16.

3.4K 226 14
                                    

- Na pewno mam zostać? - spytał Niall. 

- Tak, idę tylko do sklepu ulicę dalej. Nic mi nie będzie. - uśmiechnęłam się. - Pomóż Teddy'emu w lekcjach. 

- Dobrze, ale uważaj na siebie. - powiedział i cmoknął mnie w usta. Weszłam do windy i po chwili byłam już na parterze. Wyszłam z budynku i spokojnym spacerem ruszyłam do sklepu. 

*Niall pov*

- Tu musisz pomnożyć Teddy. - westchnąłem.

- Przecież pomnożyłem. - powiedział. - A nie to dzielenie. - mruknął, a ja się zaśmiałem. Mercy wyszła piętnaście minut temu i nadal nie wróciła. Martwiłem się, a gdy próbowałem się do niej dodzwonić odzywała się poczta głosowa. 

- Tato, słuchasz mnie? - syn pomachał mi dłonią przed oczami.

- Przepraszam, zamyśliłem się. - mruknąłem. Spojrzałem na zadnie i uśmiechnąłem się. - Jest dobrze. - powiedziałem, a Teddy się uśmiechnął. Zabrał swój zeszyt i wbiegł na górę. Nagle zadzwonił mój telefon. Zerwałem się z kanapy i chwyciłem urządzenie. - Halo? - spytałem.

- Pan Niall Horan? - odezwał się męski głos. 

- Tak. - powiedziałem i dość głośno przełknąłem ślinę.

- Pańska żona jest w szpitalu, została potrącona przez samochód. - powiedział, a mną wstrząsnął szok. 

- C-co? - szepnąłem. Byłem na skraju łez. 

- Proszę jak najszybciej przyjechać do szpitala. 

- Będę na dziesięć minut. - powiedziałem i rozłączyłem się. Od razu wybrałem numer do mojej mamy i opowiedziałem jej wszystko w pośpiechu. Pięć minut później była już u mnie w mieszkaniu. Powiedziała, że poinformuje moje dzieci, a ja podziękowałem jej i wszedłem do windy. Szybko znalazłem się na parterze i wybiegłem z budynku. Moje ręce trzęsły się, więc nie mogłem nawet odpalić auta. Kiedy w końcu mi się to udało, wyjechałem szybko z parkingu i ruszyłem w stronę szpitala. W niecałe pięć minut znalazłem się pod szpitalem. Wysiadłem z samochodu i wbiegłem do budynku, którego tak bardzo nienawidziłem. 

- W czym mogę pomóc? - spytała recepcjonistka, gdy stanąłem przy jej stanowisku. 

- W której sali znajdę Mercy Horan? - spytałem.

- Jest Pan...

- To moja żona. - przerwałem jej. 

- Sala 245, piętro trzecie. - powiedziała, a ja mruknąłem ciche ''dziękuję'' i szybkim krokiem ruszyłem w stronę schodów. Nie chciałem czekać na windę, więc wbiegłem po schodach. Znalazłem sale z numerem ''245'' i akurat wychodził z niej lekarz. 

- Doktorze co z nią? - spytałem, nawet się nie witając. 

- Pan Horan? - spytał, a ja przytaknąłem. - Pana żona jest w stanie stabilnym, jak na razie jej życiu nic nie zagraża. Ma obrażenia zewnętrzne, jak siniaki i zadrapania. Jest w śpiączce, ale niedługo powinna się obudzić. - wytłumaczył.

- A dzieci? Co z dziećmi? 

- Udało nam się uratować oba płody, ale pańska żona może nie donosić jednego z nich. - powiedział, a ja totalnie się załamałem. 

- M-mogę do niej wejść? - spytałem. 

- Tak, ale nie na długo. - powiedział, a ja przytaknąłem Podziękowałem mężczyźnie w fartuchu i wyminąłem go. Wszedłem do sali, w której leżała Mercy. Była blada, a do jej ciała były przypięte różne aparatury. Usiadłem na krześle obok jej łóżka i pogładziłem jej bladą dłoń. Spojrzałem na jej twarz. Miała opatrunek na łuku brwiowym oraz rozciętą wargę. 

- Mercy. - szepnąłem. - Obudź się, proszę. Emily i Teddy Cię potrzebują, ja też. - powiedziałem i kciukiem przejechałem po jej kostkach u dłoni. 

Nadal była niemiłosiernie chuda. 

- Już nigdy, ale to prze nigdy nie pozwolę Ci wyjść samej. - szepnąłem. 

- Panie Horan, musi pan już iść. - w sali pojawił się lekarz. Przytaknąłem głową i wstałem z krzesła. Nachyliłem się na Mercy i złożyłem pocałunek na jej czole. Pożegnałem się z lekarzem i wyszedłem na korytarz. Szybko wyszedłem z budynku szpitala i wsiadłem do samochodu. Oparłem głowę o kierownice i wybuchnąłem płaczem. 

Ja nie mogę ich stracić.

***

- Tato i co z mamą? - spytała Emily, gdy tylko wszedłem do mieszkania.

- Jej stan jest stabilny, ale jest w śpiączce. - odpowiedziałem. - Idźcie już do łóżek. - powiedziałem, a Emily razem z Teddy'm weszli na górę. 

- Niall. - przy mnie pojawiła się moja mama. - Będzie dobrze. 

- Musi być, mamo. 

- Mercy jest silna, wyjdzie z tego. - powiedziała i poklepała mnie po ramieniu. - Jeszcze razem będziecie siedzieć na tej kanapie i patrzeć jak wasze dzieci rozrabiają. - dodała, a ja się zaśmiałem. 

- Dziękuję, że przyjechałaś. - przytuliłem moją rodzicielkę. - Odwieźć Cię do domu? 

- Nie, Twój tata już czeka pod blokiem. - odpowiedziała. Moja mama wyszła z mieszkania, a ja wszedłem do salonu i usiadłem na kanapie. Schowałem twarz w dłoniach, a w mojej głowie panował jeden, wielki chaos. Poczułam dłoń na ramieniu, więc podniosłem głowę i zobaczyłem Emily. 

- Miałaś pójść spać. - odezwałem się pierwszy. 

- Nie mogę, tato. - mruknęła i usiadła obok mnie. - Martwię się o mamę i o Ciebie. - powiedziała, a ja objąłem ją ramieniem. 

- Będzie dobrze. - szepnąłem i złożyłem pocałunek na czubku jej głowy. 

- Musi być. 

XXXX

Wiem, jestem okropna. 

Za spokojnie było.

Marcelina x

Horan Family||n.h. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz