Rozdział czwarty.

728 66 11
                                    

Spoglądam na dwie postacie, a ich aury wraz z kolejnymi sekundami robią się coraz bardziej... widoczne? Czułe? W każdym razie wyczuwam, że pierwszym z nich jest Jeff. Jego aurą jest śmierć, strach, wcielenie zła.

Druga natomiast jest cieplejsza. I to cholernie. Jest przyjemna, ale strach, który skacze wokół niej sprawia, że wolę się nie zbliżać. Rozpoznaję błysk gogli i zaczynam oddychać wolniej. Uspokajam oddech, nie pozwalam, aby moje serce przyspieszyło. Nie pozwalam, abym straciła nad sobą kontrolę.

- Ty nie powinnaś się przypadkiem bać? – pyta Jeffrey. Dostrzegam, że stoi obok mojej szafy z bronią.

- Ty nie powinieneś mieć przypadkiem normalnego pyska? – odparowuję, wzbudzając śmiech Toby' ego. Nie ma chusty na twarzy, tylko gogle.

- Punkt dla ciebie – mówi brązowowłosy i znika.

- Dlaczego grzebiesz w moich rzeczach? – syczę, podnosząc się na nogi. Chwieję się chwilę, po czym odzyskuję równowagę. Do mojego nosa natychmiast dociera zapach robionych gofrów. – Dlaczego mnie okradacie?! – Podnoszę głos w niedowierzaniu. – Wynocha mi stąd! Obaj! – W czasie, w który Jeff tylko parska śmiechem, noc przeszywa jasna jak słońce błyskawica. Niszczy chmury, wbija się w beton na ulicy. Trzask słychać nawet tutaj.

- Coś wątpię – odpowiada chłopak w goglach. Nie ma już talerza i zapala światło w moim pokoju. Jęczę cicho, przystosowując wzrok do żarówek, a w tym czasie wsłuchuję się w ich lekkie oddechy. Raz, dwa, trzy. Staram się dociec do ich serc, wiedzieć, czy naprawdę je mają. – Moje gogle przyciągną błyskawice, więc, pewnie, gdy wyjdę, natychmiast coś mnie trafi.

Na te słowa, chłopak z czarnymi włosami, które sięgają do ramion i leniwie poruszają, podchodzi do okna i otwiera je, kłaniając się nisko.

- Zapraszam na scenę! – Niemal woła. – Biorę miejsce w pierwszym rzędzie!

- Spoko – odpowiada Toby. – Ale zaraz po mnie, ty wejdziesz na scenę. Może błyskawica w końcu rozjebie ten twój uśmieszek. I mózg, chociaż wątpię, żebyś go miał.

Jeff pokazuje mu bardzo kulturalny gest, aby poszedł do parku i przeleciał jakąś dziwkę.

- Gdybyście nie zauważyli – zaczynam, czując, jak gniew raz opada, a raz wzrasta – że to jest mieszkanie i są tutaj drzwi. Chyba, że jesteście zbyt tępi, aby to zauważyć.

- Jaka wojownicza! – mówi Jeffrey. – Czyli, jeśli będę mógł cię zabić, będzie zabawa!

- Prędzej przy... wpakuję ci siekierę w ł-łeb, niż ją tkniesz – warczy chłopak z goglami, podnosząc dłonie do drewna i podchodząc w moją stronę.

- Tobyś, oboje wiemy, że na nią lecisz, tylko nie wiem, z jakiego powodu – parska Jeff i wychodzi z mojego pokoju, jak nigdy nic. – Jednak to nie zmienia faktu, że i tak ją zabiję, gdy nadarzy się okazja.

- Marzyciel jebany! – woła Toby, ruszając za nim, a ja czuję lekki podmuch wiatru, gdy odchodzi.

Moje myśli mkną ku jednej, jedynej rzeczy, której nie chcę, aby się wydarzyła. Nie martwię się nawalającymi się ciepłymi goframi i innymi składnikami dwóch morderców w mojej kuchni, nie martwię się tym, że prawdopodobnie od dawna się do mnie zakradali. Nie martwię się słowami mordercy. Martwię się tylko jednym małym pudełkiem, które nie ma prawa się otworzyć.

Niestety, mimo, że rozbudzona, moje zmysły się powoli zatracają w niebycie, gdy widzę, że wieczko delikatnie stuka o pudełko.

Nie, myślę. Czuję się, jakbym na nowo była dzieckiem, jakbym nic nie wiedziała, moje uczucia są zmieszane ze sobą, słowa w głowie nie chcą się połączyć w myśli. Tylko stoję tak i stoję, patrząc na pudełko, aż czyjaś dłoń nie dotyka mojego ramienia. Ta dłoń jest nowa, szczuplejsza i dłuższa. Z czarnymi szponami, stuka lekko o moją bluzkę, sprawiając, że przez moje ciało przechodzi dreszcz, a z ust wydobywa się kolejny krzyk, tym razem cichszy, aby nikt nie zaczął pukać.

Zasady szaleństwa - M|Z(c-pasta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz