Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas.
Fryderyk NietzscheKościół opuszczony był od wielu, wielu lat. Być może ostatnimi, którzy przekroczyli jego dostojne progi byli ci, którzy go zrabowali. Strzeliste wieże, wytarte witraże i zniszczone, oplecione pajęczynami figurki patrzyły na nietypowych gości, którzy zakłócili ich samotność. Na głównej nawie, tuż przed ołtarzem, znajdował się stół. Stały na nim dwa kieliszki i butelka starego, czerwonego wina. Jeden z nich trzymała koścista, prawie biała dłoń należąca do Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Tego, który siał obecnie postrach wśród magicznego świata od zewnątrz i od wewnątrz, gdyż nie zawsze nie widzieć walki nie znaczy nie toczyć jej. Najlepszym sposobem na wygranie wojny jest upewnienie tych, którzy w ostatecznym rozrachunku mają przegrać o tym, że na ten moment to oni rozdają karty. Uśpieni, uspokojeni i przekonani o własnej sile nie zauważą nawet, kiedy zaczynają gnić od wewnątrz, kiedy element po elemencie, filar po filarze coś zaczyna się sypać, spadać z piedestału na samo dno. Przekonani o sukcesie czasami zapominają o tym, że sukces nie jest globalny, nie można przypisać sobie zasług tej jednej czy dwóch osób, które na własnych barkach ciągnęły walkę po walce. I mamy tu na myśli zarówno walkę oko w oko z wrogiem, jak i wszystkich tych taktyków, dyplomatów i cichych zabójców słowa. Sukces należy stosownie dzielić, bo niepodzielony sukces odpłaca się porażką o wiele, wiele bardziej dotkliwą. Porażką pozornie zwycięskiego świata magii jest właściciel dłoni trzymając drugi kieliszek. Ich Wybraniec, ten szumnie nazwany Złotym Chłopcem, Chłopcem Z Blizną, Tym Który Przeżył. W rzeczywistości był tylko Harrym Potterem. Narzędziem, którego użyto i które zmanipulowano, by pragnęło walki o coś, do czego przez lata nawet nie przynależało. Choć ciężko się z tym pogodzić, fakty są niezaprzeczalne. Wybawicielowi bliżej jest do kata niż do bohatera. Więź jaką wytworzył Voldemort między sobą a młodym Potterem, wiedzie przez bliznę.
Blizna jest bramą, otworem, przez który sączy się jad. To jak ugryzienie węża, Nagini. To jak naznaczenie, jak słowa „nie dziś, nie jutro, ale w końcu, Harry, będziesz należał do mnie, tylko do mnie" wyszeptane cichym, syczącym głosem, który rozpoznać może tylko on, bo tylko dla jego uszu jest on przeznaczony.
Czarny Pan stworzył Mroczny Znak by naznaczać nim ludzi stojących po jego stronie. Był symbolem jego władzy nad nimi, ich poddaństwa, ślepej wiary, oddania mu w posiadanie świadomości, możliwości wyboru, wszystkiego,co kiedyś decydowało o byciu jednostką w tłumie. Harry Potter również nosił na sobie to piętno. Nie zostało ono wytatuowane na jego ciele, lecz w jego umyśle. Młody mężczyzna był więźniem własnej głowy, bezwolną marionetką, która przechodziła z rąk do rąk. Od jasności do ciemności.
Kościół wypełnił zapach rozkładu. Oplatał podłogi gęstą, szarawą mgiełką. Wznosił się pod sufit, zawisając tam jak ogromna pajęczyna. Wypełniał strzeliste wierze i ulatywał oknami. Harry nawet nie drgnął, a ciemnobrunatny płyn w kieliszku Czarnego Pana zakołysał się, kiedy mężczyzna, ujmujący kruchą, szklaną szyjkę, wprawił go w ruch. Na jego wargach błąkał się lekki, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że ciepły uśmiech starszego brata, ojca lub, mentora.
- Zagrajmy w skojarzenia, Harry - powiedział cichym, jedwabistym, nieco syczącym głosem.
- Dobrze, Tom - zgodził się Harry, kiwając bezwolną, będącą częścią jego, ale jakby nie jego, głową.
- Seks, Harry?
- Uległość.
***
Rzucił nim o ścianę. W jego ruchach nie było delikatności. Brał, nie dając niczego w zamian, a Draco za każdym razem pokornie opadał na kolana, wypinał pośladki i czekał aż twardy, ogromny członek Harry'ego rozerwie go na części. I Potter zawsze robił to tak samo, zawsze od tyłu, zawsze w upokarzającej pozycji na pieska. Tym razem nie było inaczej, tym razem również wrócił do mieszkania ze spotkania z przyjaciółmi, o których Draco niewiele wiedział. Rozkazał nalać sobie Ognistej i zanieść ją do gabinetu.
- Nie zapalaj światła - dodał, rozpinając jasne, perłowe guziki, jedwabnej dobrze wykrochmalonej, ale wciąż miękkiej w dotyku koszuli. Wszedł do pomieszczenia i niezwykle skrupulatnie powiesił ją na oparciu fotela. Sięgnął po postawioną na biurku szklaneczkę alkoholu. Mebel wykonany był z ciężkiego, ciemnego mahoniowego drewna i przypominał Draco ten z gabinetu jego ojca. A on bał się ojca, tak jak teraz mimowolnie - czasami - bał się Harry'ego. Harry'ego, który brał bez umiaru, w każdej chwili, w której miał na to ochotę. Dziś jednak, i Draco widział to po jego oczach, Potter chciał się bawić, chciał nacieszyć oczy jego upokorzeniem. Opalone, nieco toporne, zwykle szorstkie palce, pod których paznokciami nie wiadomo dlaczego zbierała się ziemia, sięgnęły do szuflady i wyciągnęły z niej sporych rozmiarów, ładowany na baterie wibrator.
- Na kolana - powiedział spokojnym głosem, co w uszach drugiego mężczyzny zabrzmiało prawie jak pieszczota. Jego umysł powoli opanowało to, co zdarzało mu się tylko podczas seksu i tylko w obecności Harry'ego. Nie wiedział, czy to kwestia głosu, jego siły, pozornego ciepła, czy czegoś jeszcze innego, ale kiedy łączono seks, wydawanie polecenie i Pottera, Draco stawał się miękki, uległy. Ten słodki rodzaj miękkości, coś, co wypełniało go całego, co lokowało się w jego brzuchu i zamieniało każde zbliżenie na sucho, z bólu w obezwładniającą przyjemność. Zamiast krzyczeć jęczał, zamiast płakać błagał o więcej. Szeptał, mruczał i mamrotał imię kochanka jak mantrę.
Harry'emu w końcu znudziło się obserwowanie wibratora w tyłku Malfoya. Wyciągnął go, nawet nie zadając sobie trudu, by go wyłączyć. Z rozerwanej skóry tuż przy wejściu sączyła się krew. Wziął go jednym potężnym pchnięciem, a ten zaskamlał jego imię. Potter pochylił się, wypełniając go po granice własnych możliwości. Draco poczuł jego gorący oddech przy swoim uchu.
- Czujesz to psie, czujesz? - szepnął, gryząc wrażliwą, zaczerwienioną skórę. - Ja jestem panem, ty jesteś tylko zabawką, dziwką, która kiedy chcę, pada przede mną na kolana. Uległość, rozumiesz? Uległość, ta słodka mała kurwa, która zmusza cię, byś błagał swojego gwałciciela o więcej. Pozwalasz mi na to, pozwalasz, żebym sprawiał ci ból. Nie, to nawet nie to, ciebie to kręci. Kręci cię to, że to JA mam kontrolę, ja pociągam za sznurki. Nie ty, nie wielki Malfoy. Przeszedłeś na jasną stronę, po to by padać na kolana przed Złotym Chłopcem. Uległość rozumiesz? Od dziś nie nazywasz się Draco, od dziś jesteś uległym. Ulegasz, kiedy ja chcę, miękniesz zanim zdążę pomyśleć o tym, że powinieneś. Moje słowo jest święte. A teraz, teraz Draco, powiesz mi kim jesteś?
Pchnięcie, kolejne mocne pchnięcie nie pozwoliło mu odpowiedzieć. Wziął głęboki oddech i doszedł. W jego oczach biała sperma była jakby nieco czerwona. Czy była taka naprawdę, nie wiedział. Tak mu się wydawało. Miał również świadomość tego, że to nie koniec, to dopiero początek. Sławetna pierwsza runda. Owych rund było pięć, sześć jednej nocy, no chyba, że Harry'ego nachodziła ochota na pobijanie rekordów. Najwięcej, brał go dziesięć razy, w ciągu jednej tak zwanej sesji. W zależności od intensywności pracy i wolnego sesji w ciągu dnia potrafiło być od dwóch do trzech. Tak, Potter był nienasycony, ale jak mawiał, każdy mężczyzna ma swoje potrzeby. On nie był wyjątkiem. Draco westchnął cicho, wtulając policzek w miękki, biały dywan na którym dokonał się cały akt. Musiał odpowiedzieć na pytanie. Wiedział, że jego kochanek jej oczekuje.
- Uległym Harry, jestem uległym. Twoim uległym.
Harry uśmiechnął się z satysfakcją. Był dobrym nauczycielem, skoro jego uczeń zrozumiał lekcję, jaką mu dano. On był od wydawania poleceń, Draco od ich respektowania i wykonywania. On był masterem, nieco niedorobionym rzekłby ktoś, być może i tak, ale był nim, a Draco był jego uległym, jego zabaweczką. I było dobre, tak bardzo, bardzo dobrze.
***
- Przyjaźń?
- Ból.
***
Nikt nie mówił, że tortura musi być fizyczna. Psychiczny ból beznadziejności zabijał każdą komórkę w ciele i umyśle Ronalda Weasleya. Mężczyzna posadzony został na brudnej, śmierdzącej uryną kanapie, z której gdzieniegdzie wystawały sprężyny. Zmuszono go do patrzenia i błagania o wydłubanie mu oczu. Zaciskał je, nie chcąc widzieć i nie patrzył, ale wtedy słyszał i błagał, by obcięto mu uszy.
Starcie ciała z ciałem. Ciche plaśnięcia, jedno po drugim, sapanie, jęczenie i furczenie, zapach ludzkiego potu i krwi. Wchodzili w nią pojedynczo lub we dwóch naraz. Na początku krzyczała, rzucała się, płakała, ale nie błagała o litość. Była na to zbyt dumna. Nawet po ogłoszeniu upadku, do którego tak naprawdę nie chciano się przyznać, wciąż wierzyła, że coś może się zmienić, wciąż była zbyt naładowana słowami głupców o tym, że w starciu dobra ze złem, nie może zwyciężyć zło. Zapłaciła za to najwyższa cenę. Została wyciągnięta z domu w koszulce nocnej, której strzępy wciąż jeszcze miała na sobie. Głęboko w gardle czuła członek swojego oprawcy. Kolejne dwa wypełniały jej pochwę a następny penetrował odbyt. Łzy skończyły się dawno, upokorzenie przestało smakować tak gorzko. Wojowniczość, która początkowo tliła się jeszcze w jej oczach, zamieniła się w puste spojrzenie. Mężczyźni wchodzili i wychodzili, jedni ją pieprzyli, inni tylko patrzyli.
Jeden mężczyzna nie wchodził. Siedział na kanapie i patrzył, albo krzyczał, rzucał się, błagał. Pragnął, by go wypuszczono, zabito, zniszczono. Nie chciał patrzeć na to poniżenie, nie chciał patrzeć, jak na jego oczach umierała niewinność, czystość i miłość. Bał się tego, co widział, przerażała go świadomość, że w jego świecie nie pozostała już żadna nadzieja, żadna zapalona na drogę świeczka. Jego umysł spowijała ciemność, w który, ogłuszającym dudnieniem wdzierał się, odgłos wsuwanego i wysuwanego z kobiety członka. Ciche plaśnięcia, rozdzierające jego uszy.
Zabijała go jego własna głowa, w której toczyła się walka między nadzieją na uratowanie i beznadziejną świadomością, że nie ma czego ratować, że za drzwiami nie czeka ich nic lepszego i czy zdechnie się tutaj z samego chociażby upokorzenia, czy tam w czasie ucieczki jak zaszczute i zagonione w pułapkę zwierzę, to nie miało tak naprawdę znaczenia. Jedyną prawdą, jedyną rzeczą, która na nich czekała była śmierć.
Ron Weasley i Hermiona Granger uśmiechnęli się jednocześnie, a był to uśmiech pary szaleńców pogodzonych z własnym losem. Umarli z krzykiem na ustach i z pustym wzrokiem utkwionym w kącie pokoju, gdzie w ciemności połyskiwała para zielonych oczu. Gdy postać wzniosła ręce, opuszki palców pokrywała krew.
***
- Miłość?
- Potępienie.
***
Rodzisz się nieświadomy, z małymi pulchnymi rączkami, wielkimi, ufnymi oczkami i nadzieją, że ci wielcy ludzie nad tobą, wiedzą, jak się tobą zająć. Nie wiedzą, bo chociaż gruchają radośnie, dotykając cię i przekazując z rąk do rąk, z biegiem lat będą cię uświadamiać, w jak wielkie bagno cię wpakowali. Życie, pasmo sukcesów i nieszczęść, w których uczestniczysz, które są ideologią twojego istnienia. Życie to dążenie do jedności z sobą samym i wyobrażeniami innych na twój temat. Jesteś nieidealnym idealistą, wierzącym w to, że ciężką pracą można coś osiągnąć, a czy rzeczywiście można? Czy to ty kształtujesz siebie na takiego a nie innego, czy może to jednak inni kształtują ciebie na, w końcowym rozrachunku, bezużyteczny kawał mięsa?
Rodzisz się bezbronnym, bezbrzeżnie ufającym. Oddajesz swój pusty mózg i nieukształtowaną osobowość. Jesteś jak kawałek miękkiej plasteliny, z której inni ludzie, w tym ci nazywani twoimi rodzicami, mają stworzyć kolejnego myślącego, czującego i rozumnego człowieka. I oni to robią, co z tego, że czasem źle im to wychodzi. Społeczeństwo i tak przeklnie zbrodniarzy, pederastów i psycholi. To w końcu wyrzutki, ludzie niegodni do bycia nazywanym człowiekiem/nazywania ludźmi. I pomyśleć, że taki jeden z drugim psychopatą, też był pulchniutkim bobasem, nad którym pochylała się cała zgraja wielkich, dorosłych ludzi. Potem go wychowała, ukształtowała i wypuściła w świat, nie zastanawiając się, czy w tracie kształtowania jego psychiki nie usłyszał o jednej kłótni za dużo.
Odnosisz wrażenie, że masz zamknięte oczy. Widzisz świat, ale nie widzisz sensu, który próbuje ci przekazać. Nie masz ani różowych okularów, które by ci go ubarwiły, ani przeciwsłonecznych, które sprawiłyby, że stałby się czarny i nieprzystępny, nie masz nawet korekcyjnych, ani soczewek. Nie masz niczego, poza dwiema gałkami przysłoniętymi powiekami, które patrzą, nie widząc. Brodzisz w tej ciemności. Odbijasz się od ścian i innych, podobnych do ciebie ślepców, a kiedy stajesz nad przepaścią, idziesz dalej, nie wiedzą nawet, że nie ma już dokąd pójść.
Skazańca zawleczono na szubienicę. Drewniany patyk z grubym sznurem postawiono na placu przed Ministerstwem. Jak w czasach średniowiecza zebrano przed nim gawiedź i pozwolono popatrzeć na egzekucję. Draco Malfoy przejrzał na oczy zbyt późno, by móc się uwolnić. Teraz czekała go tylko śmierć, jego czas już się skończył. Został inaczej wychowany, a inną drogę wybrał i nadeszła chwila, by rozliczyć rachunek z przeznaczeniem. Kiedy odsunięto krzesełko, wszystko, co z niego zostało to para dyndających nóg i kat, tak podobny do tego, dla kogo przewrócił swój świat do góry nogami.
***
Harry odwrócił się gwałtowanie, kiedy ciszę panującą w kościele przerwał donośny huk. Chwilę później zapach rozkładu jakby zelżał. Oczom chłopaka ukazała się masywna trumna stojąca na monumentalnym katafalku. Na jej wieku wiła się Nagini, sycząc cicho. Harry był jednak zbyt rozkojarzony, by ją zrozumieć.
- Kto tam leży, Tom? - zapytał.
- Ty - odpowiedział mężczyzna spokojnym, praktycznie opiekuńczym i ojcowskim głosem.
- To niemożliwe, przecież siedzę tutaj i rozmawiam z tobą - zauważył Harry, unosząc brwi.
- Nie. Siedzi ze mną ciało. Ciało, któremu nadano imię. Twoja dusza umarła z chwilą, kiedy wyparłeś się tego, co było twoim przeznaczeniem.
- To znaczy?
- Miałeś mnie pokonać, położyć kres mojemu panowaniu. - Uśmiechnął się. - Spójrz na swoje dłonie, Harry. Spójrz na nie.
I Harry spojrzał na nie, całe pokryte we krwi tych, do których śmierci się przyczynił. Uniósł wzrok i spojrzał na siedzącego przed nim Czarnego Pana. Nie zobaczył go jednak. Zobaczył siebie. Wyobraźnia płatała mu najbardziej bolesnego z możliwych figli.
Nie sztuką jest wygrać. Sztuką jest przegrać i pozostać zwycięzcą w oczach tych, którym obiecało się zwyciężyć.
Świat utopił się w gęstej, ciemnej, ciepłej i krzepnącej powoli krwi. Zdziesiątkowany przez zarazę, której nosicielem były węże o gładkich łuskach i zielonych oczach. Zainfekowana żyła, chorego układu, przerażonego, trawionego zarazą ciała.
Złoty ptak o poczerniałych skrzydłach i wywróconych białkami do góry oczach. Ustrzelony przez białą strzałę powstał z martwych, by siać zniszczenie wśród tych, którzy jeszcze żyją. Przepowiednia musi się dokonać. Zło musi zostać pokonane, bo jakiż inny cel musiałby przyświecać życiu w świecie, który psuje się od wewnątrz.
Przerażenie. Czarna rozpacz, kiedy okazuje się, że nie ma zła ani dobra. Nie ma czegoś takiego jak wybór. Nie można powiedzieć ani „tak", ani „nie".
Zawieszenie pomiędzy tym, co nad tobą i tym, co pod tobą.
Zawieszenie między gnijącym niebem i krzepnącą ziemią.
Chory człowiek umarł, pozostawiając nas na pastwę swego dziedzictwa. Chorej, konającej codzienności, jaką przyjdzie nam wieść nim i nad nami nie zamknie się drewniane wieko trumny.
CZYTASZ
Wewnętrzne Oko
Fanfic#40 miejsce w Fanfiction- huffelpuff- 16 Grudnia 2018 #1 miejsce w chocang- 31 Grudnia 2018 #23 miejsce w Ravenclaw- 25.01.2019 #31 miejsce w huffelpuff- 11.02.2019 Różne opowiadania z Harr'ego Potter'a paringi : *Yaoi *Yuri *Zwykł...