66 ✉

15.3K 968 235
                                    

*Luke*

Spałem sobie smacznie. Śniła mi się kraina cała z pizzy. Był tam pizzowy zamek, w którym mieszkałem. Wokół niego była fosa, wypełniona sosem pomidorowym, a w niej pływały małe, słodkie pingwinki. Właśnie przyszedł do mnie pizzowy Michael. Już miałem go zjeść, gdy nagle usłyszałem huk. No i po wszystkim... Wybudziłem się z mojego pięknego snu. Otworzyłem powoli oczy, następnie przecierając je rękoma. Podniosłem się na łokciach i rozglądając po pokoju, westchnąłem głęboko. Usiadłem na łóżku, zastanawiając się, czy na pewno chcę wstać. Po chwili usłyszałem krzyki, które najprawdopodobniej należały do Michael'a. Śmieć już z samego rana musi drzeć tą papę. Muszę zrobić z nim porządek.

Wstałem i skierowałem się do szafy. Szybko ubrałem się w jakieś rurki i zwykłą koszulkę. Jeszcze zaspany skierowałem się do kuchni, bo oczywiście musiałem coś zjeść.

-Obudziliście mnie śmie... -zacząłem mówić, wchodząc do pomieszczenia, ale nagle zauważyłem coś dziwnego. Ktoś stał tam z nimi i miał długie włosy. Nie przypominam sobie, żeby któryś z tych idiotów aż tak się zapuścił. Dopiero po chwili, kiedy się rozbudziłem, zdałem sobie sprawę, że to moja dziewczyna -Lucy?!

Ciemnowłosa odwróciła się do mnie. Widziałem, że się denerwuje, tylko nie za bardzo wiedziałem czym.

-Wszystkiego najlepszego? -uśmiechnęła się lekko.

-Kotku! -przytuliłem ją mocno -kiedy przyszłaś? Mogłaś mnie obudzić...

-No właśnie nie mogłam... To... No... To miała być niespodzianka... -popatrzyła na mnie smutno.

-Ale co? Jak? Nie rozumiem... -zmarszczyłem brwi, patrząc na wszystkich. Po chwili zorientowałem się, że nie ma z nami Ashtona. Gdzie on znowu polazł?

Nikt nie zdążył odpowiedzieć na moje pytanie, bo do kuchni wszedł lokowaty, trzymając coś w rękach. Reszta stanęła obok niego i zaczęła śpiewać mi różne piosenki urodzinowe. Dopiero zorientowałem się, że to co trzyma Ash to tort i do tego w kształcie pingwinka! Ale zaraz... Czemu oni to wszystko zrobili... Stałem tam, zastanawiając się nad tym. Dopiero po chwili mnie olśniło... Dzisiaj jest 16 lipca! Moje urodziny! No właśnie! Wszystko jasne...

Po zaśpiewaniu tych wszystkich urodzinowych pioseneczek, Ash postawił mojego pingwina na stole. Wszyscy złożyli mi życzenia, przytulali i takie tam.Zdmuchnąłem świeczki, myśląc życzenie, którego i tak wam nie powiem, bo się nie spełni. Po tym kazali mi pokroić tort.

-Ale ja nie mogę... Nie mógłbym zrobić krzywdy pingwinkowi... -patrzyłem na nich z nadzieją, że ktoś zrobi to za mnie.

-Dobra, daj ten nóż... Ja pokroje... To będzie dla mnie przyjemność -Calum wyrwał mi to okrutne narzędzie tortur i z miną szalonego naukowca zaczął ćwiartować mój torcik.

Już po chwili wszyscy mieli nałożony na talerzyku swój kawałek. Muszę przyznać, że był nawet dobry. Na ogół nie przepadam za tortami, ale ten mi tak posmakował, że byłem w stanie zjeść cały sam.

-Mam coś dla ciebie, tylko będziemy musieli wyjść z domu -usłyszałem głos mojej dziewczyny. Popatrzyłem na nią zdziwiony.

-A co to jest? -usmiechnąłem się szeroko. Lubię niespodzianki, no ale i tak wolę wiedzieć co zamierza zrobić.

-Zobaczysz -zaśmiała się cicho -Zaraz będziemy musieli wychodzić, więc się przygotuj

-Ja już jestem gotowy -położyłem ręce na biodrach dziewczyny, wcześniej odkładając talerz na stół.

-No to idziemy -zdjęła moje łapki i poszła do korytarza.

Ruszyłem za dziewczyną, żegnając się z chłopakami. Założyłem buty i podszedłem do Lucy.

-Gotowy? -zapytała z uśmiechem na twarzy.

-Gotowy -odwzajemniłem uśmiech i splotłem nasze palce.

Wyszliśmy z domu i już byliśmy w drodze do... sam nie wiem czego... Dziewczyna prowadziła, a ja tylko szedłem za nią, myśląc gdzie mnie zabiera. Męczyło mnie to przez całą drogę. W końcu zatrzymaliśmy się przed zoo.

-Znowu do zoo? -westchnąłem głęboko.

-Oj nie marudź... Jeszcze nie wiesz co mam zamiar zrobić... -pociągnęła mnie do środka.

O dziwo nie szliśmy oglądać zwierząt, tylko ruszyliśmy w stronę jakiegoś pomieszczenia. Weszliśmy tam i przywitał nas taki miły pan. Dowiedziałem się, że jest specem od pingwinów. Opowiedział nam o nich dużo rzeczy. Muszę przyznać, że większości z nich nie wiedziałem... A to dziwne...

-Może chciałbyś potrzymać pingwina na rękach? -zapytał ciemnowłosy po opowieściach.

-MOGĘ? -zapiszczałem podekscytowany.

-Jasne... Chodźcie za mną.. -ruszył trochę dalej, gdzie było wejście na wybieg pingwinów. Weszliśmy tam i od razu te nielatające ptaki podbiegły do nas. Ten pan, którego imienia nie znam, wziął jednego na ręce i podał mi.

-O MÓJ BOŻE! MAM PINGWINKA NA RĘKACH! -gdybym mógł to skakałbym ze szczęścia.

Kątem oka widziałem jak moja dziewczyna śmieje się pod nosem. No fakt... Widok takiego dzięwiętnastolatka z pingwinem na rękach musiał być komiczny. Jeszcze ja szczerzyłem się jak głupi... Już miałem coś powiedzieć, gdy nagle poczułem jakieś dziwne ciepło na ręce. Zmarszczyłem brwi i spojrzełem w dół. No nie... Pingwin skupciał się na mnie! Najlepszy dzień ever!

-E... Bo... Bo ten... Ten ptaszek zrobił mi kupkę na rękę...- podniosłem wzrok na bezimiennego faceta.

-Oj ja przepraszam... -zabrał tą czarno-białą słodkość i postawił spowrotem na ziemi -zapraszam za mną... Tam możesz się umyć...

Poszliśmy za nim do nawet sporej łazienki. Dla personelu luksus, a dla odwiedzających toi-toi stoi... Ja nie wiem jak to jest na tym świecie.

Niechętnie umyłem rękę. Chciałem, żeby ta kupka tam została... W końcu zrobiło ją najlepsze zwierzę na świecie! Ale cóż... Lajf is brutal...

-I to chyba koniec naszej wycieczki... -podeszła do mnie Lucy.

-Dziękuję... Było świetnie... -przytuliłem ją mocno.

-Może pójdziemy jeszcze coś zjeść? Dzisiaj jadłeś tylko tort... -popatrzyła na mnie, wciąż mając ręce oplecione wokół mojej szyi.

-Który muszę przyznać był pyszny -zaśmiałem się, kładąc łapki na biodrach dziewczyny -A coś zjeść możemy iść... Bo rzeczywiście jestem trochę głodny...

-No to idziemy -złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia.

Udaliśmy się do pizzeri. Zamówiliśmy sobie dużą pizzę, ale i tak zjadłem prawie całą sam. W między czasie rozmawialiśmy ze sobą i w końcu dowiedziałem się co to były za krzyki. Głupi Michael... Lucy tak się starała, a on wszystko popsuł...

Po zjedzeniu, odprowadziłem dziewczynę do domu. Nie chciałem się z nią rozstawać, ale mówiła że musi wracać... Skoro musi to trudno... Ja sam też ruszyłem to mieszkania, gdzie zamierzałem rozprawić się z tym idiotą Michael'em.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jaki długi rozdział ;o

KIK ✉ || L.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz