Michael:
Westchnąłem głośno, po czym chwyciłem pióro, przysunąłem bliżej kartkę i zacząłem kreślić na niej słowa:
Kochany Dzwoneczku,
Pewnie zastanawiasz się czemu piszę list, aby skontaktować się z Tobą.
Otóż wszystko co zostanie tu napisane, płynąć będzie z głębi mojego serca i duszy.
Myśli, jakie tu przeleję będą szczere, bo nie muszą przechodzić przez usta, które u większości ludzi, bardzo lubią platać figle i dodawać lub przekształcać różne słowa tworząc z nich kłamstwo.
Rozmawiając jest nam o wiele łatwiej mówić rzeczy, które chcielibyśmy usłyszeć, lecz nie koniecznie muszą być one prawdą, dlatego też wybrałem list.
Chciałbym powiedzieć, a właściwie napisać Ci, że cały ten czas spędzony z Tobą był wyjątkowy...MAGICZNY!
Nie żałuję, że Cię poznałem, nie żałuję, że spotkałem ponownie w swoim życiu, nie żałuję żadnej chwili spędzonej z Tobą w smutku i łzach, czy też radości i wygłupach.
To właśnie Ty odmieniłaś moje monotonne, szare życie gwiazdy i nadałaś mu ciepłych barw, które jednym twoim ruchem, spojrzeniem pokolorowały je niczym malowankę dla dziecka.
Kochanie, bardzo się o Ciebie martwię.
Nie ma mnie w tym cholernym szpitalu zaledwie dwie godziny...no, jak ten list do Ciebie dotrze, to zapewne minie jakiś dzień lub dwa, ale wracajac do tego co tu piszę.
Nie ma mnie z Tobą dopiero tak krótki czas, a już wariuję, nie wiem co mam ze sobą zrobić, nie mogę przestać o Tobie myśleć...tęsknię.
Wiem, że zostawiłem Cie tam w szpitalu i bardzo tego żałuję. Oddałbym każdy koncert za chociaż jedną, najmniejszą chwilę spędzoną z Tobą.
Poprosiłem Macaulay'a aby dotrzymywał Ci towarzystwa.
W sumie nawet nie wiem czy będziesz w stanie czytać ten list kiedy on do Ciebie dojdzie...
Boże, ja nawet nie mam pojęcia co się teraz z Tobą dzieję. Nie powinienem Cie zostawiać, a zwłaszcza w takiej sytuacji, przepraszam.
Teraz przyszedł czas na najgorsze.
Wcześniej nie było jak Ci tego wytłumaczyć...wybiegłaś, a potem wszystko nabierało zbyt szybkiego tempa, ja po prostu nie nadążałem, martwiłem się o Ciebie i o Twoje życie.
Wiem, to teraz pewnie brzmi idiotycznie po tym co się stało, ale proszę zaufaj mi raz jeszcze, ten ostatni i daj sobie wszystko wyjaśnić.
Ja naprawdę nie mam pojęcia kim była ta kobieta. Wtedy widziałem ją po raz pierwszy na oczy, aż do teraz, ale o tym zaraz, ważniejsze są w tym momencie wyjaśnienia dla Ciebie.
Gdy wtedy wyszedłem z pokoju po lekarstwa dla Ciebie, usłyszałem kobiecy głos. Nie wiedziałem o co chodzi, więc postanowiłem pójść za nim i to sprawdzić.
Ledwo co wszedłem w próg tamtego pokoju, a ona rzuciła się na mnie i wessała w moje usta niczym pijawka.
O Matko! To brzmi jak jakiś tandetny kryminał pomieszany z byle jakim romansidłem, ale proszę uwierz mi. Piszę to wszystko z ręką na sercu i łzami w oczach, to nie jest łatwe, ale wiem, że ty nie miałaś prościej, a wręcz jeszcze gorzej.
Potem do pokoju weszłaś Ty.
Wtedy właśnie udało mi się wyrwać, ale...ale było już za późno, Ciebie już nie było.
Ze łzami sączącymi się po moich już dawno mokrych policzkach wróciłem na górę, gdzie zachaczył mnie Mac i powiedział osowiałym głosem abym włączył wiadomości. Z początku nie wiedziałem po co i gdzieś głęboko w duchu modliłem się aby to nie chodziło o Ciebie.
Niestety, jednak się myliłem.
Prezenterka podawała wiadomości na żywo...miałaś wypadek zagrażający twojemu zdrowiu, wręcz śmiertelny.
Lekarz mówił, że możesz dużo nie pamiętać.
Chcę Ci wszystko przypomnieć.
Wolę abyś miała świadomość tego co się stało, nie chcę Cię oszukiwać. Wtedy zachowałem się jak skończony dupek i nie mam zamiaru tego powtarzać.
Po wypadku transportowano Cię od razu do szpitala.
Skarbie, zapadłaś w śpiączkę.
Leżałaś tak w niej przez całe trzy miesiące. Bez żadnego ruchu, gestu, choć najmniejszego znaku.
Tylko linie na respiratorze ukazywały twoje życie.
Pewnego poranka, kiedy byłem przy twoim łóżku, przyszedł lekarz.
Dr. Jones, niesamowity człowiek.
Jednak przyszedł do mnie z propozycją leczenia Ciebie.
Polegało ono na tym aby podać Ci, a właściwie wstrzyknąć do żył
substancje, która mogła Cię uzdrowić, ale też zabić.
Zaryzykowałem, w imię miłości.
Kochanie?
Ty umarłaś.
Na krótką chwilę odeszłaś, linie widniejące na maszynie już rytmicznie nie podskakiwały, a ciągnęły się długimi pasami, nie było Cię.
Ten moment, ta chwila była najgorszą w moim życiu.
Ja...ja sam chciałem wtedy umrzeć, nie chciałem żyć bez Ciebie, nie dałbym rady.
Ale wiesz co?
Ty wróciłaś.
Linie znów podskakiwały, a twój oddech i bicie serca znów cudownie rozbrzmiewały.
Dzwoneczku?
Płaczesz?
Nie warto. Wiem, że to straszne, wiem, że zachowałem się jak dupek i ogromnie przepraszam. Ale nie roń łez.
Są zbyt cenne, a zwłaszcza Twoje.
Pamiętaj, że Cię kocham, bez względu na wszystko.
Jeszcze jedno.
Wolę Ci powiedzieć żeby nie było już więcej nieporozumień.
Frank wyjechał do Hollywood na plan filmowy i zatrudnił mi nowego menagera, którym niestety jest Kate, czyli ta kobieta z pokoju. Boże, jak o tym myślę to chce mi się wymiotować.
Skarbie przepraszam Cię raz jeszcze i pewnie przeproszę jeszcze nie raz.
Tak więc, Frank ją zatrudnił.
Niestety nie mogę mieć mu tego za złe i nie chcę, bo On nie wie co się stało, a szkoda.
CZYTASZ
Po Drugiej Stronie Medalu /MJ
FanfictionDwa złote dzwoneczki, wręczone niegdyś na zgodę. Na lśniącym łańcuszku zawieszone, miały symbolizować więź nad wyraz silną. Jednak medalion zawsze dwiema tarczami lśni, która okaże się tą prawdziwą? Michael Jackson, światowej sławy piosenkarz zatru...