ONE-SHOTE - Bal bożonarodzeniowy...

2.9K 109 6
                                    

Bal bożonarodzeniowy. Co za głupota? Po jasną cholerę mam wciskać się w jakiś odświętny frak, albo raczej szatę i pędzić na durny bal? Znów trzeba będzie tańczyć z Parkinson i wyglądać nienagannie.

Nie mogę przecież zniszczyć swojej reputacji, prawda? Ale czy kogoś obchodzi, że w mojej głowie jest miejsce jedynie dla pewnego cholernie irytującego chłopaka? I nie mam tu na myśli Blasiego.

Bynajmniej. Takie właśnie myśli nawiedzały mnie tuż przed wyjściem z dormitorium. Westchnąłem głośno i przyjrzałem się sobie w lustrze.

Czarna długa szata okrywała moje idealne ciało, a lśniące buty powalały na kolana. Tym razem, po raz pierwszy w życiu, pozwoliłem platynowym włosom opaść na ramiona. Nie miałem czasu na układanie ich. Skrzywiłem się nieco, zły za te włosy i wyszedłem. Kiedy tylko moja stopa przekroczyła próg Wielkiej Sali, do mojego ramienia doskoczyła ta wstrętna i uparta Mopsica. Złapała mnie za rękę i zaczęła gadać od rzeczy. Siłą woli, uwolniłem się od jej głosu, we własnej wyobraźni miażdżąc ja do wielkości kleszcza. Rozejrzałem się nieco. Z sufitu zwisały lodowe sople, a pod nogami miałem szklaną podłogę.

Duchy latały we wszystkie strony i rozmawiały o czymś podniecone. Pod ścianami stały długie stoły przystrojone białymi obrusami. W jednej części Sali były też stoliki dla dwóch lub czterech osób. Były też drinki, chronione czarem. Tylko pełnoletni mogli po nie sięgnąć. W tle grała jakaś głupawa wesoła muzyczka, a wszędzie pełno było ludzi.

- Pysiaczku, może gdzieś usiądziemy? - zaświergotała Parkinson prosto do mojego ucha.

Zadrżałem, tłumiąc wymioty i tylko kiwnąłem głową. Zabini zachichotał pod nosem i podążył za nami.

Znaleźliśmy jakąś kanapę (oczywiście białą) i usiedliśmy. Znów zacząłem się rozglądać. Przestałem dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem Jego. Wszedł do Wielkiej Sali, ziewając, co wywołało u mnie szeroki (aczkolwiek ironiczny) uśmiech. Pod rękę z nim szła ta wredna ruda Weasly, ale szybko o niej zapomniałem. Głębokie zielone oczy, zdradzające niewyspanie, kompletnie mną zawładnęły. Na kilka chwil zapomniałem o bożym świecie. Potter wyraźnie kogoś szukał. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po mnie i zatrzymało się dopiero, kiedy odnalazło Greanger i jej chłoptasia.

Prychnąłem pod nosem. Bezczelność.

Kompletnie wytrąciło mnie z równowagi to, co stało się później.

Kiedy delikatne nuty jakiegoś wolnego tańca zaczęły oplatać wnętrze, ujrzałem jak ruda wiewióra chwyciła dłoń tego wkurzającego Pottera. Zaczęli tańczyć.

- Dracusiu, stało się coś? - spytała Parkinson.

Pocałowała mnie w policzek, ale udało mi się uciec, zanim pozwoliła sobie na więcej. Wstałem i szybkim krokiem skierowałem się na balkon.

Mrucząc pod nosem przekleństwa, wreszcie uwolniłem się od tych ludzi, głosów i pieprzonego Wybrańca, tak mocno działającego na moje nerwy.

Oparłem się o barierkę i spojrzałem w niebo. Lśniące gwiazdy wyraźnie ze mnie kpiły.

- Pieprzone świecące punkciki! - warknąłem w górę.

- Malfoy. - Jego jedwabisty głos uderzył we mnie niczym młot. Czego chciał? Upokorzyć mnie? Nie uda mu się to!

- Potter - wysyczałem zimno, przybierając nonszalancką pozę.

Ciemnowłosy zaśmiał się.

- Skończyłeś już przygadywać gwiazdom? - spytał ze złośliwym uśmieszkiem. W jego oczach szalało rozbawienie. Gdzie schował nienawiść?

Wewnętrzne OkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz