Rozdział trzydziesty pierwszy.

192 20 0
                                    

Przenoszę wzrok z okna na białe ściany obok jasnej głowy. Do moich nozdrzy dostaje się ohydny zapach leków i płynów, które są przenoszone z kroplówki. Wokół białe ściany i białe łóżko. Białe szaty i białe zasłony. Białe urządzenia i biała... śmierć.

Jedynie ja się wyróżniam na tle tej bieli.

Ja i osobnik przede mną.

- Jesteś Stanley – szepczę. Nie patrzę na niego, ponieważ serce mi pęka wtedy na pół. Teraz sobie uświadamiam, czym jest prawdziwa strata kogoś bliskiego. Czuję się zupełnie jak po śmierci mamy.

Pusta.

- Masz dwadzieścia lat – dodaję cicho.

Mam ochotę wrzeszczeć, bić podłogę, płakać z bezsilności. Jednak zamykam tylko oczy.

Jak? Dlaczego? Dlaczego czuję taki ból? Przecież to miała być tylko kolejna ofiara. Miała. Ofiara stała się sojusznikiem i przyjacielem. Emocje eksplodują we mnie, potrzebuję chwili, aby dalej mówić, aby pierw się nie rozpłakać. Mam na to wielką ochotę, żałuję, żałuję tego. To moja wina. To ja go naraziłam. Mój biedny Stan.

Zaciskam zęby i czuję, jak mimowolnie oczy stają się mokre. Mrugam powiekami, chcąc odpędzić łzy. Łzy, których nie czułam od tak dawna. Czuję się, jakbym znowu miała jedenaście lat i straciła mamę. A teraz, w wieku siedemnastu lat straciłam osobę, która zastępowała mi brata. Osobę, która wyznała mi miłość, zanim straciła przytomność. Która mnie kochała w sposób, w jaki ja nie mogłam kochać jej.

Ta szansa nigdy nie zostanie mi ponownie dana.

Kilka godzin temu straciłam Stanley' a, nie mogąc mu nic powiedzieć. Straciłam go, nie mówiąc ani słowa, nie wyjaśniając mu tego. Nie, nie kocham go w ten sposób. Kocham go jak brata, jednak nie miałam czasu, aby mu to powiedzieć.

I wątpię, abym miała.

Straciłam mojego pierwszego przyjaciela.

- Podałam lekarzowi wszystko, co powinien wiedzieć na twój temat. Niedługo zjawi się ktoś z twojej dalszej rodziny – szepczę głośno. Chcę, aby mnie usłyszał, mimo że nie rozumie moich słów. – Stanley, błagam, wybacz mi.

Uśmiecham się smutno. Mężczyzna patrzy na mnie zdziwiony, ponieważ nie rozumie ani słowa z języka rosyjskiego. Mnie samej nieco ciężko ponownie przyswoić ten język, mimo że czasem używam niektórych zwrotów. Wydaje mi się, że przeszłam całkowicie na angielski.

- Wybacz mi, ponieważ nie mam żadnego powodu, aby cię tutaj zatrzymać – mówię i siadam na jego łóżku. Dotykam chłodnej twarzy, muskam policzek, drżę, nie chcąc się rozpłakać. Powstrzymuję łzy.

Muszę być silna. To nie czas na rozklejanie się. Nie teraz.

- Kim jesteś? – pyta ponownie, a to pytanie wydziera mi dziurę w sercu zabierając stamtąd mojego Stanley' a. Mąci w głowie emocjom, a ja nie daję rady go zatrzymać w umyśle. Intruz obezwładnia go i zabiera, nie pozwalając mi już nigdy więcej usłyszeć jego wesołego śmiechu. Śmiechu, który słyszałam zaledwie kilka godzin temu.

- Nazywam się... Katarina Shoot – odpowiadam mu po angielsku. – Jestem kimś, kto ma cię przez chwilę pilnować, aż lekarz oświadczy, że jest okey. A jeśli chodzi o nazwisko, to po prostu zbieg okoliczności.

Nigdy nie będzie okey.

- Kim dla mnie jesteś?

Ukochaną.

- Nikim.

- Znasz mnie?

Bardziej niż ty sam.

Zasady szaleństwa - M|Z(c-pasta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz