Rozdział siedemnasty.

470 34 31
                                    

Patrzę na gwiazdy, które mrugają do mnie wesoło, znikając z nieba. Trzeci dzień od poznania Marcusa minął, a ja zdałam sobie sprawę, że mogę nazwać Huntera przyjacielem. Moim pierwszym, prawdziwym przyjacielem.

Jest to dla mnie dziwne i niezrozumiałe uczucie oraz myśl, że mogę mieć przyjaciela. Spoglądam na dwóch przedstawicieli płci męskiej, którzy śpią na wysuwanych łóżkach kabiny pociągu, którym jedziemy. Połowa drogi za nami, a ja nie wyczuwam żadnego z ludzi Skrolla. On myślał, że potrafi to przede mną ukryć, jednak jestem bystrzejsza. W miarę zrozumiałam wczoraj wieczorem, co chodzi po dachu i po prostu zabiłam blondynkę z zimną krwią.

Spoglądam na swoje nowe ubrania, które zdobyłam przedwczoraj z chłopcami. Miękki sweter, podobny do mojego, tego, który miałam podczas pierwszego, przytomnego dnia w rezydencji. Wspominam gofry, które robiłam Toby' emu, jego słodką niecierpliwość i późniejsze dni, podczas których dowiadywałam się o nim nowych rzeczy.

Wzdycham cicho i kładę się na swoje łóżko, okrywając kołdrą. Zamykam oczy, gotowa zdrzemnąć się na te kilka godzin, gdy głos Marcusa mi na to nie pozwala.

- Tęsknisz za chłopakiem, prawda?

- Spadaj – szepczę, czując rumieńce, a on cmoka z dezaprobatą. – Podziękowałam za uratowanie życia. Daj mi spać.

- Pytam tylko. Na pytanie się odpowiada – informuje mnie, na co ja się śmieję.

- Ty większość moich pytań ignorowałeś – przypominam mu. – Dobranoc.

- Nie skończyłem z tobą, mała – odpowiada mi rozbawiony i odwraca się tyłem.

Mija chwila, zanim mój głos przerwał ciszę.

- Nie jest moim chłopakiem – informuję go z żalem. – Obudźcie mnie, gdy dojedziemy – dodaję.

- Chcesz, żeby nim był, prawda? – ciągnie złośliwie.

Nie odpowiadam. Wsłuchuję się w oddech Huntera, który śpi na górnym łóżku, a następnie spoglądam na Marcusa, gotowa zabić. Zaciskam zęby.

- Dobranoc – szepczę ponownie i odwracam się, aby skulić się pod kołdrą.

- Nie jesteś taka, jak inne – dodaje, chcąc zmusić mnie do rozmowy. Odwracam się do niego i z uniesioną brwią czekam, aż podejmie układanie zdań. – Nie pieprzysz o nim ciągle, nie marudzisz, że tęsknisz za domem. Nie wspominasz o domu, gdy jesteś o to proszona.

- Nie mam po co o tym mówić – odparowuję. – Nie interesuje mnie pieprzenie o tym, jak tęsknię za nim, dom mogę sobie znaleźć w każdej chwili, tylko potrzebne są pieniądze, ponieważ to one podbiły ludzkość. Zajmuję umysł ważniejszymi sprawami, takimi jak te, jak mam wrócić do rezydencji.

- Jeśli do niej wrócisz, najprawdopodobniej czeka cię propozycja na zostanie Proxy – informuje mnie. Krzywi się z niesmakiem, a ja sadowię się w pozycji siedzącej. Wrzucam na ramiona lekką kołdrę i spoglądam na blondyna. – Próbował mnie zwerbować – tłumaczy. – Gdy się nie zgodziłem, obiecał, że mnie zabije. Jednak nadal jakoś żyję. – Wzrusza ramionami i także siada. Przez światło, które daje wschodzące słońce, widzę jego niebieskie, przenikliwe oczy. – Nie możesz pozwolić, żeby namieszał ci w głowie – oświadcza i zanim coś powiem, kontynuuje – jeśli się zgodzisz, twoja wola zostanie poddana, jego woli. Nie wolno ci się zgodzić na zostanie Proxym kogokolwiek, ponieważ to się równa temu, że nie będziesz już wolna.

Kręcę głową.

- Slender nie ma powodu, aby zrobić mnie swoim Proxy – mówię tylko.

- Wybrał cię. To już jest wystarczający powód – stwierdza. – Będzie próbował dawać ci poczucie bezpieczeństwa, ale tak naprawdę tylko będzie czekać, aż się zgodzisz. Aż będziesz jego własnością. Próbował ze mną, próbował z Huntym. – Spogląda na kolegę na górnej pryczy.

Zasady szaleństwa - M|Z(c-pasta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz