dzień dobry — odpowiada z wymuszonym uśmiechem.

— To co, dzieciaki? Nie było mnie na ślubie, więc musimy zorganizować przyjęcie z tej okazji, nie odpuszczę wam. — Eleonor nabija na widelec kawałek mięsa po czym wkłada go do ust.

— Kurwa, kolejne przyjęcie, daruj sobie mamo. 

— Jakie przyjęcie? Kolejne? A kiedy było to poprzednie? — dopytuję, nakładając na talerz sałatkę.

W samym środku piekłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz