Rozdział dziesiąty.

598 49 10
                                    

Jestem dość pozytywnie zaskoczona postawą Slendermana. Istota ta, w ostatnim momencie złapała swoją macką mój sztylet, zanim ten przebił jego skórę.

A teraz odkłada go spokojnie, nakazując swoim Proxy rozwiązać liny. Gdy mnie prosi do swojego gabinetu, niestety, nie ruszam się na krok. Ponownie siadam na kominku, patrząc na harmider, jaki się teraz urządza. Każdy podbiega do swojej broni, którą zostawiłam na wierzchu, inni wybiegają z pokoi, chcąc je znaleźć.

A gdy wszyscy szukają swoich rzeczy, mały elf zwany Benem, siada spokojnie przed telewizorem, który włącza i zaczyna dalej grać w swoją grę.

- Laly! – woła mnie Sally. Dziewczynka podchodzi ostrożnie z niepewną miną. – Slendi chce, żebyś z nim poszła.

- A ja chcę wrócić do domu – odpowiadam grzecznie. Ja jedna przeciwko ponad dwudziestce – jak nie więcej – wkurwionych na mnie creepypast.

Normalny człowiek już dawno zesrałby się ze strachu, myślę. Jednak ja nie jestem normalna. Siedząc przy kominku, obserwuję, jak kilka osób odchodzi do tyłu, a ci, którzy już sobie wyrobili o mnie złą opinię, podchodzą do przodu. Widzę Laughinga Jacka, Clockwork, psa Jeffa, Smile' a – nie wiem, gdzie był, nie wiem, jak się tutaj znalazł i wiedzieć nie chcę – oraz samego Jeffa, chociaż on to może stoi tylko z nudów. Inni trzymają się blisko, acz zarazem daleko, a ich aury pulsują intensywnie strachem i zdenerwowaniem.

Nagle Laughing Jack podchodzi do mnie z wyciągniętą ręką. Unoszę brew, gotowa zaatakować. Gotowa podbiec do Jill i unicestwić ją raz na zawsze, podobnie, jak jej lustrzane, męskie odbicie.

Jednak Jack chce mi tylko uścisnąć dłoń, o czym się po chwili przekonuję.

Jeff wybucha śmiechem. Nina uderza go w tępą łepetynę. Staram się nie patrzeć na nich ze zdezorientowaniem.

- Dobra jesteś – przyznaje blond włosa dziewczynka. Jasne kosmyki wijące się wokół jej słodkiej twarzyczki sprawiają, że w parze z czarnymi oczyma wygląda jak anioł, którego ojcem jest demon. Jej głosik jest śpiewny i lekki, jednak zarazem również ostry. Ma ładną, nieco trójkątną twarz, a w pokrowcu na broń, miecz. – Sama jedna związałaś nas wszystkich, pierw usypiając. Ogłaszam, że jesteś niewinna – dodaje, na co kilka głów przytakuje.

I nie wiem, czy mam zacząć się cieszyć, płakać czy litować nad ich głupotą.

Dlaczego? No cóż, na samym początku sądziłam, że rzucą się na mnie, zaciągną do pokoju i zaczną torturować albo mnie zabiją. Byłam i nadal jestem gotowa do skoku w stronę okna, do ucieczki i wyjechania z tego cholernego miasta. Jestem gotowa ponownie i tym razem na zawsze porzucić Laly Loo, byleby oni trzymali się daleko ode mnie.

A w tym wypadku, naprawdę nie wiem, co myśleć.

Kiwam więc jedynie głową.

Katierino – mówi w moim umyśle Slenderman. Co ciekawe, nie czuję strachu, tylko złość i zaciekawienie. Mam ochotę oderwać skórę od czaszko czegoś tam, co podtrzymuje jego pusty łeb i sprawdzić, co tak naprawdę kieruje tym ciałem, którego wszyscy się boją. Mam ochotę sprawdzić, co tak naprawdę ukrywa. Jak mówi, je, słyszy i widzi. Czy naprawdę robi te wszystkie rzeczy, o których mówią. – Mamy kilka spraw do omówienia. Zabierz ze sobą, proszę, moich Proxy.

Prędzej dam się pociąć Jeffowi, myślę.

Wątpię – odpowiada. Marszczę brwi. – Znajdziemy cię, Katierino, choćby i na końcu świata. Potrzebuję cię, a ty potrzebujesz nas, ponieważ zbliża się coś, czego prawdopodobnie nie unikniemy.

Zasady szaleństwa - M|Z(c-pasta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz