Rozdział czterdziesty trzeci

664 64 6
                                    

Victor

Krew szumiała mi w uszach, a serce waliło, jakby zaraz miało wyrwać się z piersi. Obraz przede mną wydawał się zamazany, nierealny. Sofia leżała na posadzce, jej ciało poskręcane bólem, blada skóra pokryta szkarłatem.

Opadłem na kolana przy niej, dłonie mi drżały, choć tego nie czułem. Popatrzyłem na jej twarz, na przymknięte powieki, na ślad krwi wypływającej z ust. Kurwa. Czułem, że moje ciało jest spięte jak struna. Chciałem działać, chciałem coś zrobić, ale w głowie miałem pustkę. Czułem tylko tę obezwładniającą panikę.

– Oddychaj! – zawołałem, wciąż próbując złapać ją za ramiona, wstrząsnąć nią, zmusić, żeby spojrzała na mnie.

Jej powieki drgnęły, słaby ruch, ale napawał mnie głupią nadzieję. Desperacko szukała powietrza, ale było jasne, że nie miała go dość.

Nie zostawiaj mnie! – mój głos był ostry, zbyt głośny, desperacja przebijała się przez każde słowo. – Patrz na mnie!

Spojrzałem na jej klatkę piersiową, na powiększającą się plamę krwi na jasnym swetrze. Kurwa, było jej za dużo.

– Gdzie jest Sall?! – wrzasnąłem w przestrzeń, ale ledwo docierało do mnie, co robię, gdy desperacko starałem uciskać ranę. – Sall!

Czas znowu zaczął się rozciągać, sekundy zdawały się wiecznością. Czułem gorące łzy pod powiekami, choć nigdy bym się do tego nie przyznał. Zacisnąłem szczęki, zasłaniając własnym ciałem przed resztą. Nikt nie miał prawa jej tak widzieć. Nikt nie miał prawa widzieć mnie takiego.

– Aniołku, słyszysz mnie? – szepnąłem teraz, jakby ciszej, łagodniej, choć w moim wnętrzu wrzało. – Nie możesz odejść... potrzebuję Cię tutaj do diabła.

Nie odpowiedziała. Jej oddech był nieregularny, słaby. Wtedy kątem oka zobaczyłem Salla, który przepychał się przez tłum. Jego oczy od razu przepełnił strach na widok Sofii, ale był profesjonalistą. Ukląkł przy niej, sprawdzając puls, przyglądając się obrażeniom.

– Sall! – niemal warknąłem jego imię. – Zrób coś.

Jego oczy spojrzały na mnie, szybkie, oceniające. Wiedział, że teraz nie miałem cierpliwości. Ani marginesu na błąd. Zaczął działać natychmiast, rozcinając jej ubranie, przyciskając ręcznik do rany.

– Kula utkwiła w płucu. Straciła dużo krwi. – mówił to szybko, analizując sytuację na bieżąco. – Musimy ją stąd zabrać, natychmiast.

Czas znowu przyspieszył. Wstałem, odruchowo wydając rozkazy.

– Marcello! Przygotuj samochód! Musimy jechać do szpitala.

Marcello, który do tej pory stał z boku, patrząc na chaos, ruszył natychmiast, podnosząc telefon do ucha. Capo, sprawca całego tego zamieszania, leżał na ziemi przytrzymywany przez trzech żołnierzy.

- Skujcie to ścierwo, zajmę się nim później.

Najważniejsza była teraz ona.

Schyliłem się, żeby podnieść jej bezwładne ciało. Nawet wtedy, kiedy była tak blisko śmierci, wydawało mi się, że czułem bijące od niej ciepło. Nie możesz umrzeć. Nie teraz. Zaklinałem w myślach rzeczywistość.

– Trzymaj się, Aniele. – szeptałem cicho, bardziej do siebie niż do niej, kiedy wychodziliśmy z magazynu. Noc była chłodna, a powietrze niosło ze sobą zapach wilgoci. Wsunąłem się do czekającego samochodu.

Sall był już w środku, rozkładając sprzęt medyczny. Każda sekunda się liczyła. Ostrożnie położyłem ją na tylnej kanapie, cały czas trzymając jej dłoń, jakbym mógł utrzymać ją przy życiu jedynie siłą woli.

Zniszczenie - Seria Sergata / 18+ age gapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz