- Ben, zamknij się – proszę go. Pierdolony elf przegląda wszystko, co tutaj jest. – Ben, chodź tu! – syczę, nie chcąc sprawić wrażenia wariatki. Tak, sprzedawca widzi Bena, jednakże wolę, żeby ten chłopak był obok mnie, niż żeby szlajał się po tym budynku.
Jesteśmy aktualnie w jednym z większych sklepów. Wokół czuć zapach starości, ale i nowości, czuć chemię, słychać ciszę, którą czasem przerywa dzwonek nad drzwiami czy rozmowy przechodniów za nimi. Rozglądam się po pomieszczeniu. Nie ma tu nic szczególnego. Protezy, wózki inwalidzkie, wszelakie rzeczy dla dorosłych, jak i dzieci. Białe ściany ładnie się komponują z tym, co ma do sprzedania staruszek. No i Ben przeglądający wszystko, co tutaj jest.
- Panienka się nie denerwuje na chłopaka – mówi, pochodząc do lady z pudłem. Wytrzeszczam oczy, a staruszek niepewnie spogląda na Bena, który w swoim ubraniu coś ogląda.
- To nie jest mój chłopak – informuję go grzecznie i dodaję. – Raczej nieznośny przyjaciel... Ben, do diabła, zostaw tę laskę!
- No dobra! – woła, podchodząc. Przygląda się uważnie sprzedawcy i zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, trzepię go w łeb. – A to za co?!
- Zabierz to, zaraz przyjdę – mówię, wyciągając kartę. – Da się, prawda?
Wzdycham z ulgą z dwóch powodów. Pierwszym jest to, że Link w końcu wyszedł. Drugim zaś, że mogę zapłacić kartą. Spoglądam na cenę, po czym wbijam pin. Oboje ze staruszkiem odczekujemy, aż będę mogła zabrać kartę, a on w tym czasie wypisuje gwarancję. Po zabraniu wszystkiego, co niezbędne, rozmawiam przez chwilę ze sprzedawcą i dziękuję mu za zakupy. Wychodząc, słyszę, jak życzy mi miłego dnia i szczęścia ze znajomym.
Jestem ciekawa, jakby zareagował, gdyby uwierzył, że ten nieznajomy to tak naprawdę martwy trener pokemonów. Następnie parskam śmiechem, przeklinając swoją głupotę.
- Co cię tak bawi? – pyta mnie Link, gdy do niego podchodzę. Wstaje z ławki i kieruje się w stronę parku.
- Nic, nic – odpowiadam, poważniejąc. Biorę głęboki wdech i zaczynam go spokojnie wypytywać o poszczególne rzeczy.
I czas tak mija. Słucham go, a on mnie. Wypowiadam słowa, które ubierają się w zdania, a te wchodzą do rozmowy, aby następnie przywitać się z kropką. Czuję lekki wiatr, który muska moje włosy, twarz, ubranie. Czuję bezsilność i brak empatii do rezydencji, w której będę. Muszę pamiętać, że mimo wszystko, to dzieje się naprawdę, a jeśli ja nie będę uważna, to spotka mnie za to kara.
Cisza, która nam towarzyszy podczas wycieczki, daje mi czas na przemyślenie... tego. Moja dobroć jest kierowana tylko tym, że nienawidzę patrzeć na takich kaleków. Owszem, zabijałam i takich, jednak za dnia... no, gdy nie zabijam, gdy zachowuję się jak normalna dziewczyna... żałuję ich.
Żałuję tego, że to, co najważniejsze w ciele, zostało zabrane tym, którzy mogliby to dobrze wykorzystać. A tak? Ćpuny, alkoholicy, gwałciciele, nawet my, mordercy... chyba lepiej by było, gdybyśmy to my byli tego pozbawieni. Protezy istnieją, ale ich ceny są idiotycznie wysokie.
Mój mózg przejmuje kontrolę, wydaje podstawowe polecenia ciału, takie jak oddychanie czy ruch. Takie jak myślenie, abym nie straciła tej zdolności czy sprawdzanie wzroku i słuchu. I właśnie teraz, próbując słuch, jak każdego innego dnia, nadsłuchuję odgłosów wokół. Jednak nie słyszę nic, prócz oddechów moich i Bena, prócz ryku zwierząt gdzieś z głębi drzew czy szumu liści i wiatru. Spoglądam na jasne niebo i wzdycham, widząc chmury, które leniwie brną do przodu, chcąc zająć cały obszar miasta, aby później dać kroplom deszczu te kilkanaście minut życia. Kilkanaście minut życia, które znikną wraz z uderzeniem o płaszczyznę ziemi, dając pokarm roślinności.

CZYTASZ
Zasady szaleństwa - M|Z(c-pasta)
ContoOryginalny tytuł: Morderczyni|Zabójczyni(c-pasta) - Zasady szaleństwa. Wzdycham cicho i kładę nogi na stole. - Wyjaśnijmy sobie jedno - szepczę. - Nie znajdziesz tutaj romansidła, w którym oddaję dziewictwo w trzecim rozdziale. Nie znajdzies...