65 ✉

14.5K 1K 52
                                    

*Lucy*

Dzisiaj są urodziny Luke'a, więc właśnie jestem w drodze do jego miejsca zamieszkania. Zaplanowałam coś i wtajemniczyłam w to chłopaków.

Wyszłam wcześnie, bo muszę być u nich, zanim Luke wstanie. Nie musiałam się za bardzo spieszyć, bo z tego co wiem, chłopak wstawał zazwyczaj późno. Nasze domy są całkiem daleko od siebie, więc zrobiłam sobie dłuższy spacerek.

Po około 40 minutach dotarłam na miejsce. Podeszłam do drzwi i zapukałam lekko. Czekałam chwilę, ale w końcu drewniana powłoka zaczęła się uchylać. Już zaraz stał przede mną lokowaty. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i przytuliłam go na przywitanie.

-Wejdź, już wszyscy czekają... Tylko musisz być cicho, żeby nie obudzić blondyny -zaśmiał się i wpuścił mnie do środka.

Udałam się do salonu, gdzie chłopaki już siedzieli. Jak zwykle zostałam przywitana uściskami i histerią, że to naprawdę jestem ja.

-Macie wszystko? -zapytałam z uśmiechem na twarzy i usiadłam na kanapie.

-No oczywiście, zaraz przyniosę -Calum wstał i ruszył do kuchni. Po chwili wrócił z średniej wielkości białym kartonem i balonami w ręce.

-Świetnie! -klasnęłam w dłonie i wzięłam od niego tekturowe opakowanie.

Położyłam je na stole i powoli otworzyłam. Wszystko się zgadzało. W środku znajdował się tort w kształcie pingwina, którego dziób służył jako świeczka. Na jego brzuchu był napis "Happy Birthday Luke". Wszystkie dodatki były zrobione z czekolady, więc można było je później zjeść.

-Mike, mógłbyś przynieść talerzyki? Wiesz, takie małe, na tort... -jemu trzeba było tłumaczyć wszystko powoli, ze szczegółami, bo inaczej mógł nie zrozumieć.

-Jasne! -uśmiechnął się szeroko i pobiegł po to, o co go prosiłam. Tak przynajmniej myślę.

-No to Michael przyniesie talerzyki i możemy... -moją wypowiedź przerwał trzask z kuchni.

Wszyscy popatrzyliśmy na siebie, a następnie ruszyliśmy w stronę,  z której dobiegł hałas. Weszliśmy do pomieszczenia i zobaczyliśmy tęczowego z łapką na muchy w ręce, skulonego w kącie.

-Co ci jest? -zaśmiałam się, widząc tą sytuację. Wyglądał jak małe, zagubione dziecko, które żeby się bronić używa sprzętu do zabijania much.

-B-bo tam... Tam... Tam jest motyl! -zaczął się drzeć i wskazywać na ścianę.

Spojrzeliśmy w tamto miejsce. Siedział sobie mały, kolorowy motylek. Nie wiem, co w tym strasznego. Wywróciłam oczami i tworzyłam okno, a po chwili owad wyleciał na zewnątrz. Przyglądałam się przez chwilę jak odlatuje, po czym wzrokiem wróciłam do Michael'a.

-Co ci odwaliło? To był zwykły motyl -mówiłam, wymachując rękami.

-To był straszny motyl! Jego oczy patrzyły na mnie groźnie! Chciał mnie pożreć żywcem! -wydzierał się na całe mieszkanie. Prawdopodobnie słyszeli go też sąsiedzi.

-Nie drzyj się tak... -wtrącił się Calum, krzycząc szeptem.

-Bo co? -ten aka małe zagubione dziecko wstał z miejsca.

-Bo gówno -jak zwykle przejmujące odpowiedzi Azjaty.

-Zaraz będziesz miał na mordzie... Znowu... -po tym wszyscy tam zebrani, oprócz ciemnowłosego, wybuchęli śmiechem.

Wyobrażałam sobie Caluma z twarzą w gównie. Nie mogłam się opanować. Przez cały czas śmiałam się, nie mogąc złapać oddechu. Trzymałam się za brzuch, bo po dłuższym czasie spędzonym na śmianiu się, zaczął mnie boleć.

-Obudziliście mnie śmie... Lucy?! -usłyszałam za sobą głos Luke'a.

Zapewne obudziły go krzyki i nasze śmiechy. Ale to nie tak miało być... Mieliśmy mu zrobić niespodziankę. To wszystko przez Michael'a... Tak, zrzucę winę na niego.

Obróciłam się szybko w stronę blondyna. Na jego twarzy można było zauważyć uśmiech, ale też zdziwienie. Zmarszczył brwi, patrząc na mnie.

-Wszystkiego najlepszego? -uśmiechnęłam się lekko.

KIK ✉ || L.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz