Na zegarku widniała godzina 20, gdy znaleźliśmy się na miejscu. Wpadliśmy do szpitala i od razu udaliśmy się do recepcji. Za ladą siedziała młoda kobieta w różowym fartuchu. Sprawiała wrażenie osoby zupełnie niezainteresowanej tym, co się wokół niej dzieje. W ręku trzymała jakieś pisemko dla kobiet, przez co dopiero po chwili zorientowała się, że powinna zrobić to, co do niej należało.
- Gdzie znajdziemy Alana Morissona? Trafił tu wczoraj w ciężkim stanie. Chcielibyśmy się dowiedzieć, w której sali leży. - powiedziałam zdyszana.
- Państwo są z rodziny? - zapytała, patrząc podejrzliwie na naszą trójkę.
- Ja nie, ale... - zaczęłam, jednak nie dane mi było dokończyć. Jay, zdenerwowany całą sytuacją i ciężkim stanem brata, nie wytrzymał i wtrącił się do tej krótkiej wymiany zdań.
- Jestem jego bratem, do cholery! Gdzie on leży? - wycharczał chłopak i spojrzał groźnie na recepcjonistkę.
- Sala 203, drugie piętro. - odpowiedziała przestraszona. Od razu udaliśmy się w stronę windy. Jay i Mike szli bardzo szybko, a z racji tego, że byłam od nich znacznie niższa, musiałam biec.
Wpadliśmy na korytarz drugiego piętra w momencie, w którym lekarze transportowali poszkodowanego Alana na salę operacyjną. Zdążyłam zauważyć jego posiniaczoną twarz, pokrytą niezliczoną ilością plastrów i bandaży. Zrobiło mi się słabo. Zasłoniłam usta ręką i poczułam łzy pod powiekami.
- Wyjdzie z tego, zobaczysz. - powiedział cicho Jay i przytulił mnie mocno. Pozwoliłam łzom swobodnie spływać po moich policzkach. Ta sytuacja nie miałaby miejsca, gdybym nie zgodziła się na ten pieprzony wyjazd do Tennessee. To była moja wina. Mogłam zostać. Nikt mnie do tego nie zmuszał.
- Hej, nie płacz. Wszystko będzie dobrze. - wyszeptał uspokajająco Jay. Odsunęłam się od niego i delikatnie uśmiechnęłam. Za chłopakiem dostrzegłam sylwetki rodziców Alana.
- Jak dobrze, że już jesteście. - powitała nas matka Jay'a. - Właśnie zabrali go na kolejną operację... - dodała głosem, który wypełniał ból. W jej oczach dostrzegłam łzy. - Boże, dlaczego Alan?! - załkała.
Pan Morisson podszedł i objął żonę. Wiedziałam, że jest im niesamowicie ciężko. Nagle przypomniałam sobie o całej historii Mike'a i Jay'a. Spojrzałam pytająco chłopaka. Ten potwierdził moje domysły.
A więc już wiedzieli.
***
Zbliżała się północ. Alana operowano od kilku godzin. Stres spowodowany całą sytuacją sprawił, że zaczęłam robić się senna.
- Jay, zabierz Megan do hotelu. Odpocznijcie. Gdyby coś się działo, od razu Was powiadomimy. - zapewnił ojciec chłopaka. Jay skinął głową i wziął klucze do samochodu.
Piętnaście minut później byliśmy na miejscu. Wzięłam szybki prysznic i narzuciłam na siebie krótkie, dresowe spodenki oraz za duży podkoszulek. Położyłam się na łóżku i zaczęłam płakać. Nagle poczułam silne ramiona Jay'a, które mnie objęły, jednak nie protestowałam. W tamtej chwili potrzebowałam tego wsparcia, poczucia bezpieczeństwa. Odwróciłam się twarzą do bruneta.
- Nie tylko Tobie jest ciężko. - wyszeptał.
- Wiem. Tak strasznie mi przykro. To moja wina. - odpowiedziałam równie cicho.
- Co Ty gadasz, Megan! Nikt tak nie myśli, słowo. To był tylko cholery wypadek. Nie miałaś na to żadnego wpływu. - Jay próbował mnie uspokoić. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak było naprawdę, ale nie chciałam się z nim kłócić.
Już miałam odwrócić się w drugą stronę, kiedy nagle chłopak przywarł do mnie ustami. Całkowicie mnie to zaskoczyło, dlatego dopiero po chwili oddałam pocałunek.
Nie mogłam uwierzyć w swoje zakichane szczęście. Do pokoju wszedł bowiem Michael i nie wyglądał na zadowolonego.
CZYTASZ
Kod kreskowy || ZAKOŃCZONE✔
Teen FictionSamookaleczanie to bagno, z którego się nie wychodzi. Dobrze wie o tym 16-letni Alan, dlatego postanawia pomóc Megan - intrygującej sąsiadce z ławki. Żeby jeszcze cięcie się było ich jedynym zmartwieniem... Kiedy myślą, że wyszli na prostą, na ich...