ROZDZIAŁ 6.4

10.3K 910 29
                                    


Leżałam na kanapie, tępo wpatrując się przed siebie. Dante stał kilka kroków ode mnie, oparty o ścianę, z założonymi rękoma oraz ściągniętymi brwiami.

– Powiesz mi co się stało?– zapytał spokojnym głosem, ale z powodu panującej ciszy jego głos brzmiał bardziej jak wrzask.

Chciałam mu coś odpowiedzieć, mruknąć czy chociażby wzruszyć ramionami, ale to był jeden z tych momentów, kiedy w głowie masz wszystko i nic. Wiedziałam, co się stało, dlaczego czułam się pusta, ale nie potrafiłam myśleć. Zapomniałam również o tym, że mam język i umiem mówić. Wszystkie mięśnie miałam zwiotczałe, a jedyne, co potrafiłam, to wylewać z siebie kolejne fale łez.

Albo nazwijmy rzecz po imieniu. Z oczu ciekły mi strugi rozrzedzonej krwi, które plamiły kanapę, a moje policzki prawdopodobnie wyglądały tak, jakbym miała pociętą twarz, a nie po prostu płakała.

– Charlotte, powiedz coś.

To nie był rozkaz. Raczej prośba bezradnego faceta. Leniwie spojrzałam na jego twarz, na której malowało się niezrozumienie. Zamrugałam kilkukrotnie, po czym wbiłam wzrok w czarny ekran telewizora. Pomimo tego, że wewnętrznie zwijałam się z bólu i cierpiałam, to na zewnątrz byłam spokojna. Wyglądało to trochę tak, jakbym spała, ale oczy miałam otwarte i wcale nie miała ochoty na sen.

– Zadzwonić do Shane'a?

Zbierając w sobie wszystkie pokłady sił, wychrypiałam:

– Ma włączoną pocztę głosową.

– A wyjaśnisz mi co się dzieje?

– Złożyłam przysięgę krwi – wyszeptałam po chwili milczenia, a moje mięśnie twarzy momentalnie się spięły, powodując grymas, który wróżył tylko jedno: głośny płacz. Nie mogłam już dłużej dusić w sobie tego wszystkiego i zawyłam, jak małe dziecko. Ryczałam, czując, że moje oczy długo już tak nie pociągnął, bo spojówki zaczęły mnie szczypać, a skóra wokół lekko spuchła.

Zwijając się w kłębek, przypomniała mi się babcia. Nie wiedząc, dlaczego w takim momencie w moich myślach pojawiła się akurat ona, cofnęłam się do czasów, kiedy jeszcze żyła. Jej wiecznie łagodny i ciepły głos, porady na każdą ciężką chwilę, aromatyczne ciasta, wspólnie wycieczki w wakacje i jej uścisk. Strasznie brakowało mi jej serdecznych objęć, które miały magiczną moc naprawiania najbardziej beznadziejnej sytuacji.

Nie mogąc już wytrzymać na tej zimnej kanapie, podniosłam się i otarłam twarz, próbując namierzyć Dantego spod rozmazanego obrazu. Ciągle stał w tym samym miejscu, więc wstałam i chwiejnym krokiem podeszłam do niego, wsuwając ręce pod jego rozpiętą bluzę. Przytuliłam się mocno, bo naprawdę tego potrzebowałam. Minęła chwila, zanim jego ramiona zamknęły mnie w szczelnym uścisku, ale kiedy już to zrobił i myślałam, że zrobi mi się trochę lepiej, zaczęłam płakać jeszcze głośnej.

A najpiękniejsze było to, że nic nie mówił. Po prostu stał pod tą ścianą i kiwając mnie lekko na boki, gładził moje plecy i pozwalał wyrzucić z siebie całą frustrację. Czułam od niego bijące ciepło i przyjemny zapach perfum. Całkowicie ignorując w nim jego wilczą naturę, zamknęłam oczy i uspokoiłam się, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia.

– Charlotte? – szepnął mi do ucha.

– Hm?

– Przepraszam za dzisiejszy poranek.

Uśmiechnęłam się.

– Nie ma sprawy.

Po tej krótkiej wymianie zdań, poczułam, że tracę grunt pod nogami. Dante uniósł mnie do góry i razem ze mną, usiadł w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżałam. Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej, tym samym wsłuchując się w powolny rytm bicia jego serca.

– Wiesz...? – zagadnął, przerzucając moje nogi na lewą stronę – Milcząca najbardziej mnie przerażasz.

– Mam zacząć mówić?

– Możesz mi opowiedzieć, co się stało.

– Wiesz na czym polega przysięga krwi? – Słysząc jego zaprzeczające mruknięcie zaczęłam: – Jest czymś sto razy bardziej straszniejszym niż kontrola umysłowa Katherine, którą udało mi się złamać.

– Chwila. Udało ci się od niej uniezależnić?

– Na jakiś kwadrans – tak. Cieszyłam się wolnością przez te kilkanaście minut, a potem uświadomiła mi, że jeśli nie ma nade mną władzy, to stanowię dla niej zagrożenie, które będzie chciała wyeliminować. Bez klanu Katherine jestem nikim, rozumiesz? Wykopałaby mnie z domu, a ja zostałabym bez niczego. – Przerwałam, ocierając oczy z ostatnich łez i dodałam szeptem: – Zazdroszczę ci, że nie masz nikogo nad sobą. Jesteś wolny i nikt nie mówi ci co masz robić.

– To wcale nie takie fajne, jak ci się wydaje.

– Dante, wampiry, które w jakiś sposób łamią przysięgę, błagają o śmierć, bo kara, która za to grozi, jest nie do wytrzymania.

– Wiesz, co się...

– Wtedy dzieje? Jedni umierają z pragnienia, inni się duszą, a czasem przez godziny rozsadza ich od środka, dopóki całkowicie nie rozerwie ich ciała. Sposobów jest wiele, a każdy gorszy od poprzedniego.

– Co jej przysięgłaś?

– Działanie na korzyść klanu w zamian za brak kontroli umysłowej i przyjęcie Stelli do jej klanu.

– Mało ugrałaś.

– Nawet mnie nie denerwuj – sapnęłam. – Załatwiłam nam również bankiet, zadowolony? Niedługo powinny przyjść zaproszenia.

– Bankiet? Na co nam bankiet?

– Bo im mniej ludzi będzie chciało nas zabić, tym łatwiej będzie nam spełnić nasze zadanie.

– Czarno to widzę – westchnął.

Czując, że moment na czułości już minął, zsunęłam się z jego kolan, oznajmując mu, że idę do łazienki.

– Śpisz na kanapie! – krzyknął za mną, z lekką nutą drwiny i rozbawienia w głosie.

– Dupek! – odkrzyknęłam, śmiejąc się pod nosem.


We're dead coupleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz