Rozdział XVI

175 10 4
                                    


- Nie, to nie...- wtedy Caro zaczęła powoli otwierać oczy. Odepchnąłem Jeff'a na bok, podbiegłem do niej. Uklękłem przed leżanką. 

- Co..- spojrzała na mnie, uśmiechnęła się.

- Wszystko będzie dobrze- powiedziałem, chwytając jej dłoń. Po tych słowach, znów zamknęła oczy. Miałem pewność, że wyzdrowieje.

- Chodź, ona musi odpocząć- powiedział Ben, który z jakich kolwiek przyczyn się tu znalazł.

- Nie, ja z nią zostaje.

- Minho, daj jej odpocząć jutro, rano ją znów zobaczysz.- powiedział, kładąc mi rękę na prawym ramieniu.

- Wieczorem- odpowiedziałem stanowczo.

- Dobra wieczorem-  gdy wstałem nachyliłem się nad Caro i pocałowałem ją w czoło. Po czym poszedłem z Ben'em na dwór.

- Nie, masz roboty?-zapytałem.

- Mam, ale słyszałem o Serum i przyszedłem po Ciebie- usiedliśmy na ławce przed Bazą.

- Wiesz, formalnie, to Alby i Newt nie mają racji- powiedział, po dłuższej chwili ciszy.

- Mów dalej- powiedziałem zaciekawiany. 

- Bo, nie możesz zmusić kogoś do porzucenia, kogoś jak rękawiczkę.

- Racja.

- Powinniście, znaczy, gdy Caro dojdzie do siebie, to powinniście złamać zasady i pozostać razem, razem biegać, spędzać czas, jakby ta rada nie istniała- mówił prawdę, Ben był szczery.

- Racja.

- Bo, gdyby np. zabronić się spotykać Newt'a z Scarlett, to by reagował podobnie, ja również.

- Oni są razem?

- Tak, widziałem jak się migdalili.

 - ONI ZAKAZUJĄ, A SAMI TO ROBIĄ JAK, GO DOPADNĘ, TO NOGI Z DUPY POWYRYWAM!-zakrzyczałem wstając.

- Minho, rozumiem Cię, ale się nie denerwuj stary z Ciebie nerwus ostatnio.

- To, z powodu, tej rady- powiedziałem siadając na ławce.

- wiem, coś zaradzę-powiedział.

- Możesz jak?- zapytałem.

- Ja z Alby'm pogadam może się coś uda... musi się udać.- pow. wstając i odchodząc w stronę lasu. Kiedy nastał wieczór wróciłem do lecznicy, lecz Jeff pow. że przechodzi przemianę i lepiej nie wchodzić. Z niechęcią zaakceptowałem to. Gdy słońce zaszło. Stanąłem na środku dziedzińca. Jakaś moc popchnęła mnie, do przodu upadłem na kolana. Nie mogłem uwierzyć w to co się, ze mną dzieję. Przez to wszystko prawie postradałem zmysły. Moim kumple przeciwko mnie. Gdy ta przedziwna moc pozwoliła mi wstać. Od razu zacząłem szukać Newt'a, by mu trochę nawrzucać. Poszedłem do Bazy, a tam cisza, obszedłem wszystkie stanowiska. Nic, długo się rozglądałem, dopiero o 20:45 zobaczyłem Newt'a z Scarlett, w lesie z tym lisem. Podszedłem do nich.

- A więc to prawda?- zapytałem, jeszcze spokojnym głosem.

- Co?- zapytał Newt.

- Masz mnie za idiotę?

- Nie, ale...

- O coś, możecie być razem, a innym zabraniasz? Oj, nasz Newt się zakochał, tylko ją czasem do roboty wypuść, bo kurde skargę założę- po tych słowach, Scarlett stanęła przeciwko mnie i dała w twarz z liścia, trochę lżej niż Caro.

- O ty mała...- podniosłem rękę, lecz Newt mnie odepchnął.

- Aha, ogay, czyli chcesz się bić- od razu odepchnąłem Newt'a przy czym potknął się i upadł, Kupa radości.

- Co ty, sobie wyobrażasz powinieneś się leczyć- powiedziała Scarlett, która pomogła wstać Newt'owi.

- Ta, ta- po czym ruszyłem do pokoju map. Wziąłem kartkę i ołówek od, których aż się roiło. Napisałem dużymi literami: 

"CHCESZ OPIEKUNA ZWIADOWCÓW, WETERANA! ZNAJDŹ SOBIE KOGOŚ INNEGO"

MINHO 

Po czym rzuciłem ołówek na stół, skierowałem się do bazy, pożyczyłem od Ben'a młotek i gwoździe. Przybiłem kartkę do drzwi. Obróciłem się na pięcie. Poszedłem do Caro zobaczyć co u niej, dobrze jak zawsze. Potem ok. 1 w nocy olśniło mnie, wróciłem do pokoju, stare przejście w kącie, prowadziło do pomieszczenia, tylko ja i Ben wiemy o nim. Więc zamknąłem od środka pokój i gdy upewniłem si, że nikt tu nie zagląda odsunąłem szafę, i nacisnąłem pięścią ścianę. Otworzyła się. Weszłem do pomieszczenia, zapaliłem światło, było to średnie pomieszczenie, ściany koloru zielonego, na środku stół, krzesła, na prawej ścianie, było to co potrzebne w kuchni. Na lewej ścianie zanodowały się kolejne drzwi prowadzące do  łazienki, obok były kolejne drzwi prowadzące do sypialni, jaki Minho jest pomysłowy, by to zbudować na wypadek armagedonu! Tylko, trzeba tu posprzątać, od razu wziąłem się za to. Trochę szkoda tej fuchy Zwiadowcy. Po jakiś 3 godzinach, wszystko lśniło czystością. Wyszedłem z pokoju ok.  4 nad ranem, ledwo co widziałem na oczy. Gdy prawie dochodziłem do lasu jakiś dureń zaświecił mi latarką po oczach.

- Co to ma być?- zapytał Alby.

- Za pytam o to samo...- odpowiedziałem.


Chcemy być wolni! / "Więzień labiryntu"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz